Jeśli ktoś potrzebuje pomocy w walce z gniazdem os, już nie ma po co wykręcać numeru 998. Może za to zadzwonić po wyspecjalizowaną firmę, która usunie gniazda, ale zainkasuje za to nawet 400 zł - pisze Dziennik.

- W ubiegłym roku strażacy wyjeżdżali do ponad 82 tysięcy zdarzeń związanych z owadami. Społeczeństwo do tego stopnia zaczęło uważać, że mu "się należy", iż coraz częściej wezwania dotyczyły tak absurdalnych sytuacji, jak przyjazd strażaków do jednej pszczoły, która chodziła po parapecie - wyjaśnia Paweł Frątczak, rzecznik Komendy Głównej PSP w Warszawie. Jak dodaje, zaangażowanie strażaków do walki z owadami poważnie osłabia ich siłę bojową.

Lekarze alergolodzy już biją na alarm. Jeśli straż pożarna nie będzie usuwać gniazd os, to będzie dochodzić do tragedii. - Dla osób uczulonych ukąszenie osy jest bardzo niebezpieczne. Nawet po zażyciu ampułki adrenaliny muszą się udać do szpitala - mówi prof. Krzysztof Buczyłko, łódzki alergolog.

Po ukąszeniu przez osę zmarła m.in. aktorka Ewa Sałacka. Była uczulona na jad owada. Strażacy uspokajają jednak, że będą usuwać gniazda pszczół, os i szerszeni w sytuacji, gdy owady bezpośrednio zagrażają ludziom. Czyli kiedy? - Dowódca oceni na miejscu, jaka jest sytuacja i podejmie decyzję. Bezpośrednim zagrożeniem nie będzie np. gniazdo os na działce rekreacyjnej, gdzie właściciel przebywa raz w tygodniu - wyjaśnia Zbigniew Łyszkowski, kierownik sekcji koordynacji ratownictwa KW PSP w Łodzi.

Przyjmujący zgłoszenie strażak wprawdzie nie może odmówić przyjęcia interwencji, jednak zgodnie z nowymi zasadami poinformuje ludzi, by ci walczyli z osami sami. Usunięcie zagrożenia będzie na głowie właściciela obiektu lub działki. Właściciele wyspecjalizowanych firm już zacierają ręce.

- Rzeczywiście, ostatnio mam więcej zgłoszeń, dotyczących gniazd os. W tym miesiącu były już cztery. Dla mnie jest to korzystne - przyznaje Sławomir Zając, właściciel Zakładu Dezynsekcji i Deratyzacji w Skierniewicach. - Niektórzy nawet się dziwią, że to kosztuje, bo jak mówią, straż wywoziła osy za darmo. Inni pytają o koszty i nie decydują się od razu, tylko po jakimś czasie. Jak ktoś się boi, to zapłaci. Na pewno dla ludzi było korzystniejsze, gdy robiła to straż pożarna.

Firma Sławomira Zająca za usługę liczy sobie od 200 do 400 zł, w zależności od ilości gniazd do usunięcia i odległości dojazdu. - Ja też ryzykuję życiem i używam dobrych, zachodnich środków chemicznych - tłumaczy przedsiębiorca.

W komendzie głównej uważają, że cel wprowadzenia nowych zasad - czyli wzmocnienie siły bojowej straży - został osiągnięty. - Ale jeśli chodzi o koty na drzewach, potrzebujące naszej pomocy, to nadal będziemy jeździć, nic się nie zmieniło - zapewnia Frątczak.