Jego przygoda z żeglowaniem zaczęła się, gdy Jurek był nastolatkiem.

- Wtedy w szkołach pojawiali się ludzie oferujący uczniom różne formy aktywności fizycznej – opowiada pabianiczanin. - Tak trafiłem na żeglarstwo, najpierw do Miejskiego Domu Kultury, potem do klubu sportów wodnych, działającego przy LOK-u przy Pułaskiego. Już po pierwszym obozie żeglarskim złapałem bakcyla.

Rekreacyjne, spokojne żeglowanie to było jednak za mało dla pasjonata.

- Zawsze myślałem o rozwoju i nie brakowało mi pomysłów, za którymi czasami nie nadążali w klubie – opowiada z uśmiechem Jurek. - Sam zbudowałem jacht. Pływałem nim po Adriatyku przez kilka lat.

Zbliżała się emerytura, coś trzeba było ze sobą zrobić. Jerzy zmienił swoje życie całkowicie.

- Covid odrobinę przyczynił się do tego, że zamknąłem firmę poligraficzną w Pabianicach i kupiłem jacht – opowiada. - I tak emeryturę spędzam na Kanarach. Jak człowiek przestaje być aktywny zawodowo, niekoniecznie musi siadać przed telewizorem i czekać aż coś się wydarzy. Ja całe życie byłem aktywny, coś budowałem.

Swój wymarzony jacht morski kupił 11 listopada 2019 roku w Holandii.

- Pamiętam to jak dziś – dodaje. - Odpowiedniego jachtu szukałem dwa lata. To nie była błaha decyzja. Szukałem najlepszej jakości, na którą było mnie stać.

Ten wymarzony jacht pabianiczanin kupił trochę przez przypadek.

- W wyborze doradzali mi koledzy, których zabrałem do Holandii. Potrzebowałem wsparcia, żeby nie podejmować tak ważnej decyzji pod wpływem emocji – wspomina. - Gdy już się zbieraliśmy, rozczarowani naszym internetowym wyborem, zobaczyliśmy inny jacht. Poszliśmy go obejrzeć. Różnica była kolosalna. Poprosiłem handlowca, żeby go zatrzymał dla mnie. Potrzebowałem dwóch tygodni na zebranie informacji i pieniędzy.

Po zakupie jachtu pabianiczanin jeszcze kilka razy odwiedzał Holandię, przygotowując go do żeglugi.

- Dowoziłem samochodem potrzebny sprzęt – opowiada. - Chciałem podnieść standard jachtu i przygotować go do podróży.

Covid pokrzyżował plany żeglarza i opóźnił przygodę o kilka miesięcy. Chciał wypłynąć w kwietniu 2020 roku. Zrobiłem to dopiero w sierpniu. W rejs wyruszył z kolegami. Wzięli kurs na Kanary i po miesiącu żeglugi dopłynęli na miejsce. To był długi rejs i obarczony drobnym ryzykiem.

- Żeglarstwo morskie rządzi się swoimi prawami – opowiada. - Dla jachtu to była pierwsza taka wyprawa, a wszystko weryfikuje ocean. Nam może się dużo rzeczy wydawać.

Jacht z pabianicką załogą wyruszył z Holandii przez kanał La Manche.

- Na końcu kanału są Biskaje, a to bardzo wymagający akwen. Wiatr potrafi tam narobić sporo kłopotów. My czekaliśmy we francuskim porcie kilka dni na okienko pogodowe, żeby płynąć dalej do Portugalii. Oczywiście na Biskajach trochę oberwaliśmy, do wybrzeża Portugalii dopłynęliśmy na kawałku maksymalnie zarefowanego żagla – wspomina.

Dalsza podróż przebiegła już bez przygód i niespodzianek.

- Wody wzdłuż wybrzeża portugalskiego aż po Kanary były spokojne, a wokół pływały „opalające się” żółwie – wspomina żeglarz. - Płynęliśmy trochę na silniku, trochę na żaglach.

Tak żeglarz z Pabianic zaczął realizować plan opłynięcia wszystkich wysp.

- A odległości między nimi są znaczne – opowiada. - Nie mierzy się ich w godzinach, a w dobach. Dlatego wypływając trzeba wziąć pod uwagę noc na oceanie i możliwość pogodowych niespodzianek. Ale dla jachtów oceanicznych klasa A to nie są niebezpieczne warunki. Po prostu jest trudniej lub łatwiej.

Wiatru jest zawsze za dużo albo za mało

- Nie często wieje akurat – dodaje żeglarz. - Wszystko zależy jeszcze od jego kierunku. W sumie to taka zabawa w zgadywanie, trzeba obserwować zapisy pogodowe, dostosowywać się do nich i planować. Oczywiście jacht musi być sprawny, ale w żeglowaniu ważne jest, by się nie spieszyć. Czasami trzeba na wiatr poczekać. Na jachtach nie ma tyle paliwa. Tutaj podstawa to korzystanie z naturalnych okoliczności przyrody.

Dlaczego Kanary.

- Bywałem tam wcześniej - opowiada Jurek. - Prowadziłem rejsy czarterowe albo pływałem z ludźmi, którzy nie mieli uprawnień i umiejętności wystarczających do żeglugi. Wiedziałem, że to miejsce jest dla mnie idealne. Bałtyk, Morze Północne, Adriatyk czy Morze Tyrreńskie to zimne wody zimą.

Na Kanarach urzekła pabianiczanina pogoda.

- Średnia temperatura to 25 stopni i brak upałów. Ciepła woda i na dodatek bardzo przyjaźni ludzie – dodaje żeglarz. - W Polsce te okresy przejściowe, błoto pośniegowe, długie, pochmurne, deszczowe dni zawsze wbijały mnie w kiepski nastrój.

