ad

Wśród interwencji są też takie „szczególne” - strażacy proszeni są o pomoc w łapaniu nietoperzy, chwytaniu zaskrońców, likwidowaniu gniazd owadów, często wielkości pięści.

Ale pojechać trzeba, bo zgłoszenia o treści „Mam uczulenie na użądlenia, a wokół mnie latają agresywne owady”, „Do mieszkania wszedł wąż”, czy „Kot wpadł do głębokiej studni” nie da się zlekceważyć.

- Tutaj trzeba postawić się na miejscu osoby, która takie informacje odbiera – mówi st. kpt. Michał Kuśmirowski z Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Pabianicach. - Dyżurny musi ocenić daną sytuację i w momencie, gdy słyszy o ewentualnym zagrożeniu życia czy zdrowia wysyła na miejsce strażaków. W zależności od typu zgłoszenia jest to jeden, dwa a nawet trzy zastępy – w zależności od rodzaju zagrożenia, wielkości obiektu itp.

Zgłoszenia o niecodziennej treści często uwarunkowane są okolicznościami związanymi z porą roku. Piękna słoneczna pogoda wczesną wiosną zapowiada falę zgłoszeń z owadami w roli głównej. Niestety to też sprzyjająca aura dla „podpalaczy”. Suche trawy i poszycie leśne często płoną przez „przypadkowo” zaprószony ogień, czy porzucone, niedogaszone ognisko.

Wczesna wiosna z wysokimi temperaturami to też sezon na burze, silne wiatry i lokalne podtopienia. Powalane drzewa tarasujące drogi to częste zgłoszenia odbierane przez strażaków. Zdarza się jednak, że potężny konar na drodze już na miejscu okazuje się kilkoma gałązkami.

- To niestety nie są rzadkie przypadki – dodaje Kuśmirowski. - Dla jednych konar to solidna gałąź, a dla drugiego gałązka. I tak zdarza się, że wyjeżdżamy do powalonego drzewa, strażacy pokonują odcinek kilkuset metrów we wskazanym miejscu i dzwonią, że to chyba nie tutaj, owszem leżało na drodze kilka gałęzi…. Ale czy to ich dotyczyło zgłoszenie?

Na ratunek do strażaków

W kategorii „zwierzęta” w tym roku prym wiodą zaskrońce. W ostatnich tygodniach do stanowiska kierowania wpłynęło ponad 10 informacji dotyczących niezidentyfikowanych gadów, które rzekomo zagrażały bezpieczeństwu okolicznych mieszkańców.

„Mam w mieszkaniu węża” – brzmiała treść jednego ze zgłoszeń odebranego od mężczyzny, który wybiegł z domu po tym jak do środka wpełzł wąż. Roztrzęsiony właściciel domu w Albertowie (gm. Lutomiersk) bez wahania zadzwonił do strażaków, licząc na wsparcie i pomoc, bo bał się wracać do mieszkania.

- Strażacy przeszukali wszystkie pomieszczenia, ale węża nie znaleźli – relacjonował dyżurny. - To mógł być zaskroniec, padalec lub, w przypadku najgorszego scenariusza, żmija zygzakowata. Mężczyzna skłaniał się jednak ku zaskrońcowi, którego zdjęcie odnalazł w internecie i rozpoznał w nim nieproszonego „gościa”.

Kolejny wąż pod tują w asyście działkowiczów, czekał na strażaków w okolicach Konstantynowa Łódzkiego. Szary, według zgłaszającego dwumetrowy gad nie mógł się oddalić, był dobrze pilnowany. Na miejscu strażacy złapani zaskrońca chwytakiem i wywieźli go do lasu.

Jeszcze bardziej pomysłowa okazała się inna mieszkanka Konstantynowa. Pani przykryła węża pudełkiem kartonowym. Niestety nie potrafiła opisać jak wygląda, a podniesienie pudełka nie wchodziło w grę, wezwała więc strażaków. Okazało się, że uwięziła zaskrońca, którego druhowie zabrali na „przejażdżkę” do lasu.

Raptem w ubiegłym tygodniu strażacy uratowali na jednym z pabianickich osiedli ptaka. Zgłoszenie o niecodziennej treści dyżurny odebrała w czwartek 7 lipca. W bloku przy ul. 20 Stycznia 93 na wysokości trzeciego piętra trzepotał się czarny ptak. Najprawdopodobniej utknęła mu noga w szczelinie na łączeniu płyt. Zgłaszający utrzymywali, że pomimo podjętych prób nie udało im się uwolnić ptaka. Strażacy, którzy dotarli na miejsce bez problemu sięgnęli do niego z balkonu i go uwolnili. Ptak odleciał.
W czerwcu strażacy uratowali też kota. Mruczek nie był w stanie wydostać się z 5-metrowej „dziury”, głośno miauczał, co zwróciło uwagę właścicieli.

Również tutaj sytuację uratowali strażacy. Pomysłowi druhowie przywiązywali sznurek do wiaderka i spuścili do studni. Kot nie protestował, grzecznie wszedł do środka i został wyciągnięty. Akcja trwała 35 minut.

Kto za to zapłaci?

Co roku nie brakuje również wezwań do gniazd owadów, niestety sporo z nich jest nieuzasadnionych. To malutkie, wielkości pięści kokony, często opuszczone. Dlatego strażacy nie jeżdżą do wszystkich zgłoszeń z owadami. Nie mają takiego obowiązku, jeżeli informacja nie dotyczą przedszkoli, szkół czy urzędów. Zapewnienie bezpieczeństwa na terenie prywatnej działki jest w gestii właściciela.

- Ale jeżeli siła argumentów zgłaszającego przekona dyspozytora, który uzna że interwencja jest konieczna i ratująca życie wyśle strażaków – zapewnia Michał Kuśmirowski. - Chociaż nawet wtedy zdarza się, że sytuacja jest mocno przekoloryzowana, a od mieszkańców już na miejscu słyszymy, że ktoś kazał im tak powiedzieć, bo wtedy przyjedziemy. Jeżeli pada hasło, że występuje realne zagrożenie dla życia i zdrowia trzeba jechać.

Traktowanie strażaków jak lekarstwo na każdą okazję rodzi zagrożenie dla osób, które w danej chwili mogą potrzebować realnej pomocy i niestety wiąże się też ogromnymi kosztami.

Wyjazd jednego wozu strażackiego na obrzeża miasta to koszt około 1.000 zł.

- Przy spalaniu naszych samochodów, które wynosi trzydzieści pięć, czterdzieści litrów na sto kilometrów koszty paliwa są ogromne. Do tego dochodzi jeszcze amortyzacja sprzętu, koszt pracy ratowników – wylicza Kuśmirowski.

A takich „nieuzasadnionych” akcji co roku przybywa.

- Dlatego od zawsze apeluję, żeby nie zgłaszać tego typu rzeczy, bo strażacy są wtedy rozproszeni po powiecie lub mieście, a w tym momencie ktoś może potrzebować pomocy. Łatwiej i szybciej wyjechać nam i dotrzeć na miejsce z bazy niż gdzieś z obrzeży Pabianic.

Ilość zdarzeń ogółem na przestrzeni lat z 1.000 wzrosła do 1.870 interwencji w 2021 r. – dlatego można śmiało stwierdzić że pabianiccy strażacy mają pełne ręce roboty.