Kury znalazły szczególne miejsce w sercu Katarzyny przed wielu laty.

- Kura, pies, kaczka czy kot, jaka różnica – pyta retorycznie ksawerowianka. - Każde odczuwa ból tak samo, potrzebuje opieki i troski. Kurnik wybudował mój tata z naszą pomocą. A ja miałam sporo miejsca na podwórku. Ogrodziłam teren. Nie mogłam zaadoptować kota, bo mam na nie alergię.

Katarzyna jest absolwentką szkoły artystycznej, chodzi swoimi drogami i bezkompromisowo mówi o prawach zwierząt. Sama od ponad 30 lat jest wegetarianką. Kury, które trafiły pod jej skrzydła, wyleczyła, oswoiła i dała im dom.

Lola, Doris, Stasia i Gloria – to pierwsze ptaki Katarzyny, które trafiły do niej 11 lat temu.

- Niestety, już nie żyją – wyznaje. - Kury mają w swoim programie krótkie życie. Jak ktoś mi wspomina, że jego żyją kilkanaście lat, to szeroko otwieram oczy. U mnie maksymalnie po pięciu latach zaczynają mocno chorować i odchodzą. W warunkach hodowlanych kura znosi jajka przez dwa, trzy lata i trafia do ubojni.

Pupilek Katarzyny nigdy taki los jednak nie spotka. Gdy chorują, otrzymują opiekę weterynarza i dodatkową porcję miłości od opiekunki. Zabiera wtedy swoje podopieczne do domu, podaje im leki, nawet nauczyła się robić im zastrzyki, choć sama niemal mdleje przy pobieraniu krwi. Czasem, jeżeli jest to konieczne,  przygotowuje im specjalne inhalacje i kąpiele.

 – Kury ciężko jest wyleczyć, to czasem tylko przedłużanie życia o kilka miesięcy, ale zawsze trzeba próbować. One często chorują na raka, guzy nie należą do rzadkości, ostatnio jedna umarła na ospę – dodaje Katarzyna. - Kury łapią choroby od gołębi. Jak pada deszcz i pojawiają się kałuże, to one już nie napiją się czystej wody z pojemnika.

Stadko jest pod dobrą opieką pani weterynarz z łódzkiej przychodni „Zwierzętarnia”. Tam znają się na rzeczy, codziennie w ręce specjalistów trafiają zwierzęta egzotyczne, futerkowe, gady, ptaki, a także psy i koty. Ale w poczekalni i tak każdy najbardziej się dziwi, gdy widzi kurę.

Kura na rowerze? Dlaczego nie

Kura u lekarza to niecodzienne zjawisko. A kura w tramwaju, autobusie na kolanach opiekunki, w koszu na rowerze lub w plecaku to niezwykły widok i wydarzenie dla obserwatorów. Dla Katarzyny i jej stadka to normalka.

  - Jak mam inaczej dojechać do lekarza? Dlatego ostatnio kupiłam fantastyczny plecak do przewożenia kur. Tylko proszę nie mylić go z plecakiem dla małych piesków – dodaje z uśmiechem. - Z przodu roweru mam również specjalny bagażnik z miejscem, gdzie można przyczepić kontenerek tak, żeby było wygodnie i bezpiecznie dla ptaków.

Kury Katarzyny to ptaki z bagażem przykrych doświadczeń i niejednokrotnie smutnymi historiami w życiorysach. Canchitkę, Puchatkę i Balbinkę, które niestety już nie żyją, Katarzyna wzięła z bardzo złych warunków, od człowieka, który nie dbał o zwierzęta.  Kury były osowiałe, miały łapki całe w strupach, mocno dokuczał im świerzb.

Przygarnęła stado z lasu

Od niemal roku Katarzyna opiekuje się „kurami z lasu”. To określenie opisuje okoliczności, w jakich ptaki znalazły się, zanim trafiły do Ksawerowa.

