W 2022 roku na 47. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni wręczono mu nagrodę indywidualną za dwa filmy: „Orzeł. Ostatni patrol” i „Filip”.

Lista produkcji, przy których pracował pabianiczanin, to już niemal 90 pozycji. Jak to się zaczęło?

- Postanowiłem rozwijać się plastycznie i po liceum złożyłem dokumenty do Policealnego Studium Zawodowego Techniki Teatralno-Filmowej na kierunek „modelarstwo”. Dobrze mi poszło, po konkursie z rysunku, malarstwa, rzeźby i kompozycji przestrzennej dostałem się do szkoły. Po wakacjach okazało się jednak, że zamiast 32 osób została przyjęta ponad setka. Ledwo mieściliśmy się w klasach, przy czym na równoległym kierunku „charakteryzacja” było zaledwie 10-12 osób, w dodatku same kobiety.

Było tłoczno, warunki nie sprzyjały zgłębianiu wiedzy...

- „Zadomowiłem” się na tym modelarstwie, jednak długo to nie trwało. Pewnego dnia w klasie pojawił się dyrektor studium. Wyczytał pięć, sześć nazwisk, wśród nich moje. Usłyszeliśmy: „Zabierzcie rzeczy, proszę za mną”. Przeprowadził nas korytarzami przez budynek. Po dotarciu na miejsce oznajmił, że od dziś jesteśmy studentami na kierunku „charakteryzacja”.

Jak przełknął to taki młody chłopak?

– Rozejrzałam się i zobaczyłem wokół lustra, żarówki, konsole fryzjersko-kosmetyczne, malujące się dziewczyny. O co tu chodzi, co się dzieje? Tu są sami kosmici, a ja chyba jestem na księżycu, to nie mój świat – pomyślałem. Ale nie odpuściłem. Umówiłem się w sekretariacie na rozmowę z dyrektorem. Panie dyrektorze, dlaczego akurat ja? Dlaczego nie ci, co nie dostali się do uczelni plastycznych, a pobyt w studium traktują jako bezpłatne korepetycje. Niestety, do dzisiaj nie wiem, co zadecydowało i dlaczego. Sensownych argumentów nie otrzymałem. Dyrektor wstał, wyciągnął z szafy segregator z moimi dokumentami, rzucił nim na stół - „Jak ci się nie podoba, to wyp… do wojska”. Oczywiście stwierdziłem, że te „malowanki” mi bardziej odpowiadają, i tak oto dowiedziałem się, że będę charakteryzatorem. Kiedyś miałem pomysł, żeby kupić temu człowiekowi dobry trunek, podziękować mu za to, że wpłynął na moją drogę zawodową i życiową, niestety już nie żyje. A praca przy filmach nie jest sposobem jedynie na zarabianie pieniędzy, to właśnie jest sposób na życie.

Taki początek z przypadku z takim spektakularnym finałem…

– Wszystko było nowe. Musiałem się przystosować, nauczyć, poznać: od nakładania makijażu, dobierania go do koloru skóry, malowania oka, ust, cieniowania twarzy, upiększania, aż po pobrzydzanie, nadawanie cech charakterystycznych: pijak, kloszard, zbój oraz wykonywanie sztucznych wąsów, bród, peruk, itp. Wciągałem się w tę naukę, w tę sztukę, z zajęć na zajęcia, bo jak już coś robić, to robić to dobrze. W tygodniu było po sześć godzin charakteryzacji i sześć perukarstwa. Odnalazłem się w tym. Szkolne miesięczne praktyki odbywałem w łódzkiej Wytwórni Filmów Fabularnych przy ul. Łąkowej i tam już na dobre łyknąłem filmowego bakcyla. To początek mojej zawodowej przygody. W tym zawodzie startuje się z pozycji asystenta. Wraz z każdym kolejnym filmem zdobywa się doświadczenie, kolejne szlify, najpierw asystenckie, potem przychodzi debiut i praca na własny rachunek.

Dlaczego film?

