Koszmar, jaki spotkał Fijo, jest nie do opisania. 27 stycznia tego roku mieszkanka Chełmży koło Torunia wróciła po pracy do domu. Jej 4-miesięczny szczeniak leżał w kałuży krwi. Piesek miał zmiażdżony kręgosłup, połamaną miednicę, żebra, złamaną szczękę i powybijane zęby. O skatowanie psa oskarżony jest Bartosz D., mąż kobiety. Początkowo twierdził, że zwierzę potrącił samochód. Później zmienił zeznania i mówił, że przewrócił się na Fijo. W sprawę zaangażowała się prokuratura, a mężczyzna przez dwa miesiące ścigany był listem gończym. 5 grudnia ruszył proces 30-latka. Nie przyznaje się do winy. Co więcej, chce odzyskać psa.

Ciężko pobity psiak trafił pod opiekę Fundacji dla Szczeniąt Judyta. W Portugalii Fijo przeszedł kilka ciężkich operacji. Walczył o życie. Mimo że był pod opieką najlepszych specjalistów, nie udało im się przywrócić pieska do pełni zdrowia. Tylna część jego ciała jest sparaliżowana. Fijo porusza się na specjalnym wózku. 

O adopcję pieska starało się wielu ludzi. Jedni sami odpuszczali, widząc, jak ciężka może być opieka nad psem, który nie czuje, kiedy się wypróżnia. Inni znów nie spełniali wymogów fundacji, która bardzo ostrożnie szuka domów swoim podopiecznym.

W połowie października Fijuś trafił do Artura Serockiego, prawnika i przedsiębiorcy mieszkającego w Piątkowisku. Tu odnalazł spokój.

Miłość od pierwszego wejrzenia

- Informację o Fijo znalazłem w internecie – opowiada pan Artur. – Nie znałem wcześniej jego historii, nie wiedziałem, co przeszedł. Wzruszyło mnie samo to, że jest niepełnosprawny i szuka domu.

43-latek skontaktował się z fundacją, pod opieką której był piesek. Po kilku spotkaniach i wielu telefonicznych rozmowach zgodzili się, by Fijo zamieszkał z panem Serockim. Na razie, ze względów prawnych, jest to jego dom tymczasowy.

- Przeważył fakt, że miałem już dwa psiaki po przejściach – wyjaśnia.

Roczną jamniczkę Pampę zabrał sześć lat temu z pseudohodowli pod Bydgoszczą. Mieszkała w drewnianej szopie, z której nigdy nie wychodziła.

- Była zaniedbana, wychudzona – opowiada pan Artur. – Wziąłem ją na ręce i już wiedziałem, że nie oddam.

Jamniczka nie widziała nigdy drzew, nie wiedziała, co to woda. Pan Artur pokazywał jej świat i uczył, że nie zawsze trzeba się go bać.

Drugiego swojego pieska, małego kundelka Teodora, znalazł porzuconego w lesie. Było to 4 lata temu. W połowie października do pary psiaków dołączył niepełnosprawny Fijo.

Zobacz też: Historią Fijo żyła cała Polska. Brutalnie pobitego 4-miesięcznego szczeniaka przygarnął pabianiczanin

- Początki były trudne. Fijuś nie odstępował mnie na krok, chodził za mną nawet do łazienki – wspomina 43-latek. – Był szczęśliwy, ale i pełen obaw. Bał się, że znów go gdzieś zabiorą.

Spokojna Pampa i waleczny Teodor od razu zaakceptowali nowego członka rodziny. Byli wobec niego delikatni, jakby rozumieli, że psiak jest kaleką.

- Tylko na mnie Teodor się obraził. Śmiertelnie obraził – żartuje pan Artur. – Przez jakiś czas udawał, że mnie nie zna.

Dziś psiaki razem śpią, jedzą i się bawią. Z Teodorem Fijo się gania, a z Pampą przytula.

Wózek ze Stanów, jeansy z Kanady

W swym ogromnym domu pan Artur mieszka sam, ale psy niemal zawsze pod jego nieobecność są pod czyjąś opieką.

- Ze względu na nienormowany czas pracy, nie mam problemów z opieką nad Fijo – wyjaśnia.

A niepełnosprawny psiak wymaga mnóstwo uwagi. Przede wszystkim trzeba dbać o jego czystość. Ponieważ piesek nie czuje, gdy się załatwia, nosi specjalne pampersy. Średnio co drugi dzień jest kąpany. Nosi spodnie, by nie poobcierać sobie nóg i zadu.

- Ma dziesięć par spodni. Kupuję je w sklepach z ubrankami dla dzieci – tłumaczy pan Artur. – Jedną parę jeansów mam z Kanady.

Specjalistyczny wózek, na którym Fijo się porusza, przyleciał do Piątkowska z USA.

- Waży 3,5 kilograma, ale nie waga jest tu najważniejsza, tylko ułożenie kół. Na tych kółkach Fijo bardzo sprawnie porusza się po nierównym terenie. Może w nim nawet podskakiwać czy kopać doły – opowiada przedsiębiorca.

