Jeden klient wchodzi cichutko, przemierza korytarzyki między półkami, nie rozglądając się. Czy powie: „dzień dobry?”. Nie – bo po co. Mknie prosto do lodówki, gdzie będzie musiał podjąć ważną decyzję. Stoi i zastanawia się – jak zawsze. A pracownik stacji i tak już wie, co klient wybierze. Wie, że to gra pozorów. Wie, że klient sięgnie po najtańsze piwo, ale takie, które najmocniej „kopie”. Po następne przyjdzie za godzinę. A kasjer go powita:

- Dobry wieczór.

- Dla kogo dobry, dla tego dobry… – odpowie klient.

- To co, dzisiaj znów się bawimy? – spyta kasjer.

- A jak! Trzeba mieć trochę przyjemności z życia.

I tak do rana. Kasjer i klient zobaczą się jeszcze trzykrotnie.

Paragon czy fakturę?

Pracownik stacji szybko zapamiętuje klientów. Przyjeżdżają raz na tydzień, raz na dwa. Paru robi to codziennie.

Z taksówkarzami i „fakturowcami” (biorącymi paliwo na fakturę) pracownicy stacji są jak starzy kumple. Kierowcy przychodzą, gadają, opowiadają.

- Nawet nie pytamy, czy zaparzyć im czarną kawę, czy latte – my już to wiemy - mówią.

Stałym klientem nocnych zmian jest taksówkarz Adam. Czasem jeździ na rachunek własnej firmy, czasem dla Ubera. Stację odwiedza po godzinie czwartej w nocy. Zawsze. Przyjeżdża od ładnych dziesięciu lat. Stacja to dla niego przystanek na trasie. Obowiązkowy. Adam zawsze składa to samo zamówienie: kawa latte i hot-dog ze zwykłą parówką.

- Gdy widzimy go na podjeździe do dystrybutora, biegniemy do ekspresu przygotować świeżą kawę. Adam zawsze siada na tym samym stołku - my obok niego. Rozmawiamy… o polityce, o sporcie, o gospodarce. Temat zawsze się znajdzie – opowiadają.

Są klienci sezonowi, przychodzący tutaj przez dwa, trzy miesiące – tyle, ile po sąsiedzku trwa budowa czy remont, gdzie pracują. Są i tacy, co przyjeżdżają tylko we wtorki lub tylko w niedziele. Łatwo zapamiętać, że w poniedziałek o trzeciej przyjedzie klient, który zawsze zamawia zapiekankę i kawę. A o siódmej rano w piątek zjawi się gracz, który przez dziesięć minut będzie dyktował kasjerowi, w jakiej kombinacji chce wysłać kupony na loterię.

Mantra

Tyle pytań… a chciałem tylko zapłacić za paliwo…

- Dzień dobry. Poproszę kartę na punkty.

- Polecam nowe zapiekanki, karnet na myjnię.

- Karta, gotówką?

- Potwierdzenie z karty drukujemy?

- Paragon, faktura?

To stacyjna mantra, której nie lubią ani pracownicy, ani klienci. Zanim zakończą transakcję, klienci muszą odpowiedzieć na szereg pytań, aby dostać paragon, na który z wytrwałością czekają. Inni, znający stacyjne nawyki, rzucają na ladę stówę, mówiąc: „za czwórkę”. I czym prędzej wychodzą.

Wielu nienawidzi ciągu pytań, jaki zadaje im pracownik stacji. Wiedzą, co ich czeka, dlatego zanim kasjer zdąży powiedzieć „dzień dobry”, odpowiadają: „Nie mam karty stałego klienta i nie chcę karty, nie chcę też nic do jedzenia, wezmę paragon bez potwierdzenia. Za szóstkę płacę”.

Seria pytań do klienta to nie jest widzimisię kasjera. Takie ma obowiązki. Bo stacje benzynowe nie zarabiają tylko na paliwie. Zarabiają też na jedzeniu i napojach.

- Czy doczekam się czasów, gdy na stacji znowu będzie tylko paliwo, a nie jedzenie, przez które muszę stać w długiej kolejce? – irytuje się klient.

To nasz dom

Stacja benzynowa to stały punkt na trasie kierowcy. Zazwyczaj kierowca ma ulubioną stację i trzyma się jej dość kurczowo. Dowód?

- Wciąż przy kasie widzę znajome twarze. Ci ludzie nie pojadą tankować do konkurencji - po drugiej stronie ulicy. Nie zatankują tam, bo tu się przyzwyczaili. A może nas polubili albo akurat mają po drodze? – zastanawia się kasjer.