 - Po prostu jakiś pseudohodowca, podły człowiek, trzymał je tak długo, jak znosiły jajka i były zdrowe. Potem całe stado wyrzucił do lasu – opowiada Katarzyna. - Wiele z nich nie przeżyło. Te, którym się udało, były chore, łyse, z pojedynczymi piórkami na głowie. Wyłapali je wolontariusze z jednej z wrocławskich fundacji i przez dwa miesiące doprowadzali do porządku. Kury miały kilka chorób i chyba wszystkie możliwe pasożyty.

O losie kur Katarzyna dowiedziała się z facebooka, gdzie został zamieszczony film z ich akcji ratunkowej. Skontaktowała się z fundacją i zadeklarowała, że może kilka ptaków zaadoptować.

 - Przywiozła mi je dziewczyna z wrocławskiej fundacji i wypuściła na podwórko – opowiada ksawerowianka. - Zdębiałam, bo wiedziałam, że to dzikie kury, bałam się, że ich nie złapię. Nie było z tym jednak żadnego problemu. Jak tylko ukucnęłam, wszystkie do mnie podeszły. Nie bały się, pozwoliły pogłaskać. Jak one siedzą w tych klatkach, to raczej nie widują ludzi i nie mają w związku z tym żadnych przykrych doświadczeń z ich udziałem. Wzięłam sześć. Niestety, po jakimś czasie jedna umarła - MISS VANJIE – także drag queenka.

Przez kilka tygodni kury były na kwarantannie.

 - Izolowałam je od reszty stada w obawie przed chorobami i miałam rację, bo leczenie trwało dwa miesiące. W tym czasie mieszkały w komórce – dodaje opiekunka. - Zrobiłam im grzędę, zagrodziłam kawałek ogródka. Te kury nic nie umiały, nie wchodziły na grzędy, nie wiedziały, że śpi się wysoko. Nie umiały nigdzie wskoczyć czy zeskoczyć, nawet z małej wysokości. Nie jadły niczego poza gotową paszą. Ale od razu grzebały w ziemi, to silny instynkt.

Nie są głupie

Kury, wbrew krążącej o nich opinii, nie są głupie. Potrafią zaskoczyć, biegną do opiekuna wzywane po imieniu.

 - Kury można nauczyć sztuczek, które oczywiście trzeba potem często powtarzać, bo ptaki szybko zapominają – zapewnia Katarzyna. - Ja tego nie robię, bo po co? U mnie mają wystarczająco dużo atrakcji.

To bardzo sympatyczne, ciekawskie zwierzęta. Lubią głaskanie, najbardziej po buzi, za uszami i przy grzebieniu.

 - Valentina się tu wyłamuje – dodaje opiekunka. - Ale ją akurat muszę łapać i ubierać w ciepłe polarowe ubranko, bo to golutka kurka, bez piórek. Czekałam, aż piórka odrosną. Niestety, nic z tego. Nasza pani weterynarz już niedługo temu zaradzi i kurka Valentina będzie upierzona.

 Każda z nich jest inna. Są te bardziej uległe i takie z silnym charakterem, które lubią sobie porządzić.

 - Zdarza się, że któraś w głowę zarobi – dodaje z uśmiechem Katarzyna. - Najwyżej w hierarchii są te najstarsze, które są u mnie najdłużej. Każda ma swoje miejsce na grzędzie. W stadzie rządzi Kawka.

 Kury się nie kolegują, to indywidualistki.

- Tylko ja jestem najważniejsza, całe jedzenie jest moje, to ich schemat działania – opowiada Katarzyna. - W stadzie nie ma większych sympatii.  Każda walczy o najlepszy kąsek, najlepsze miejsce do kąpieli piaskowej, najwięcej robaczków spod kamienia.

 Chodzą spać w ustalonej kolejności. Pierwsza do kurnika maszeruje Kawka, potem Conchita. Sasha i Klementyna chodzą spać na końcu.

 - Conchitę trzeba zawsze brać na ręce i znosić z grzędy – opowiada opiekunka. - To księżniczka, ona nie będzie przecież chodziła po szczebelkach.