- Praca w teatrze mnie zbytnio nie pociągała, nie wzbudzała zainteresowania. Za dużo udawania, umowności. Cenię teatr, film jednak był mi bliższy, szukałem tu prawdy. Starałem się, żeby postacie były jak najbardziej wiarygodne. W czasie praktyk zawodowych trafiłem do charakteryzatorni, gdzie był przygotowywany duży film Grzegorza Królikiewicza „Klejnot wolnego sumienia”. To był dramat historyczny z szesnastego wieku. Znalazłem się w sporym zespole asystentów. Godzinami wykonywaliśmy wąsy, tam poznałem aktorów z bliska. Głównym charakteryzatorem był wtedy Tadeusz Schossler, niewysoki, siwiuteńki, trochę się zacinał w mowie. Wzbudzał szacunek, aktorzy, których znałem wcześniej z ekranu, jak Leon Niemczyk, Olgierd Łukaszewicz, Mieczysław Voit witali się z nim, jak z przyjacielem. Wtedy robiło to na mnie ogromne wrażenie.

Po szkole filmowa Łódź już popłynęła…?

– Nie od razu. Z dyplomem zapukałem do Wytwórni, gdzie odbywałem praktyki. Niestety nie mieli etatów, mimo, że brakowało mężczyzn w zawodzie. Chodziłem tam co miesiąc i dopytywałem. Po rodzinie i znajomych rozeszła się wieść, że szukam pracy, że chcę koniecznie do „tego filmu” się dostać. Niestety, upomniało się też o mnie wojsko. Zanim jednak założyłem piękny mundur marynarza, za sprawą łańcuszka i podszeptom ludzi życzliwych zdążyłem jednak popracować przy jednej produkcji filmowej dla telewizji w Wytwórni Filmów Oświatowych w Łodzi, gdzie poszukiwany był asystent charakteryzatora. Do „oświatówki” wróciłem po wojsku. Współpracowaliśmy wtedy ze szkołą filmową, powstawały filmy szkolne i absolutoryjne. Produkowane tam były także filmy popularno–oświatowe z wstawkami fabularyzowanymi, czasem dokumentalne. Trzeba było np. „zrobić” generała Bema, Heweliusza, Kościuszkę, Kazimierza Wielkiego, rytualne blizny czarnoskórych wojowników, a nawet włochatą postać z krwawymi ślepiami. To była świetna szkoła charakteryzacji. Po około roku zadzwonił telefon z propozycją od pewnej charakteryzatorki z Wytwórni Filmów Fabularnych. Poszukiwali asystenta z doświadczeniem do filmu „Pierścień i róża” Jerzego Gruzy. Dla mnie był to dar od losu, przecież tam były prawdziwe filmy, reżyserzy, wielcy aktorzy. I tak oto w sierpniu 1985 r. rozpocząłem przygodę w „moim Hollywood” i był to zarazem mój pierwszy duży film kostiumowy, w którym pracowałem jako asystent, robiony z takim rozmachem. Po nim utknąłem już w tym świecie na dobre.

Ile było tych filmów?

– Na mojej liście jest już 89 tytułów, wliczając w to dziesięć początkowych, które powstały w „oświatówce” i dwanaście, przy których pracowałem w charakterze asystenta w „fabule”. Od 1990 r., po debiucie w filmie „Trzy dni bez wyroku” Wojciecha Wójcika, występuję już jako samodzielny autor bądź współautor charakteryzacji w filmach i tych już mam na koncie 66. Trzeba tu zaznaczyć, że poszczególne transze długich produkcji, jak „Komisarza Aleksa” liczę jako jedną produkcję, jedną pozycję, bo lista znacznie by się wydłużyła, a w tym serialu spędziłem 9 sezonów… Niektóre produkcje powstają jako serial telewizyjny i film fabularny, np. „Ogniem i mieczem”, „Syzyfowe prace”, „Szatan z siódmej klasy”, „Bodo” - na mojej liście są jedną pozycją. Obecnie w przygotowaniu jest już 90. produkcja. Jakby nie liczyć nazbierało się tych tytułów przez te prawie czterdzieści lat pracy i szykuje się mały jubileusz, trochę czasu minęło, a rzadko siedziałem w domu, żeby nic nie robić, kino często upominało się o mnie…

Jak się zmieniał ten fach?

