30 czerwca 2016 roku biskup powierzył mu niezwykle trudną misję. Łodzianin, absolwent Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, duszpasterz rodzin, został tego dnia proboszczem we wsi pod Pabianicami.

„Zapamiętam ten dzień do końca życia” - mówił w ostatnią niedzielę czerwca podczas mszy świętej do swoich parafian. „I to nie dlatego, że po raz pierwszy zostałem proboszczem, ale dlatego, jak zostałem tutaj przyjęty” - wspominał ks. Jaśpiński.

Na każdym kroku odczuwał wyraźną niechęć parafian. Jako „nowy” wciąż był porównywany ze swoim poprzednikiem Grzegorzem A., którego powrotu część wsi wciąż oczekuje. Problem w tym, że Grzegorz A., który zakładał parafię w Woli Zaradzyńskiej i był jej proboszczem przez osiem lat, jest oskarżony przez łódzką prokuraturę o molestowanie ministrantów. Nie jest już nawet księdzem, bo Watykan, nawet nie czekając na wyrok sądu, zdecydował o wydaleniu go ze stanu duchowieństwa. Grzegorzowi A. grozi do 12 lat więzienia, ale on sam nie przyznaje się do winy, a część parafian wierzy tylko jemu.

Ślepa wierność w Grzegorza A. przerodziła się w jawną niechęć do jego następcy. Bogu ducha winien ksiądz Robert Jaśpiński nie był wpuszczany do niektórych domów parafian podczas kolędy. Byli też tacy, którzy nie chcieli przyjmować z jego rąk komunii świętej, a nawet nie wchodzili do kościoła, kiedy odprawiał mszę. Zwolennicy Grzegorza A. głośno modlili się za powrót „ukochanego proboszcza”.
Proboszcz Jaśpiński miał dość i w czerwcową niedzielę pożegnał się z parafianami. Wypomniał im, że codziennie w ich intencji odmawiał różaniec i zastanawiał się, czy ktoś choć raz pomyślał, co on czuje i przeżywa w tej parafii. Wymownym gestem było nieprzyjęcie przez niego pożegnalnego bukietu kwiatów od przedstawicielki koła różańcowego, która jawnie modli się o powrót poprzedniego proboszcza, choć ten nie jest już nawet księdzem.
Parafię w Woli Zaradzyńskiej z ulgą opuszcza również wikary ks. Piotr Markowicz.