Zdarzenie opisane w korespondencji miało miejsce 23 września.

„Dzisiaj kilka minut po godzinie 12.30 wbiegłem z dzieckiem po poważnym urazie głowy na oddział SOR szpitala w Pabianicach. Jedynego szpitala w mieście powiatowym zamieszkiwanym przez 65.000 ludzi.

W skrócie, dziecko 3,5–letnie podczas zabawy osunęło się i z impetem uderzyło potylicą w ostrą krawędź mebla. Dosłownie sekundy po zdarzeniu w miejscu uderzenia urósł krwiak/guz wielkości pięści, dziecko płaczliwe, obolałe, skarżące się na zawroty głowy. Po szybkim streszczeniu okoliczności, pani rejestratorka SOR bez jakichkolwiek zbędnych pytań zadzwoniła po „lekarza”. Istotnie po chwili wyszła do nas pani „doktor”, nie obejrzała dziecka, które do cholery po tak ciężkim urazie, było właśnie w szpitalu, cały czas przy nas! Nawet na ułamek sekundy na nie nie spojrzała, nie dotknęła urazu, żeby ocenić jego rodzaj. Pani „doktor” bez jakichkolwiek odpowiedzi na zadawane przeze mnie pytania, skierowała nas do szpitala ICZMP.

Czy bezpieczny w tym momencie był transport dziecka? Jakiego urazu doznało? Czy miałem jak lub czym przetransportować dziecko do szpitala w innym mieście? Tego pani „doktor” nie miała szansy wiedzieć, bo jw. Nie spojrzała nawet na dziecko, nie zadała nam żadnego pytania… po prostu nas odesłała z kwitkiem.

Przysięgam, nie jestem przewrażliwionym rodzicem, nie przyszedłem z „jelitówką”, przyszedłem z dzieckiem z urazem, po poważnym w mojej ocenie wypadku. Dziecko jest wyjątkowo ruchliwe, mimo zdecydowanie należytej opieki zdarzało się, że boleśnie poznawał świat. Dziś był pierwszy dzień w Jego życiu, w którym trzeźwo oceniłem, że PILNA pomoc lekarska jest nam potrzebna.

Jestem wstrząśnięty, autentycznie po etapie początkowego zdener wowania sytuacją, aktualnie jestem wstrząśnięty kompletną znieczulicą, jaka spotkała nas na oddziale SOR szpitala w Pabianicach ze strony kogoś, kto ma czelność nazywać się LEKARZEM.

Wiadomość wysyłam do lokalnych gazet (aby inni rodzice w ewentualnej przyszłości nie tracili czasu na szpital w naszym mieście), a także do Narodowego Funduszu Zdrowia, jak i Prezydenta Miasta Pabianic.

Ze wszystkimi wyrazami szacunku, jakie mi jeszcze pozostały dla szpitala w Pabianicach”.

O ustosunkowanie się do zarzutów Czytelnika poprosiliśmy zarząd PCM. Od Patrycji Sochy, rzeczniczki prasowej PCM, otrzymaliśmy następującą odpowiedź:

– W dniu 23 września br. do szpitalnego oddziału ratunkowego PCM zgłosili się rodzice z 3,5–letnim dzieckiem, które w wyniku upadku doznało urazu głowy. Ratownik medyczny, który tego dnia pracował na stanowisku triage, po otrzymaniu zgłoszenia od rejestratorki udał się niezwłocznie do rodziców i dziecka. Obejrzał je i wykonał badanie podmiotowe – zebrał wywiad medyczny. W wyniku tego stwierdził, że dziecko nie utraciło przytomności, nie wymiotowało, po zdarzeniu nie miało też zaburzeń widzenia ani równowagi, a w chwili zbierania wywiadu poruszało się samodzielnie i było spokojne. W okolicy potylicy widoczny był guz.

Rodzice zostali poinformowani, że kompleksową diagnostykę i ewentualną obserwację dziecka można przeprowadzić w Instytucie Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi, bowiem Pabianickie Centrum Medyczne ze względu na swój profil nie dysponuje ani sprzętem, ani specjalistami, którzy mogliby skonsultować dziecko.

Informacja, że w tutejszym SOR nie zostanie wykonana u 3,5–letniego dziecka tomografia komputerowa wywołała wzburzenie ojca. Należy jednak podkreślić, że znajdujący się na wyposażeniu szpitala sprzęt nie daje takiej możliwości.  Jak wynika z relacji ratownika medycznego, po tej informacji rodzice opuścili SOR.

Jest nam przykro z powodu zaistniałej sytuacji, niemniej nie zgadzamy się z opinią, że rodzice zostali odesłani. Ratownik medyczny poinformował ich o stanie faktycznym i najlepszej w jego ocenie opcji postępowania z dzieckiem.