Edgar gwiazdorzy

Gwiazdą kurnika jest jednak Edgar. Duży, silny kogut, postrach podwórka. To zdecydowanie facet po przejściach. Do Ksawerowa przyjechał w listopadzie 2018 roku.

 - Poprzedni właściciel w alkoholowym szale i po awanturze z żoną wyrzucił z pudełek kurczęta, które kupiła kobieta – opowiada Katarzyna. - Rozdeptywał je.

Te, które przeżyły, trafiły pod skrzydła fundacji Free Animals z Kalisza.

 - Od razu się do nich zgłosiłam, żeby jednego z tych kogutków przygarnąć – dodaje.

Z Edgara wyrosło niezłe ziółko.

- Jest niewyżyty, cały czas mu amory w głowie i chce mi udowodnić, że jest najważniejszy – dodaje ksawerowianka. - Dziobie mnie. Ma już obcinane ostrogi, które dodatkowo spiłowałam pilniczkiem. Ja mu z ręki nic nie daję do jedzenia, bo zaraz na mnie rusza.

Kury też nie mają łatwo.

- Matylda, jego ulubiona nałożnica, miała dwa razy szyty bok – opowiada właścicielka ptaków. - Ona nie miała piórek, a nie potrafiła chodzić w ubranku. Edgar zranił ją ostrogą albo pazurem. Czasem muszę wziąć go na ręce i mocno przytulić, żeby przestał szaleć.

Edgar ustala reguły.

 - Baby do garów! - dodaje z uśmiechem Katarzyna. - Jak wchodzę do kurnika posprzątać, to jestem na swoim miejscu. Pozwala mi na to, ale gdy tylko próbuję zbliżyć się do kurki, czy ją pogłaskać, wpada w szał. Chyba nie ma na to rady. Kiedyś był doktor toporek i babcia siekierka. Każdy zna pewnie z dzieciństwa historie, jak jednego dnia kogut gonił dziecko, a drugiego babcia koguta zabijała na rosół. My z Edgarem się docieramy. Nie będę agresją odpowiadać na agresję. Mam się z nim kopać? Wiem, jaki jest, czasem biorę kocyk, ręcznik… i on je atakuje. Nie będę z nim walczyć!

Edgar ma też łagodniejsze oblicze.

- Gdy jesteśmy sami, to jest kogucik do rany przyłóż – zapewnia Katarzyna. - Lubi głaskanie po buzi, za uchem. Jak pielęgnuję mu łapki, to mogę wszystko mu zrobić. Mogę nawet z nosa wydłubać mu babole.

Kury nie ludzie, ale swój język mają.

- Rozumiem czy bardziej rozróżniam niektóre dźwięki ich gdakania - zapewnia Katarzyna. – Wiem, kiedy w pobliżu jest kot i czy to nasz kot, czy jakiś obcy. Inaczej gdaczą, gdy na niebie jest drapieżny ptak. Ostatnio Edgar mnie zadziwił. Wiedziałam, że daje mi znać, ale to ani kot, ani drapieżnik. Edgar, o co ci chodzi – zagadałam. A ten łypie okiem do góry. Nad nami leciała czapla.

Rozpoznawczym znakiem Katarzyny Kalety jest logo „Kura w czapce”. Artystka od lat dzierga kolorowe czapki i opatruje takimi metkami. Noszą je nie tylko mieszkańcy naszego powiatu. Mają je np. Maria Peszek, Kuba Wojewódzki, parlamentarzyści Robert Biedroń z narzeczonym Krzysztofem Śmieszkiem, dziennikarze i podróżnicy Martyna Wojciechowska, Przemek Kossakowski i malarka Marta Frej czy Jurek Owsiak. Ostatnio nosił ją również Piotr Gąsowski. Czapki Katarzyny dotarły już na krańce świata – do Australii, Chile, pod szczyt Ama Dablam w Himalajach, do Włoch, Niemiec, Finlandii, USA, do Islandii! Te tęczowe nakrycia głowy to arcydzieła, w które artystka wkłada duszę i dużo serca, a pieniądze z ich sprzedaży przeznacza na leczenie kurek.