Przed nimi był też 10-kilometrowy bieg na pamiętne wzgórze.

- To było niezapomniane przeżycie – zapewnia Robert Lewera, organizator i pomysłodawca wyprawy

 A wszystko zaczęło się półtora roku temu, gdy po kolejnej pielgrzymce biegowej na Jasną Górę jej organizator rzucił kolejne wyzwanie.

-  Zawsze chciałem tam być i pobiec na Monte Cassino. Po prostu miałem takie pragnienie, żeby odwiedzić to miejsce – opowiada Robert Lewera. – Zapytałem, czy ktoś ma ochotę do mnie dołączyć. Pojawili się pierwsi chętni. Zawiązaliśmy wstępną grupę i zaczęliśmy planować.

To nie był spontaniczny pomysł ani wycieczka last minute. Wszystko zostało dokładnie zaplanowane i ze sporym wyprzedzeniem zorganizowane.

-  W tym czasie pojawiła się również informacja o możliwości zapisania się na 10-kilometrowy bieg na Monte Cassino – dodaje biegacz i podróżnik. - A okazja była znakomita – 80. rocznica bitwy.

Celem było Monte Cassino i obchody rocznicy, ale plany pabianiczan były znacznie obszerniejsze. Lista miejsc do zwiedzenia i przygód do „zaliczenia” była znacznie dłuższa. Wystartowali 8 maja, a do Pabianic wrócili 21 maja w nocy.

- Jechaliśmy busem i mieliśmy zaplanowane zwiedzanie sporego kawałka Italii – dodaje Robert. - A że lubimy się wspinać, rozpoczęliśmy od wejścia na ferraty (szlak turystyczny wyposażony dla asekuracji w stalową linę - przyp. red.) w dolinie jeziora Garda. Spędziliśmy tam dwa dni.

Kolejnym punktem na mapie była Werona, gdzie pabianiczanie zwiedzili stare miasto, byli pod oknem Julii, obejrzeli koloseum.

Później była Wenecja i pływanie łódką po Kanale Grande, spacer tarasem widokowym, zwiedzanie placu św. Marka i najpiękniejszego mostu w Wenecji Rialto. Odwiedzili też lokalny cmentarz żydowski. Wenecja pożegnała ich cudownym zachodem słońca.

W Asyżu odwiedzili bazylikę św. Klary i Franciszka oraz kościół św. Rufusa. Dalej w stronę Rzymu pojechali wynajętym busem. Wieczorem do 6-osobowej grupy dołączył Grzegorz Mackiewicz, prezydent Pabianic z żoną Agnieszką. 

Wspólne zwiedzanie Rzymu to była nie tylko przygoda, ale też niezły wycisk. Pabianiczanie pokonali ponad 20 kilometrów pieszo, zaglądając w różne zakamarki i podziwiając zabytki, spacerując pięknymi uliczkami. Byli w Watykanie, odwiedzili zamek Świętego Anioła i Muzea Watykańskie, podziwiali Kaplicę Sykstyńską. Na plac świętego Piotra się nie dostali. Kolejka do zwiedzania była tak długa, że stanie w niej trwałoby co najmniej dwie godziny.

Zwiedzili za to Pompeje i przeszli się do krateru Wezuwiusza.

- Pogoda była idealna, widoki przepiękne – dodaje Lewera. - Kolejną noc spędziliśmy w hotelu pod Neapolem, położonym na sporym wzniesieniu. Żeby tam dotrzeć, jechaliśmy tak wąskimi uliczkami, że odrapaliśmy boczne lusterka w samochodzie. Ale widok z hotelowych okien zapierał dech w piersiach. Z wysokości widzieliśmy Zatokę Neapolitańską, Wezuwiusza i port.

Kolejny przystanek mieli w Sorrento i Positano, gdzie  popływali w morzu. W pięknej turystycznej miejscowości Amalfi zjedli niezapomniany sorbet lodowy, podany w wielkiej cytrynie. Wzięli też udział w malowniczym trekkingu ścieżką bogów, którą dotarli do punktu widokowego, skąd widzieli cały półwysep.

