44-letni Andriej Nikolski przyjechał do Polski z Lwowa 6,5 roku temu. 

- Kolega mnie namówił – opowiada. - Jak już się zdecydowałem, to wiedziałem, że chcę osiąść tu na stałe. Tak też jakoś potoczyły się te moje losy, że w Łodzi poznałem żonę, Ukrainkę.

Ona pracowała w fabryce Gilette, a Andriej w piekarni.

- Wynajmowałem wtedy trzypokojowe mieszkanie – opowiada. - Szukałem współlokatorów, dołączyła żona z koleżanką. Ja przyjechałem z Lwowa, ona z Chmielickiego w zachodniej części Ukrainy.

Andriej żadnej pracy się nie bał. Pierwszą dostał przy sadzeniu drzew owocowych w Sosnowcu Świętokrzyskim. I od razu zaczął starać się o wizę. Drugą robotę, w łódzkiej piekarni, dostał dzięki firmie pośredniczącej, która szukała pracowników zza wschodniej granicy.

- Pracowałem tam półtora roku i po tym czasie załatwiłem sobie kartę pobytu – opowiada. - W piekarni zarobki nie były jednak wysokie, dlatego szukałem dalej. Poszedłem na budowę, gdzie pracuję już od 4 lat i nie narzekam. To dobra praca, podoba mi się. Nie jest monotonna, jak stanie w piekarni przy taśmie.

Ukrainiec konsekwentnie dąży do zdobycia polskiego obywatelstwa.

- Niedawno zdałem egzamin z języka polskiego na poziomie B1, żeby zdobyć kartę długoterminowego rezydenta – opowiada. - Udało się. Odnawianie jej co 5 lat to już będzie formalność. Ale liczę na to, że po trzech latach otrzymam obywatelstwo.

Do pracy i do książek

Języka polskiego nauczył się sam.

- Nawet szybko mi to poszło – wyznaje Ukrainiec. - Kupiłem sobie parę książek i dużo rozmawiałem po polsku. Praktyka to podstawa w nauce języka.

Wyjechał, bo na Ukrainie są niskie zarobki.

- Mieszkałem we Lwowie, a to duże miasto, więc nie jest tam jeszcze tak tragicznie – dodaje. - Kolega, który został, z którym mam kontakt, zarabia jako przedstawiciel handlowy 3.000 zł. To duża pensja. Na wschodzie Ukrainy maksymalna pensja to 1.800 zł.

Dlaczego Polska a nie Niemcy, Anglia czy inny europejski kraj?

- Bo do was jest blisko i język prosty do nauczenia – dodaje.  - Najlepiej uciekać do Skandynawii, a dokładnie Norwegii. Ja czekam już jednak na polskie obywatelstwo. Jak tu będzie nam dobrze, to zostaniemy, a jak nie, to ruszymy dalej. Znajomych mam w Holandii, Włoszech, Anglii, Kanadzie, Stanach Zjednoczonych, w Luksemburgu. Rozjeżdżamy się, gdzie możemy.

Andriej wynajmuje mieszkanie w Katowicach. To od Łodzi 2,5  godziny jazdy samochodem.

- Jak jest żona w Polsce, to jestem tam co weekend. Jak jej nie ma, wpadam raz w miesiącu – dodaje. - Myślę już o zakupie mieszkania własnościowego, ale na razie jest za drogo. Mam na Ukrainie mieszkanko, 36 m kw. Wynajmuję je, bo nie opłaca się sprzedawać. Niech tam sobie pracuje na siebie.

Za pieniądze, które dostałby za nie w Polsce, nic nie kupi.

- Planujemy, że już w tym roku żona z synem przyjadą na stałe – mówi Andriej. - Chłopak będzie musiał iść do polskiej podstawówki. Trzeba to wszystko będzie jakoś zgrać.

Żona Ukraińca pracowała w Polsce w sklepie za stawkę 20 zł na godzinę.

- Po 6-8 godzinach pracy dziennie wyciągała po 3 tysiące miesięcznie. Na Ukrainie za taką pracę dostałaby może tysiąc złotych – wylicza 44-latek. - A koszty życia na Ukrainie i w Polsce są porównywalne, coś jest delikatnie droższe, coś tańsze. Ale tak na przyszłość będzie trzeba pomyśleć o inwestycjach w Polsce, bo na budowie pociągnę do 60. i co dalej?

Czego mu brakuje w naszym kraju?

- Kiszonych pomidorów, nigdzie ich nie widzę, a nie mam czasu, żeby samemu zakisić – dodaje z uśmiechem. - U nas są wszędzie, a w Katowicach mamy już ukraińskie sklepy - Odessa market - tam je kupujemy.

Wojny się nie bał.

- Mi się wydaje, że wojny takiej jak ta II światowa to nie będzie – mówił z przekonaniem na kilka dni przed napaścią Rosji na Ukrainę. - Może jakiś mały konflikt. Putin tylko straszy. Dużo stresu nie mamy, może jest delikatna trwoga i odrobina niepewności. Jak miałaby być wojna, to nigdzie dobrze nie będzie, ani na Ukrainie, ani w Polsce.