Bez wózka Fijo też całkiem nieźle radzi sobie z poruszaniem. Problem jest w tym, że nie ciągnie tylnych łapek za sobą, jak to zazwyczaj bywa przy niedowładzie, ale rozchodzą mu się one na boki. W konsekwencji, Fijo obija sobie łapy, zahaczając nimi o meble.

Sposób, w jaki porusza się psiak po wyjęciu z wózka, budzi wzruszenie.

- Serce nadal mi się kraje, gdy widzę, jakie Fijo ma ograniczenia, jak kica na swoim ciałku – mówi cicho pan Artur.

Pieski raj

- To psy rządzą w tym domu – potwierdza biznesmen. - Może nie jemy z jednej miski, bo by mi nie pozwoliły, ale naprawdę im na dużo pozwalam.

Teodor sam siebie mianował szefem, ale reszta gwardii chyba się z tym nie liczy. Fijo, gdyby tylko chciał, mógłby rozjechać małego kundelka wózkiem, a Pampa tyle sobie robi z „rządów” Teodora, że potrafi po nim przejść, gdy ten śpi.

- Ale fajnie się zgrywają. Cała trójka wie, gdzie jest lodówka – śmieje się pan Artur.

Psiaki mają swoje legowiska, ale zazwyczaj śpią z nim. Bawią się zabawkami, zajadają smaczną karmą, mają do dyspozycji duży teren za domem.

- Fijo nie wychodzi sam, bo trzeba na niego uważać. Już raz w pogoni za kaczką wpadł do stawu – opowiada pan Artur. – Na szczęście, nic mu się nie stało, a kąpiel bardzo mu się podobała.

Ludzie na ulicy rozpoznają Fijo. Wiedzą, że to „ten pies”. Współczują mu, rozczulają się nad nim, głaszczą. A panu Arturowi dziękują za dobre serce.

- Tylko kilka razy spotkałem się z negatywnymi reakcjami – mówi 43-latek. – Dwie panie stwierdziły, że pieska trzeba uśpić. Inni zarzucali mi, że opieką nad Fijo chcę coś zyskać. To bzdura.

Codziennie kilka tysięcy osób śledzi profil psiaka na Instagramie. Tylko tam ma konto pan Artur, który nie udziela się w mediach społecznościowych. Konto założył po tym, jak fundacja Judyta zamieściła na swojej stronie zdjęcia psiaka w nowym domu.

 

- W ten sposób chcę pokazać, że opieka nad niepełnosprawnym zwierzęciem to nic strasznego – podkreśla.   

Inni ludzie proszą go o pomoc w znalezieniu domów dla innych maltretowanych zwierząt. Informacje o nich udostępnia na profilu Fijo. Wie, że te psiaki znalazły już kochających opiekunów.

Pod jednym ze swoim postów pan Artur napisał: „Dzisiaj walczymy o to, aby jutro żadne inne zwierzątko nie ucierpiało!”.

 - Fijo stał się jakby ambasadorem takich okaleczonych zwierząt, a ja cieszę się, że pomagając jemu, mogę też pośrednio pomóc innym pieskom – mówi pan Artur. 

I dodaje:

- Nie zwracam uwagi na te sensacyjne rzeczy, jakie o mnie piszą. Nic złego nie zrobiłem, nie mam nic nie do ukrycia.

Zwierzęta go uratowały

Artur Serocki mieszka pod Pabianicami od kilku lat. Chodził do szkoły w Ksawerowie. W dużym domu mieszka sam. O sobie za dużo nie mówi.

- Miłość do zwierząt zmieniła moje życie – twierdzi 43-latek. – Dużo wycierpiałem i może dlatego rozumiem cierpienie innych.

Ludzie z fundacji pytali go, czy nie zechciałby zrobić u siebie domu tymczasowego dla zwierząt. Odmówił, ale tylko dlatego, że nie umiałby się pożegnać z przygarniętymi przez siebie zwierzakami.

- Oprócz trzech psów, mam trzy koty, 30 kaczek i kilka tysięcy rybek w stawie – wylicza.

Teodor, Pampa i Fijo to jego przyjaciele. Wyczuwają jego nastroje i dostosowują się do nich. Kochają miłością bezgraniczną. Nigdy nie zawiodą.

Jaki Fijo jest – każdy widzi

Mimo ogromu cierpień, jakich doznał 15-miesięczny Fijo, piesek lubi ludzi, jest bardzo przyjacielski. Ze mną też się wita, przynosi piłeczki do zabawy, podstawia do głaskania łebek.

- Nazywam go Szyszunią, bo uwielbia gryźć szyszki. Zresztą on wszystkim lubi się bawić. Dziś taki patyk sobie przyniósł – pan Artur wskazuje na pokaźnych rozmiarów drewienko. - Gdybym mu go wyrzucił, obraziłby się na mnie.

Niemal cały czas, jaki spędzam na rozmowie z jego „tatą”, Fijo gryzie piłeczkę. Pampa, z początku nieufna, oswaja się i wskakuje na kanapę koło mnie. Nawet szczekający Teodor się uspakaja, choć nie spuszcza za mnie uważnego wzroku. 

- Pomijając jego nieodwracalny stan, Fijo jest zdrowy. To zasługa ludzi z fundacji. Gdyby nie oni, pieska by już nie było – podsumowuje mężczyzna.