Są i tacy, którzy dzień w dzień tankują za 20 złotych. Bo po co brać paliwo raz na tydzień za 100 zł, skoro można przyjechać codziennie, zatrzymać się na małe co nieco i pogawędkę z kasjerem? A gdy już się zacznie dyskusję, to końca nie widać…

Atak robotników

O godzinie szesnastej rozpoczyna się „atak”. Większość osób kończy wtedy pracę i zmierza na stację, by zjeść szybki posiłek albo „dolać” benzyny, ropy, gazu do swych czterech kółek. Na rolerze pracownicy grzeją dla nich parówki.

Są! Nadjeżdża grupa budowlańców. Wysiadają z miniautobusu i zmierzają prosto do kas. Po co? Po „setunię”, „winstony”, hot-doga. Stacyjny kasjer błyskawicznie przemienia się w szefa kuchni, lawirując między parówką, lodówką i piecem. Kasę obsługuje nogą, bo długa kolejka budowlańców już zawija za drzwiami stacji, a ludzie zaczynają się wkurzać, że to trwa i trwa.

Najczęściej dyskutuje się o cenach. „Czemu u was paliwo takie drogie?”. „Czemu na tej stacji wszystko jest drogie?”. Bywają klienci kłótliwi z natury. Ci zaczynają spór tylko po to, by się kłócić. „Dlaczego ktoś wolno pracuje?”. „Dlaczego coś nie działa?”. Ostatnio gorącym tematem są maseczki. Klienci pytają, czemu personel stacji nie reaguje, gdy ktoś nie nosi maseczki. Inni od razu stają twarzą w twarz z tymi bez maseczek. Wtedy kłótnia jest nieunikniona. Padają wyzwiska. Bywa, że między klientami dochodzi do rękoczynów.

Jak komuś coś się nie podoba, to obrywa ten na pierwszej linii frontu - czyli kasjer.

- Nieraz nasłuchałem się od klientów, że paliwo jest za drogie, że pewnie ja też należę do paliwowej mafii, że sprzedaję kłamstwa, drożyznę i paliwo niskiej jakości – mówi.

Lista klientów niechcianych

Tak nazywają klaser, który leży obok kasy. W nim są zdjęcia samochodów i ludzi, na których trzeba uważać. Ci ludzie kradną paliwo i uciekają albo nałogowo zgłaszają, że myjnia jest zepsuta, domagając się zwrotu zapłaty.

Niegdyś na stacji grasowała szajka, która wiedziała, kiedy nadchodzi pora zmiany kasjerów. To taka chwila, gdy zmęczeni pracownicy (po 12-godzinnej zmianie) podliczają pieniądze w kasie i rozliczają się. Wtedy kasjerzy mniej uważnie zerkają, co się dzieje przy dystrybutorach. Właśnie w tym momencie na stację podjeżdżały dwa samochody – oczywiście bez rejestracji. Wyskakiwali z nich złodzieje, tankowali do pełna i z piskiem opon odjeżdżali, nie płacąc ani grosza.

„Ucieczki” zdarzają się przynajmniej raz w miesiącu. Bywa też, że roztargniony klient zapomni powiedzieć: „płacę za paliwo”, płaci za gazetę i… beztrosko znika.

Złodziej podjeżdża zwykle przed dystrybutor najbardziej oddalony od okna kasjera. Kombinuje myśląc, że go nie widać. Ale kasjer widzi, bo nad głową ma zawieszony ekran monitoringu.

Jedyne, co po kradzieży może zrobić kasjer, to zgłosić sprawę policji. Przekazuje policji zapis monitoringu i podaje, ile było warte skradzione paliwo. Raz szef stacji wskoczył do auta i ruszył w pościg za złodziejem (drań zatankował za prawie 400 zł), ale na drugim zakręcie ruchliwej drogi odpuścił – złodziej był za daleko.

Brudny samochód

Mamy też nałogowych reklamiarzy. Ci płacą za myjnię automatyczną, po czym wyjeżdżają czyściutkim autem, lekko je brudzą i… wracają do kasy z reklamacją:

- Wasza myjnia nie domyła mi samochodu! Za co ja płacę? To jest jakiś żart? Proszę o zwrot pieniędzy. Natychmiast! – robią scenę na całą stację.

Kasjer ma obowiązek sprawdzenia samochodu - czy reklamacja się należy. Może oddać pieniądze klientowi, może też zaproponować mu ekstra kupon na myjnię – oczywiście darmowy.

