ad

Życie Pabianic wybrało się na "skipa"*. Przedstawiamy, jak wygląda taka „śmietnikowa” wyprawa:

Na początek warto wyjaśnić, co to jest „skip”*. To, najprościej mówiąc, nocny wyjazd (grupy osób) w poszukiwaniu jedzenia w śmietnikach, ustawionych przy marketach. Ale tylko takiego, które nadaje się jeszcze do zjedzenia. Po co w ogóle ktoś robi takie rzeczy? Bo niestety w śmietnikach coraz częściej lądują wartościowe produkty, które z różnych względów sklepy musiały spisać na straty. I nie ma to nic wspólnego z żebractwem. Pabianiczanie, z którymi ruszyliśmy (jeszcze w lutym) na „skip”, mają za co żyć, a na co dzień nie muszą martwić się o pustą lodówkę. To młodzi, wykształceni, pracujący ludzie.

Grzebanie w śmietniku Życie Pabianic

To styl życia, a nie „widzimisię”

Marta i Marcin w poniedziałek zakupów nie zrobili. Oboje bardzo nie lubią marnowania jedzenia. W lodówce zostawili więc miejsce na to, co uda się zebrać wieczorem. Umówili się ze swoimi znajomymi na godzinę 22.00. Zbiórka u nich w domu.

Dla członków grupy kwestia ratowania żywności przed zmarnowaniem to następny etap świadomych, ekologicznych wyborów. Zaraz po odrzuceniu używania foliowych torebek i chodzenia na zakupy z własnymi pojemnikami czy odpowiedzialnego kupowania odzieży (możliwie bez poliestru i innych sztucznych tworzyw). To kolejna przemyślana decyzja.

- Większość z nas też jest wege. Zrezygnowaliśmy z kupowania i jedzenia mięsa, bo jego produkcja jest bardzo energochłonna – tłumaczy Marta.

Pabianiczanka skrupulatnie przygotowała się do „skipa”. Sprawdziła dokładnie, o której godzinie zamykają poszczególne markety. Zadbała o logistykę. Ustaliła po kolei - żeby uniknąć zbędnego krążenia po mieście - do których marketów podjedziemy.

- Biedronkę przy Łaskiej zamykają dopiero o 23.00, dlatego możemy zostawić ją na koniec – wyjaśnia.

Marta naszykowała gumowe rękawiczki i latarkę. O ubiór też zadbała. Włożyła starą kurtkę, bo szperanie po śmietnikach to jednak „brudna robota”.

W oczekiwaniu na resztę zwołanej ekipy Marta proponuje herbatę i częstuje ciastem – Murzynkiem.

- To z tej fasoli, którą w ubiegłym tygodniu zebraliśmy – mówi odnosząc się do kilkunastu puszek białej fasoli, znalezionych tydzień temu w kontenerze. Produkt nie był nawet przeterminowany. Puszki były lekko wgniecione, więc zapewne dlatego fasola wylądowała w koszu. Nadmiar ostatnio zebranych produktów grupa oddała do jadłodzielni.

Wybija godzina 22.00, a ekipa jest już w komplecie. Tym razem, łącznie z nami, 7 osób. Ruszamy w miasto, w dwa auta.

 

No to w drogę!

Pierwszy punkt z listy, czyli duży market na Bugaju, zapowiada się bardzo atrakcyjnie. Na tyłach, oprócz niewielkich śmietników, stoi olbrzymi kontener. Na tyle duży, że trzeba wspiąć się na niego po drabince. Niestety, szybko czar pryska.

- Same kartony i makulatura – zauważa Artur, który wdrapał się na „szczyt” jako pierwszy.

Marta za to bez ogródek buszuje już w mniejszym śmietniku z napisem „odpady komunalne”. Niestety, tu też kiepsko – przerzuca tylko worki z paragonami, puste opakowania po jedzeniu - czyli te prawdziwe śmieci.

Grzebanie w śmietniku Życie Pabianic

Na atrakcyjne łupy nie trzeba jednak długo czekać. Kolejny market, kilkaset metrów dalej, okazuje się rewelacyjną zachętą do dalszych poszukiwań. Marta „zawieszając się” na kuble (z nogami w powietrzu – patrz zdjęcie), wyciąga garściami batony snickers, napoje energetyczne, paczkowane galaretki… Efekt? Mamy pełne pudło słodkich łupów. Warto przy tym zaznaczyć, że „skipperzy” w czasie swojej roboty nie bałaganią. Śmietniki i teren wokół nich, zostawiają w takim porządku, jaki był.

Kierując się już w stronę sklepów w centrum miasta, pytam Martę, dlaczego odpuszczamy sobie inny duży market na Bugaju.

- Tu nie ma łatwego dostępu do śmietnika. Niektóre markety mają takie miejsca zabudowane – odpowiada.

Ale kolejne dwa punkty, które odwiedzamy po drodze, też nie są łatwo dostępne. Drzwi do jednej przysklepowej pergoli są przytrzaśnięte kontenerami. Trzeba przeciskać się przez wąskie przejście. A dotarcie do drugiego miejsca wiąże się ze wspinaczką po skrzyniach.

