Mariusz Bałaziński – mistrz Polski w kulturystyce, jest jak dobre wino: im starszy, tym lepszy. W minionym roku skończył 40 lat.

- Trenować zacząłem, gdy kończyłem studia w Akademii Wychowania Fizycznego. Był wtedy 1994 rok. Wcześniej, latami, po komórkach dźwigałem ciężary, które sami z kolegami robiliśmy z puszek i metalowego złomu. Nie liczyłem wtedy na takie sukcesy – wspomina.

Gdy wielu kończy karierę sportową, Bałaziński ją zaczął. Miał 35 lat.
- Zaczęło się od konkursu w gazecie kulturystycznej. Wysłałem zdjęcie i znalazłem się w gronie 12 finalistów – opowiada.

Magazyn „Kulturystyka i Fitness – sport dla wszystkich” ze 100 zdjęć umięśnionych panów, wybrał najlepsze. Mariusz zajął wtedy trzecie miejsce, a konkurs wygrał Robert Piotrkowicz – dziś jedyny kulturysta w Polsce, który przeszedł na zawodowstwo.

- I uwierzyłem w siebie. Najpierw było zwycięstwo w Debiutach, później tytuł wicemistrza Polski (2006 r.), mistrza Polski (2007 r.), a po krajowych sukcesach przyszedł czas na start za granicą. Od razu zakończył się brązowym medalem mistrzostw świata w Kaliningradzie (2008 r.). Spełnił się sen. To był pierwszy poważny sukces – wyjaśnia kulturysta.

Bałaziński rozsławia Pabianice na najważniejszych zawodach w Polsce, w Europie i na świecie. W tym roku na wiosnę wywalczył mistrza Polski. Potem przywiózł z pucharu Śląska dwa medale: złoto weteranów i srebro w kategorii open. Przegrał tylko z ważącym 120 kg Andrzejem Kołodziejczykiem, pokonując kilku większych od siebie. Jesienią zdobył wicemistrzostwo Polski weteranów w Zabrzu i wygrał Grand Prix Tarnobrzegu też w kat. weteranów. Wrócił do domu z tarczą gladiatora. Wywalczył jeszcze srebro na Grand Prix „Pepa” - Opava w Czechach.

- Mam formę życia – mówi o sobie Mariusz. - Ale czuję na plecach oddech młodszych. Obserwuję uważniej swoje ciało, robię regularnie badania i kontroluję się.

Dlatego tak skrupulatnie przygotowywał się do listopadowych mistrzostw świata w Budapeszcie. Codziennie ćwiczył intensywnie, ale jadł jak ptaszek, żeby nie przekroczyć wagi. Jego trening składał się z półtorej godziny ćwiczeń aerobowych – 3x30 minut (rower lub bieżnia przy tętnie 130-140)i półtorej godziny ćwiczeń siłowych. I tak przez 4 tygodnie.

- I nagle okazało się, że związek nie ma pieniędzy na wysłanie nas na zawody. Najpierw się załamałem, ale potem pojawili się sponsorzy, którzy nawet mnie nie znali, a chcieli mi pomóc w wyjeździe – opowiada.

W kilka dni zebrał potrzebne 3 tysiące zł. Pieniądze dali mu: Grzegorz Cieciorowski AG-BUD, Łukasz Stępniewski BIG STONE, Łukasz Lewy JARO, Bogusław Wlazłowicz TERMOTECHNIKA i Marek Stężycki Junior.

- Gdyby nie oni, nie pojechałbym na zawody. Jestem im bardzo wdzięczny. Ale horror zaczął się dopiero w Budapeszcie – dodaje. - Nie dopuszczono mnie do zawodów, bo według sędziów w ciągu roku zmalałem o 1,5 centymetra. Miałem pół godziny, żeby zrzucić 1,6 kilograma, gdyż według nowo przyjętych kategorii wzrostowo-wagowych, „spadłem” do niższej – wyjaśnia zasady weryfikacji do zawodów w kulturystyce klasycznej.

Mariusz pobiegł do sauny i w 20 minut stracił 900 gramów. Później było rozciąganie pleców, gorąca kąpiel w wannie i bieganie po schodach w dwóch dresach. Zamknięto saunę w tak zwanym międzyczasie, bo było po godzinie 21.00. Stracił następne pół kg.

- Zabrakło mi 100 gram, czyli tyle, ile waży pół kostki masła, żeby wystartować. Chciało mi się płakać, ale nie miałem czym, bo w saunie całą wodę wypociłem – mówi. - Byłem załamany. Weryfikacja w „klasyku” to zawsze nerwówka, ale to odebrałem jako świństwo. Bo wiem, że miałem życiową formę i mogłem spokojnie powalczyć o tytuł mistrza świata w kulturystyce klasycznej.

Ale dwóch sędziów: Anglik i Austriak uznali, że pabianiczanin zmalał. Nagle w Budapeszcie miał 170 centymetrów wzrostu.

- Zawody powygrywali Rosjanie, więc tym bardziej nie rozumiem tych sędziów, bo gdyby walczyli o swoich... - wyjaśnia Mariusz. - Ale pozwolono mi zweryfikować się do pucharu świata i wystartowałem z cięższymi o 15-20 kg kulturystami.
Bałaziński wywalczył srebro. Przegrał tylko z Węgrem Peterem Molnarem – mistrzem świata z ubiegłego roku w NABBA.

- Jeszcze brudny od brązeru, szedłem z hali do hotelu na drugą stronę ulicy. Po drodze było Tesco. Weszliśmy z kolegą i kupiłem litr lodów, które zjadłem po drodze. Gdy wszedłem do pokoju, rzuciłem się na wielki kawał sernika, który przywiozłem z domu. Zjadłem go ze słoikiem nutelli. Te przygotowywania, głodzenie się i jeszcze sauna sprawiły, że byłem strasznie głodny i spragniony rzeczy, których nie jadłem od miesięcy – opowiada srebrny medalista pucharu świata.
W piątek przed zawodami ważył 73 kg, a w niedzielę na finał już około 76 kg (po małym „ładowaniu”), natomiast we wtorek po 2 dobach jedzenia i picia, aż 91,60. W czwartek organizm powoli adaptował się do większej podaży kalorii i waga ustabilizowała się na 86 kg.

- 5-6 kilogramów, to sama woda, którą wcześniej musiałem „zredukować”, żeby wygląd był „ostrzejszy” na scenie, jest to jednym z kryterium oceny sędziów - komentuje.

Teraz Mariusz ma zamiar odpocząć. Formę będzie szykował na jesienne zawody w 2011 roku.

- Jak odnieść sukces w kulturystyce? Zanim sięga się po odżywki, trzeba przez wiele lat ciężko trenować na siłowni i stosować rygorystyczną dietę. Dopiero po latach można myśleć o suplementach. Najlepiej znaleźć sobie dobrego trenera i pod jego okiem trenować i trzymać dietę – radzi. - Przykładem może być Krzysztof Ibisz, który trenuje pod okiem mistrza fitness, mojego kolegi Marcina Łopuckiego. Prywatnie to mąż Katarzyny Skrzyneckiej.

Mariusz Bałaziński
wiek: 40 lat
atuty: uda i barki (czworogłowy i naramienny)
siła: 215 kg w przysiadzie, 235 kg w martwym ciągu i 175 kg na ławeczce)

galeria zdjęć: www.zyciepabianic.pl/galeria/wybierz-sobie-mikolaja.html