ad

Co zadecydowało o tym, że przyjął Pan ofertę z Pabianic?

- Zdecydowały sprawy rodzinne i zawodowe. W ubiegłym roku pracowałem z Polonią Warszawa. Wywalczyliśmy awans do ekstraklasy i dostałem z Polonii bardzo ciekawą propozycję. Jednak po rozważeniu wszystkich „za” i „przeciw” postanowiłem zostać w rodzinnych stronach. Pracuję w łódzkiej szkole, do Pabianic mam blisko. Poza tym z pabianickimi koszykarkami pracował mój ojciec.

Pan Andrzej Rozwadowski w 1987 roku sięgnął z juniorkami Włókniarza po mistrzostwo Polski.

- Zgadza się. Rok wcześniej jego drużyna wywalczyła brązowy medal. Dzięki tacie bardzo dobrze poznałem legendarnego trenera Henryka Langierowicza.

Będzie Pan pracował z asystentem?

- Na 99 procent z Bartłomiejem Szczepaniakiem, który trenował koszykarki w Strykowie i Kutnie. Gdy sam grał na parkietach, przez parę lat był moim zawodnikiem. Znamy się jak łyse konie.

Czy oprócz pierwszej drużyny poprowadzi Pan którąś z grup młodzieżowych?

- Będę pracował tylko z seniorkami. Pabianickiej młodzieży chciałbym się przyjrzeć. Wszak trzynastolatki wywalczyły wicemistrzostwo Polski, a ich dwa lata starsze koleżanki otarły się o czołową ósemkę w kraju. Mamy plan, by te dziewczyny powoli wprowadzać na nasze treningi i do kadry meczowej. Marzy mi się, by trzon pierwszego zespołu stanowiły wychowanki. One utożsamiają się z drużyną, są dobrze odbierane przez kibiców jako „swoje”.

Do Widzewa odeszła Ewelina Gala, nie ma też Kamili Cichej, Kamili Nawrockiej i Katarzyny Szymańskiej. Kto przyjdzie?

- Chcemy wdrażać cztery wychowanki klubu, szesnastoletnie. Najpierw będą trenować z seniorkami, potem chciałbym, by dostały szansę w meczach.

„Młode” dostaną „minutki” w pierwszej lidze?

- Chcę, by grały. Życie pokaże, jak długo pobędą na parkiecie. Nie zagwarantuję, że dostaną pięć czy dziesięć minut w każdym spotkaniu, ale z pewnością zrobię wszystko, by zdobywały doświadczenie. Rozmawiałem z ich trenerką. Utwierdziła mnie w przekonaniu, że to słuszne założenie. Dziewczyny są ambitne, chcą się rozwijać. Będą trenowały z nami dwa razy w tygodniu.

Do drużyny nadciąga młodość?

- Tak.

Nie wzmacniamy się doświadczonymi koszykarkami?

- Doszła Mariola Dzikowska z Sokołowa Podlaskiego. Z Bartkiem Szczepaniakiem mają przyjść dwie osiemnastolatki ze Strykowa. Na razie wspomogą nas w treningu, ale nie wykluczam, że zadebiutują w pierwszej lidze. Wciąż rozglądamy się za wysoką zawodniczką i jeszcze jedną koszykarką, by skompletować solidną ekipę.

Czy gra pod koszem znów będzie spoczywała na barkach Magdaleny Grzelak?

- Jest jeszcze bardzo silna Aleksandra Lorenz. Mam nadzieję, że nam pomoże. Ponad 180 cm wzrostu ma także Martyna Goszczyńska ze Strykowa. Będziemy ją wolniutko wprowadzać do gry. Do ligowej premiery pozostały trzy tygodnie. Na rynku właściwie nie ma już koszykarek, które mogłyby nas wzmocnić. Można tylko uzupełnić kadrę.

W minionych sezonach prezes PTK, Zbigniew Grzanka, zaskoczył nas dwoma transferami „last minute” – Weroniką Telengą i Eweliną Galą. Czy w tym roku też możemy się spodziewać miłych niespodzianek?

- To wszystko jest… proste. Albo ma się kasę i ściąga się do zespołu, kogo chce, albo tych pieniędzy nie ma, bo nie ma sponsorów. Jak jest w Pabianicach – w to nie wnikam. Najważniejsze, klub był wiarygodny. Jeśli obiecamy koszykarce, że będzie grała za tysiąc złotych, to choćby się waliło i paliło, te pieniądze dziewczyna musi dostać.

Jaki cel postawił przed panem zarząd klubu?

- Nie mamy celu wynikowego. Chcemy wejść do play-off i wprowadzać do zespołu młode zawodniczki. Jedno z drugim trochę się gryzie, ale jeśli uda się upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, będę bardzo zadowolony. Mam nadzieję, że za parę lat dzisiejsze szesnastolatki staną się zawodniczkami pierwszoplanowymi.

Czy Pana cele są zbieżne z tymi, jakie przedstawił prezes Grota?

- Tak. Strategię ustalaliśmy razem. Prezes nie owijał w bawełnę, jasno przedstawił sytuację kadrową. Priorytetem jest awans do ósemki. Zespół gra o to, by zrobić postęp, kolejny krok do przodu.

Przed zespołem są trzy tygodnie przygotowań. Jakie plany?

- 18 września pojedziemy na turniej do Bochni. Potem będą sparingi. Chcą z nami zagrać Łomianki i piekielnie silny Pruszków. Przed ligą postaramy się zagrać sześć, siedem spotkań.

A propos Pruszkowa. Ta drużyna niemiłosiernie leje nas w play-off. Jest w naszych dziewczynach chęć sportowej zemsty na Pruszkowie?

- Na pewno. Nie spotkałem sportowca, który lubi przegrywać. Znam Natalię Danych i Magdę Grzelak z ŁKS-u, Natalię Łopińska z Aleksandrowa, Polę Kaźmierczak z drużyn juniorskich. To nie są koszykarki, które wychodzą na parkiet ze spuszczonymi głowami. Inna sprawa, że Pruszków był mocny, a jest jeszcze mocniejszy. Pozyskał trzy dobre zawodniczki. Nazwiska jednak nie grają. Musimy robić swoje.

Kadra Grota jest dość skromna, a gdy pojawią się kontuzje, pole manewru jeszcze się zmniejszy…

- To jest sport. Mam nadzieję, że dopisze nam zdrowie. Poprosiłem prezesa, by w umowach zawarł klauzulę, że koszykarki nie będą miały kontuzji. (śmiech)

W tej chwili któraś leczy urazy?

- Nie. Natalia Rosińska miała zabieg, czeka na rezonans magnetyczny. Po nim lekarz podejmie decyzję, czy będzie mogła grać. Natalia ma dwie opcje: albo zagra u nas, albo w Aleksandrowie. Wolałbym, by wybrała Pabianice. Czekamy na Olę Lorenz, która dołączy do nas w tym tygodniu. I czekamy na decyzję Aleksandry Dziwińskiej. Ola niebawem zostanie mężatką, dlatego zaznaczyła wprost, że nie chciałaby iść do ołtarza wsparta na kulach.

Czego życzyć Panu i koszykarkom w nowym sezonie?

- Zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia. Byśmy przeszli przez sezon bez urazów, chorób i covidu. By na trybunach znów byli kibice. Bo oni robią atmosferę. Każde widowisko sportowe bez widzów wygląda smutno. Oglądał pan ostatnią olimpiadę?! Poziom sportowy był wysoki, a publiczność mogła to oglądać tylko przed telewizorem…

Dziękuję za rozmowę.