- Pomarańcze są! - krzyczy z wyraźną radością w głosie Dawid, któremu razem z Martą niestraszne były te przeszkody i już szperają w kuble.

 

Tyyyyle dobrego

Prawdziwe eldorado jednak zastajemy na osiedlu Piaski. Choć przy dwóch tutejszych marketach, do których podjechaliśmy, śmietniki były prawie puste, to trzeci nam to wynagradza. Stoi tu pełny kontener z warzywami i owocami. Większość jest oczywiście nienadająca się do niczego, ewentualnie poza kompostem. Pomidor rozlatuje się w dłoni Dawidowi. Banany są przemarznięte, więc też się nie zdadzą. Za to marchew i pietruszka wyglądają na świeże. Trafiają się też dwie papaje - są bardzo dojrzałe, ale jedna z nich spokojnie nadaje się jeszcze do zjedzenia. Są tu jeszcze: zupełnie ładne papryczki chili (opakowane), papryki: żółte i czerwone, lekko miękkie pomidory, twarda cebula, paczka cebuli czosnkowej, cytryny, delikatnie obite twarde jabłka...

- Tydzień temu dużo więcej znaleźliśmy, ale to pewnie dlatego, że było to w niedzielę – mówi Marcin, pokazując zdjęcie łupów sprzed tygodnia.

Grzebanie w śmietniku Życie Pabianic

Ciężkie torby wrzucamy do bagażników aut. Objazd śmietników kończymy jakoś po północy.

- Śmierdzę śmietnikiem – żartuje w drodze powrotnej Marta.

W mieszkaniu Marty i Marcina wykładamy rzeczy na podłodze. Marta grupuje batony, galaretki, napoje… Wszystkie te produkty, poza szczelnie zamkniętą paczką Kinder Bueno, mają terminy przydatności przekroczone, ale raptem o kilka dni. Obok Dawid grupuje warzywa i owoce, oglądając je w lepszym świetle. Ostatecznie odrzuca takie, które jednak lepiej wyrzucić. Marchwi jest najwięcej – na oko liczymy, że z 5 kilogramów.

- Będzie zupa krem z marchwi – mówi z uśmiechem Ola.

- A ty, może zrobisz ten swój gulasz warzywny – zwraca się Marta do Marcina.

- No i wyciskany sok z tych pomarańczy trzeba zrobić – wtrąca Artur.

Marta rozdziela wszystkie łupy, w miarę możliwości po równo do reklamówek. Wychodzi 6 wypełnionych po brzegi paczek. Wszyscy wiedzą, że żywność, którą zebrali, muszą szybko zagospodarować i zjeść, by nie zmarnowała się w ich lodówkach. Dopytując kilka dni później, co przygotowali z zebranych produktów, słyszę jeszcze o zupie krem z pomidorów czy smalcu z białej fasoli z cebulką i pieczonym jabłkiem.

Ola z mężem wybrała się na „skip” po raz pierwszy. Oboje przyznają, że mieli nieco inne wyobrażenia o szukaniu jedzenia w śmietnikach. Sami starają się nie marnować jedzenia, więc nie do końca spodziewali się, że aż tyle wartościowych rzeczy można wyciągnąć z kontenera.

- I dlaczego to wszystko trafiło do kosza? - zastanawia się na głos Ola.

 

Himalaje zmarnowanego jedzenia

Według badań Federacji Polskich Banków Żywności, niesprzedana, dobra jakościowo żywność zamiast na śmietniki, powinna trafiać na talerze. Tłumaczy to tym, że w Polsce wciąż ponad 1,6 mln osób żyje w skrajnym ubóstwie, co często jest równoznaczne z doświadczaniem głodu.

Z raportu Federacji wynika za to, że do najczęściej marnowanych produktów spożywczych w sklepach (poddanych badaniom) zalicza się: pieczywo, owoce i warzywa, świeże niepakowane mięso, drób i ryby oraz artykuły chłodnicze z bardzo krótką datą ważności.

- Z danych wynika, że aż 60 proc. placówek handlowych wyrzuca chleb czy bułki codziennie. W przypadku warzyw i owoców postępuje tak niemal 50 proc. badanych. Wyrzucanie nie omija nawet produktów suchych, takich jak kasze czy makarony – aż 51,6 proc. ankietowanych sklepów utylizuje takie towary minimum 2-3 razy w miesiącu i częściej – czytamy w raporcie.

Grzebanie w śmietniku Życie Pabianic

Dlaczego to się marnuje?

Jako główne przyczyny marnowania żywności podawano najczęściej przekroczenie terminu przydatności do spożycia lub daty minimalnej trwałości. To przeważający powód, dla którego w koszach lądowało paczkowane mięso, świeże produkty (np. mleko czy wędliny), artykuły mrożone, ale także paczkowane pieczywo czy produkty suche (mąka, kasza czy makarony). Natomiast mechaniczne uszkodzenia opakowań skazują na straty najczęściej produkty suche oraz napoje.

(imiona bohaterów artykułu zostały zmienione)