Z każdym dniem przybliżali się do celu. Po drodze coraz częściej spotykali ludzi zmierzających w tym samym kierunku, między innymi polskie grupy rekonstrukcyjne w mundurach Drugiego Korpusu Polskiego. Pułk dowodzony przez gen. Władysława Andersa zdobył 18 maja 1944 roku wzgórze Monte Cassino.

- Ale nie tylko Polaków spotykaliśmy, byli tam ludzie z całego świata – dodaje Lewera. - Wkrótce odebraliśmy nasz pakiet startowy i wzięliśmy też udział w historycznym trekkingu z grupą „polskie himalaje”. Zwiedzanie zaczęliśmy od cmentarza niemieckiego, gdzie spoczywa 20 tysięcy żołnierzy. Wśród nich było sporo Polaków wcielonych do armii niemieckiej. Szliśmy drogą polskich saperów, która była trasą zaopatrzeniową dla walczących jednostek. Byliśmy przy grobie generała Andersa. W jedną stronę pokonaliśmy 12 kilometrów. Powrotna to już tylko 10.

18 maja był dniem uroczystości na Monte Cassino.

- Też chcieliśmy tam być – opowiada Lewera. - Ale żeby tam się dostać, trzeba było stanąć w kolejce na autobus. Liczba miejsc była też ograniczona, dlatego byliśmy na miejscu już o 7.00 rano, tylko w trójkę, reszta ekipy została w hotelu.

Pabianiczanom udało się dotrzeć na miejsce obchodów, gdzie spotkali wielu wyjątkowych ludzi.

- To była wisienka na torcie całej wyprawy – wspomina Robert. - Atmosfera była wspaniała, ludzie, z którymi rozmawialiśmy, zaskakiwali.

Bolek z USA na Monte Cassino przyleciał z Chicago z jedną torbą i kocem na wypadek, gdyby nie udało mu się znaleźć noclegu. Planował, że prześpi się wtedy gdziekolwiek. Dolary miał pochowane w skarpetach. Ale bycie w tym miejscu na obchodach rocznicy było dla niego priorytetem. Wowa z Polski przed 40 laty dotarł na Monte Cassino konno. Były rodziny i synowie weteranów.

 -  Jeden z nich założył na uroczystość mundur swojego ojca – wspomina Lewera. - Opowiadał nam, że żeby się w niego zmieścić, musiał schudnąć. Spotkaliśmy nawet łodzianina, którego ojciec tu walczył. Był też generał lotnictwa z Dęblina. Byli komandosi w stanie spoczynku. Mieliśmy sporo czasu na rozmowy, bo uroczystości zaczynały się o godz. 16.00.

Gośćmi honorowymi byli oczywiście weterani, przybyło ich około 10. W obchodach wziął również udział prezydent Polski Andrzej Duda oraz prezydent Włoch Sergio Mattarella. Nie zabrakło córki generała Anny Marii Anders.

- W hotelu byliśmy po godzinie 21.00, a już następnego dnia wystartowaliśmy w 10-kilometrowym biegu – opowiada Robert. - Wzięło w nim udział 140 Polaków.

To był męczący bieg pod górę w pełnym słońcu. Ale się udało.

- Numery startowe dostaliśmy jeszcze w Polsce – mówi biegacz. - Już na miejscu mogliśmy przypiąć sobie do nich dane dowolnego żołnierza, żeby pobiec dla niego i zakończyć bieg przy jego grobie. Ja wybrałem grób żołnierza z pułku pancernego „Dzieci Lwowskich” - dowódcą tego pułku był pabianiczanin podpułkownik Henryk Świetlicki.

Na Monte Cassino z Robertem Lewerą wybrał się Marek Pawlak, Katarzyna Ścibior z córką, Sławomir Szczesio, Krzysztof Czajczny, Grzegorz i Agnieszka Mackiewiczowie