Egzotyczne wyspy to jednak nie tylko wymarzona pogoda, ale też zapowiedź zmiany diety. Owoce morza to jej podstawa.

- Można tu jeść bardzo różne rzeczy, od ekskluzywnych langust po zwykłe ryby, a tych jest mnóstwo – opowiada pabianiczanin. - Ja po prostu na nie polowałem. Mam licencję łowiectwa podwodnego. Kosztowała praktycznie grosze, 50 euro na okres trzech lat. To cena kilku kilogramów ryb.

Dla bezpieczeństwa nie poluje się w pojedynkę.

- Zawsze robiłem to z kolegą – opowiada. - Nie mieliśmy też problemów z określeniem dobrych gatunków. Wystarczyło przyjrzeć się, jakie ryby leżą na lodzie i czekają na klientów w marketach. W życiu nie zjadłem tylu ryb, co przez te trzy lata.

Emerytura wystarczy

- To moje podstawowe źródło utrzymania – zapewnia pabianiczanin. - Wszystko oczywiście wcześniej przeliczyłem. Koszty utrzymania, ewentualnych remontów, ale jak ktoś ma ręce w miarę sprawne i głowę na karku, to nie ma problemu z naprawami. Ja budowałem jachty, to dla mnie prosta sprawa. Nie muszę tutaj zarobkować. Mam dom na wodzie. Jak stoję w zatoce na kotwicy to nie płacę. Muszę tylko kupić coś do jedzenia.

Życie bez problemów. Czy to możliwe?

- Można tylko martwić się o zdrowie – mówi pabianiczanin. - Ale opiekę medyczną mam na miejscu doskonałą. Karta EKUZ gwarantuje mi bezpłatny dostęp do lekarzy. Tutaj też specjalnie nie zwraca się uwagi na to, czy dana usługa medyczna jest dostępna w ramach ubezpieczenia, tylko się pomaga w razie potrzeby. Nie słyszałem jeszcze o przypadku, żeby kogoś pociągnięto do zapłaty dodatkowych kosztów leczenia. Ja planuję żyć sto lat i nie odpuszczę.

Trochę na migi, trochę przez tłumacza

Czyli… jak odnaleźć się wśród tylu ludzi mówiących w różnych językach.

- No mój angielski jest „cienki” - przyznaje pabianiczanin. - W szkole uczyłem się rosyjskiego, a tutaj nikt go nie używa. Angielskiego uczyłem się sam, a w moim wieku to nie jest takie proste. Uważam, że do komunikowania się potrzebna jest inteligencja i pomysłowość. Można porozumieć się trochę na migi, gesty, przez tłumacza w telefonie. Świetnie sobie radzę.

Wyspy Kanaryjskie to już jego drugi dom.

- Z Polską na stałe się nie żegnam – zapewnia żeglarz. - Tylko zimę planuję przetrwać na wyspach, w moim domu na wodzie. Tutaj nie muszę martwić się o ceny gazu czy prądu.

Najbardziej brakuje jednak kontaktu z najbliższymi.

- W Pabianicach mam syna, w Łodzi córkę i 8-letnią wnuczkę – wylicza. - Oczywiście rozmawiamy, odwiedzają mnie, ale zawsze to kontakt na odległość. A tak niczego mi nie brakuje, na początku może trochę zawodowej pracy i związanych z nią wyzwań, bo poświęcałem się jej bez reszty.

Plany na przyszłość

- W najbliższym czasie wypłynięcie na północny Atlantyk – zdradza pabianiczanin. - Mam tam jeszcze kilka wysp do zwiedzenia. Wystarczy zaplanować, zebrać załogę i wyruszamy. To też okazja do poznania nowych, ciekawych osób i podszlifowania języka.

Życie do odważnych należy

- Ale nie przesadzajmy z tą odwagą, wystarczy po prostu ruszyć z miejsca, zrobić pierwszy krok – zapewnia Jurek. - Niewiele potrzeba, żeby żyć tak jak ja. Można poradzić sobie nawet ze skromną kwotą.

Dobra emerytura daje już spory komfort.

- Wystarczy taka powyżej trzech tysięcy – dodaje żeglarz. - Ja pracowałem długo w zakładach państwowych na kierowniczych stanowiskach, więc się udało. Mogę sobie na takie życie pozwolić. Może na szaleństwa mnie nie stać, ale na spokojne, godne życie w cieple - owszem.

Obawy można odłożyć na półkę.

- Wyliczanie i mnożenie powodów, dla których nie decydujemy się na takie kroki, nie ma sensu – dodaje pabianiczanin. - Lepiej się skupić na tym, ile rzeczy do martwienia się nam odpada. I coś trzeba w życiu robić, ja zawsze byłem aktywny, a żeglarstwo było moim numerem jeden.

Komfortowo i z przygodami

- Często pływam z delfinami – opowiada Jurek. - Towarzyszą nam niemal codziennie, płynąc przy jachcie i pogwizdując. Miałem też bliskie spotkanie z wielorybami. Jeden z nich machnął ogonem jakieś pięć metrów przed dziobem jachtu. Przytrafiła mi się też dość groźna sytuacja z ośmiornicą. Chciałem ją upolować, a tylko ją zraniłem. Po kolejnym strzale ośmiornica złapała za linkę i zaczęła się po niej do mnie zbliżać. Zanim zdążyłem zareagować, była już na masce, oplotła mnie silnymi ramionami. Zastanawiałem się wtedy, kto tu kogo upolował. Wyciągnąłem nóż i ją po prostu zacząłem od siebie odcinać. To była duża, prawie dwukilogramowa ośmiornica. Zjedliśmy ją w sześć osób. Ale przygód miałem tyle, że nie sposób ich wyliczyć…