ad

Ogólnopolski „Przegląd Sportowy” podał tę wiadomość na pierwszej stronie – wraz z fotografią narzeczonych. „Mężem słynnej dyskobolki, srebrnej medalistki olimpijskiej z Berlina i brązowej z Los Angeles, zostanie Franciszek Grętkiewicz, prezes Łódzkiego Klubu Motocyklowego. Na ślub chce zjechać wiele tysięcy osób”-  doniosła lokalna prasa.

Panna młoda miała 27 lat, pan młody – 44 lata. Ona pracowała jako księgowa w zakładach chemicznych Boruta w Zgierzu, a wieczorami trenowała rzut dyskiem, pchnięcie kulą, skok w dal i skok wzwyż. On namiętnie ścigał się w rajdach motorowych i automobilowych, prowadząc maszyny marki DKW, Bugatti, Odsmobil, Austro-Daimler i Fiat 1500. Przy ulicy Piotrkowskiej 111 i Kościuszki 68 Franciszek prowadził największą i najlepiej wyposażoną w Polsce szkołę kierowców. Tam się poznali latem 1938 roku, gdy Wajsówna przyszła zapisać się na kurs prawa jazdy. „Grętkiewicz z miejsca zakochał się w Jadźce na zabój” – pisała plotkarska prasa.

Jesienią Jadzia zachorowała na płuca (skutek przeziębień podczas treningów na stadionach), a Franciszek troskliwie się nią opiekował.

Do Pabianic sprowadzał najlepszych lekarzy. W tym czasie związek sportowy z Warszawy nakłaniał Wajsównę, by stawiła się na lekkoatletyczne zawody Polska-Niemcy w Bydgoszczy. Nie pomogły tłumaczenia, że wicemistrzyni olimpijska leży w łóżku, z temperaturą ponad 38 stopni Celsjusza. Franciszek zawiózł Jadzię na zawody swym samochodem. Dyskobolka zajęła drugie miejsce i… zemdlała. Zimą Wajsówna kurowała się w Krynicy, gdzie podczas świąt Bożego Narodzenia przyjęła oświadczyny starszego o 17 lat Grętkiewicza.

Piękna i uwielbiana przez kibiców Jadzia wybrała sobie za męża szalonego automobilistę, foto. NAC

To był ślub!

„Motocykliści wjechali do Pabianic w sile około 100 maszyn” - pisał „Głos Poranny”, relacjonując wielkie towarzyskie wydarzenie z 7 stycznia 1939 r. „Jako miejsce zbiórki wyznaczyli sobie dom panny młodej. Przy akompaniamencie klaksonów i warkocie maszyn młoda para udała się do kościoła czerwonym samochodem Franciszka Grętkiewicza”.

Jak podały gazety, do Pabianic zjechało aż 10.000 kibiców wybitnej dyskobolki, by obejrzeć jej zamążpójście. Z Warszawy, Poznania, Gdańska, Krakowa i Lwowa przybyło też 70 automobilistów w wyścigowych maszynach marki Essex, Packard, Austro-Daimler, Buick, Tatra, Chevrolet, Renault, Citroen i Bugatti. Byli to goście zaproszeni przez pana młodego. Z powodu tysięcy gapiów stojących na jedni i torach przy kościele wstrzymano ruch tramwajów.

„Przed kościołem św. Mateusza o godzinie 19.00 zebrał się tłum oczekujący na parę młodych. Jadwiga Wajsówna była ubrana w białą suknią z trenem i welon. Zauważono, że w ręku trzyma pyszny bukiet herbacianych róż” - pisał „Głos Poranny”. „Natomiast Franciszek Grętkiewicz do ślubu szedł we fraku.

Młoda para szła do ołtarza przez szpaler utworzony przez przyjaciół i znajomych. Ślubu udzielił ksiądz Klinkowski w asyście księży: Gajdy i Okuniewskiego. Po ceremonii chór odśpiewał Veni Creator, a dwa koledzy klubowi pani Wajsówny zagrali na trąbkach. Wśród gości weselnych widzieliśmy wielu wybitnych przedstawicieli polskiego sportu. Serdecznie witały się oddane przyjaciółki i współautorki sukcesu polskiej lekkoatletyki w Berlinie: Wajsówna i Maria Kwaśniewska-Trytkowa (brązowa medalistka w rzucie oszczepem). Z całej Polski nadesłano kilkaset depesz z zyczeniami.

Po uroczystości para młoda odjechała do nowo wybudowanego własnego domu przy ulicy Kilińskiego 24 w Pabianicach”.

Franciszek Grętkiewicz przy sowim wyścigowym fiacie 1500, foto. NAC

Długo i szczęśliwie nie pożyli

Grętkiewiczowie doczekali się dwóch synów. Podczas hitlerowskiej okupacji mieszkali w Warszawie, gdzie Jadzię wytropiło gestapo. „Chcieli, żebym przyjęła niemieckie obywatelstwo, gdyż moi przodkowie nosili nazwisko Weyss” – wspominała po latach. „A ja byłam Polką w polskiego rodu Wajsów herbu łabądź, więc odpowiedziałam NIE!”.

Nocą do mieszkania Grętkiewiczów wtargnęli gestapowcy. Dzieci kazali zostawić pod opieką sąsiadów, rodziców zabrali do katowni przy ul. Szucha. Jadwigę i Franciszka głodzili, bili i torturowali. Gdy Grętkiewiczowie zostali zwolnieni z aresztu, Jadwiga nie mogła przełknąć jedzenia, Franciszek dostał wylewu, tracił wzrok.

Po upadku powstania warszawskiego Niemcy wysiedlili rodzinę do Bochni. Przez pół roku Jadwiga pracowała w piekarni. Dopiero w marcu 1945 r. Grętkiewiczowie wrócili do Pabianic. Kilka miesięcy później Franciszek zmarł.

Roman Kubiak

100 milionów dolarów czeka na pabianiczanina!

Będzie wymiana pieniędzy: za 100 starych złotych - tylko 1 zł

Gdy pabianiczanie płynęli do Brazylii. Za chlebem

Jak szynka z Pabianic podbiła Stany Zjednoczone