– Przez długie lata charakteryzacja była traktowana jak zawód rzemieślniczy, na pograniczu kosmetyki i fryzjerstwa, ale trudny do sklasyfikowania. Charakteryzatorki chodziły ubrane w białe fartuchy, bo to były głównie kobiety. W Polsce zawód był mocno sfeminizowany, brakowało mężczyzn. Brakowało etatów w wytwórniach. Po roku 1990 zaszły radykalne zmiany. Wytwórnie upadły, a nam pozostała praca na umowy o dzieło bądź zlecenie. Gdy zaczynałem, mimo że kolorowy film już na dobre zadomowił się w polskim kinie, charakteryzatorki wciąż jeszcze eksperymentowały, na przykład z kolorem skóry. Wszystko było realizowane na taśmach filmowych głównie trzech światowych producentów. Każda z nich miała inną charakterystykę, inaczej odwzorowywała kolory, czasem trzeba było wybledzić twarze, czasem „dodawać rumieńców”. Do tego dochodziły obiektywy, filtry, korekcja barwna w postprodukcji. Efekty mogły być zaskakujące. Dlatego dawniej zdjęcia próbne robiono całymi scenami. Oglądaliśmy to i notowaliśmy, co zmienić, co poprawić, czy na przykład krew zrobić mniej czerwoną, ciemniejszą. Przy posiwieniu, postarzaniu postaci czasem nie było widać różnicy albo wybijało te efekty za mocno. Trzeba było poprawiać i znajdowały się na to pieniądze, a wręcz takie realizacje próbnych scen były wliczone w budżet filmu. Dzisiaj weszły inne techniki, elektronika, obraz cyfrowy. Nawet jeśli film powstaje na taśmie filmowej, to i tak trafia na obróbkę do komputera. Dziś królują podglądy i wszystko widzimy na monitorach kontrolnych, to, co się dzieje i jak się prezentuje nasza praca. Dzisiaj podgląd z kamery mam nawet na smartfonie, mogę rejestrować obraz bądź poszczególne klatki, by wykorzystać je do zapamiętania i prowadzenia kontynuacji. Film nie powstaje chronologicznie i często trzeba wracać do sytuacji sprzed kilku dni, tygodni, czasem miesięcy… Technika jest także w służbie charakteryzatora, można wspomagać efekty, coś zamaskować, „wygumkować”, dodać krwi, wzmocnić efekt, pozbawić kończyny, zamienić twarze bądź nawet głowy. Wprowadzić poprawki komputerowo. Na rynek wchodzą coraz to nowsze materiały. Pojawiają się nowe techniki, nowe materiały charakteryzatorskie do odlewów, silikony i ich pochodne, wiele materiałów do efektów specjalnych. Wszystko jest coraz lepszej jakość, lepiej wtapia się w skórę, wygląda bardzo realistycznie. Mamy dostawców materiałów z górnej światowej półki.

Jest mniej stresu?

– Stres jest zawsze i odrobina niepewności, niby skąd te siwe włosy….? Czy robię dobrze i jak to przeniesie się na ekran. Każdy film to wyzwanie. Musi być pomysł na obsadę, godzinami toczą się rozmowy z reżyserami, jaki oni mają pomysł, jak widzą postacie, jak je osadzić w konkretnych ramach historii. Bywają długie rozważania, ustalenia, próby. Z biegiem czasu, często mam już wolną rękę, swobodę, zdobyłem zaufanie. Nie boję się dużych wyzwań, choć każdy, czy to współczesny, czy historyczny film, wymaga przygotowania i indywidualnego starannego podejścia. Faktem jest, że jakoś tak się składa, iż komedii romantycznych mam niewiele w filmografii…

Ogląda Pan swoje filmy, ocenia swoje dokonania?

- Zawsze oceniam. Z niepokojem patrzę, czy nie ma błędów, wpadek, jak efekty przeniosły się na ekran, jak ostatecznie film został pomontowany. Zwłaszcza za pierwszym razem oglądam film technicznie, pamiętając, gdzie co było kręcone, sprawdzając, czy aktorzy z ujęcia na ujęcie wyglądają identycznie. Najczęściej kręcimy sceny w odstępach kilku tygodni, włosy przecież rosną, nie wyglądają tak samo, a na „sklejce” musi być ścisła kontynuacja. To, co robię, staram się robić jak najlepiej, i z należytą starannością, bo to gwarantuje realizm i sukces w osiągnięciu celu, pamiętając, by po drodze nie blokować, nie utrudniać życia aktorowi ani… sobie.