Pewna pani brudziła swój samochód kilkakrotnie. Po to, by dostać kupon reklamacyjny. Z tym kuponem biegła do swojego chłopaka, który już czekał w aucie przed bramą myjni… Trochę to trwało, aż spryciara nadziała się na kasjera, który drugi raz nie dał się na ten numer nabrać.

Tu czyha złodziej

Nastolatka, metr i czterdzieści centymetrów, ubrana w różową kurtkę, kradnie samochodowe ładowarki i śrubokręty. Plan ma sprytny: za półką, gdzie nie widzi jej kamera monitoringu, powoli ściąga łupy. Kładzie je na drugiej półce, potem jeszcze przez chwilę spaceruje po sklepie. Wreszcie przy kasie prosi o małego hot-doga. Płaci, a w oczekiwaniu na bułkę z parówką, podchodzi po przygotowane ładowarki. Kasjer, szykujący się do lania sosów, spogląda na monitor i widzi, że dziewczynka pakuje coś do torby. Z bułką w ręku kasjer biegnie tam i łapie złodziejkę na gorącym uczynku. Dziewczyna rzuca torbę i ucieka.

- Przed świętami pełniliśmy warty przy półce z lalkami, miśkami i resztą zabawek. W godzinach szczytu zabawki są najcenniejszym łupem – opowiada jeden z pracowników.

Najpierw zniknęły dwa samochodziki, potem miśki i lalki. Kradli okoliczni bezdomni, wychodząc z „gościnnej” stacyjnej ubikacji.

Kasjer wie, że wódkę należy podawać po zapłaceniu za nią. Dlaczego? Bo zdarza się, że gdy postawi butelkę na ladzie, klient chwyta wódkę i daje dyla.

Za braki w papierosach i wysokoprocentowym alkoholu odpowiadają stacyjni kasjerzy. Manka być nie może. Za skradzioną rzecz kasjer musi oddać z własnej kieszeni.

Sen o śnie

Stacyjny grafik dyżurów to zazwyczaj dwie zmiany – dzień i noc. Są tacy, którzy wolą pracować nocami. Jednak zazwyczaj wszystkim trafiają się obie zmiany.

Rozregulowany sen to norma. Do „nocek” można się przyzwyczaić po kilku miesiącach pracy. Ci najbardziej zaprawieni w bojach, po nocnej zmianie śpią zaledwie trzy godziny, by nazajutrz przyjść na kolejny nocny maraton.

Każdy pracownik ma „krytyczną godzinę”. To wtedy organizm nieznośnie domaga się snu. Niektórych pracowników trafia to po północy, innym oko przymyka się dopiero nad ranem. Noc to pora, gdy kasjerzy sprzątają stację, uzupełniają towar, szykują na kolejny dzień. Bywa, że właśnie wtedy zaglądają na stację zbłąkane dusze, które przycisnął nocny głód albo ochota na piwko.

Plus takiej pracy jest taki, że nie ciągnie się od poniedziałku do piątku. Zazwyczaj na stację przychodzi się dwa dni z rzędu, by dwa kolejne mieć wolne. Jednak życie trzeba sobie planować z miesięcznym wyprzedzeniem. Na przykład, jeśli w weekend wybierasz się na imprezę, musisz o tym wiedzieć miesiąc wcześniej, by poprosić o wolne.

Stacja pracuje na okrągło. W Wigilię również. Trzeba odchodzić od świątecznego stołu, by przywdziać stacyjne ciuszki i być gotowym do obsługiwania klientów wracających z pasterki. W sylwestra fajerwerki ogląda się zza stacyjnej szyby.

Nie jest to łatwa praca. Rozregulowany sen, czynności wykonywane w rytmie robota wypowiadającego powtarzające się frazy. Do tego częste skargi i problemy, które trzeba rozwiązać w mgnieniu oka. Ale to wkręca, bo na stacji wciąż coś się dzieje: a to pani ucieka przed panem, który namolnie prosi ją o złotówkę, a to awaria gazu i oburzenie klientów, a to przepychanki i bijatyki w kolejce do dystrybutora, a to latające nad głowami zapiekanki, a to bezdomny kradnący pluszowego misia, a to nocni imprezowicze, którzy wybrali się na „afterek”. Oka nie zmrużysz! Zresztą po co, bo a nóż ominie cię coś interesującego.

Jeszcze żaden kasjer nie widział klucza do drzwi od stacji. Dlaczego? Bo drzwi nigdy nie są zamknięte.