Jest pan w czołówce polskich charakteryzatorów, a nadal mieszka w Pabianicach? Nie wygodniej byłoby przenieść się do Łodzi lub Warszawy?

- Skoro w centrum Łodzi samochodem można znaleźć się w niespełna pół godziny, to się nie opłaca. Z Pabianic obecnie jest łatwy dostęp do bardzo dobrych i szybkich dróg, są dobrze skomunikowane z każdym kierunkiem w Polsce. A poza tym jest mi tu dobrze, tutaj ładuję swoje baterie. Tu wracam z „filmowej iluzji”. Tu płacę podatki, tu w razie potrzeby szukam pomocy u lekarzy… A i tak do produkcji filmowych jeździ się po całym kraju, więc nabijam kilometry i zajeżdżam kolejny samochód… Żona się ze mnie śmieje, że jestem patriotą. Owszem jestem, również lokalnym. Irytuje mnie, gdy na przykład słyszę określenie Pojebanice, zamiast Pabianice. Jasne, nie jest to idealne miasto na naszym globie, ale to miasto, to moja mała ojczyzna, mój Bugaj, moja klatka schodowa, mój żywopłot wokół spółdzielczego bloku, który pielęgnuję w wolnych chwilach. Tutaj jest mój dom, spędziłem tu życie i zostanę. Skończyłem 62 rok życia, dużo pracy za mną mniej już przede mną. Chociaż nie narzekam na jej brak. Teraz nikt nie chce dać mi łatwego filmu… pracy i wyzwań przybywa. Na pytanie od ilu lat pracuję w filmie dopowiadam: ponad 50. z czego 10 lat to nadgodziny, podróże samochodem do miejsc zdjęć.
 

 

Absolwent Policealnego Studium Zawodowego Techniki Teatralno-Filmowej w Łodzi (1981). W latach 1986-90 pracownik Wytwórni Filmów Fabularnych w Łodzi. Jako charakteryzator pracował na planie kilkudziesięciu filmów. Od 1998 członek Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Współzałożyciel i pierwszy przewodniczący

zarządu powstałej w roku 2019 Gildii Polskich Charakteryzatorów Filmowych, Telewizyjnych i Teatralnych. Od roku 2020 członek Polskiej Akademii Filmowej.

Na swoim koncie ma udział w wielu dużych produkcjach kinowych oraz telewizyjnych. Współpracował z gwiazdami wielkiego formatu: Wojciechem Pszoniakiem, Januszem Gajosem, Romanem Wilhelmim, Janem Peszkiem, Katarzyną Figurą, Andrzejem Sewerynem, Danielem Olbrychskim, Krzysztofem Kowalewskim, Henrykiem Talarem, Andrzejem Grabowskim, Ewą Wiśniewską, Leonem Niemczykiem, Zbigniewem Zamachowskim, Kingą Preis, Hanną Śleszyńską, Bogusławem Lindą, Markiem Kondratem, Marianem Dziędzielem, Jerzym Bończakiem, Witoldem Pyrkoszem, Olgierdem Łukaszewiczem, Janem Englertem, Adamem Ferencym, Cezarym Pazurą, Michałem Żebrowskim, Izabellą Scorupco, Rutgerem Hauerem, Michaelem Yorkiem, Charlotte Rampling, Johnem Rys-Daviesem, Christophem Walzem, Malcolmem McDowellem, i wieloma innymi.

Zajmował się charakteryzacją m.in. w takich filmach, jak: „Poznań 56”, „Ogniem i mieczem”, „Pan Tadeusz”, „Pianista”, „Młyn i krzyż”, „33 sceny z życia”, „Wilkołak”, „Na granicy”, „Konwój”, „Krew Boga”, „Tajemnica Westerplatte”, „Miasto 44”, „Testosteron”, „Ciało”, „Ubu Król”, „Dzień Świra”, „Chłopaki nie płaczą”, „Piłsudski”, „Orzeł. Ostatni Patrol”, a także serialach: „Wiedźmin”, „Boża podszewka II”, „1920. Wojna i miłość”, „Komisarz Alex”, „Bodo”, „Szadź”.

Na premierę czekają: „Niebezpieczni dżentelmeni”, „Skarbek, Filip” i „Biała odwaga”.