Przez długie wieki zbożem, kaszą, mąką, miodem, serem, mięsiwem i lnianym płótnem handlowano tylko na rynku przy kościele św. Mateusza. Rynek był otoczony karczmami z piwem i gorzałką. W najlepszych czasach Pabianic gwar dobiegał z aż siedmiu karczm. Pod koniec XVI wieku na Starym Rynku pojawiły się jatki mięsne i kramy z chlebem od tutejszych piekarzy. Potem ulokowano tu także sklepy bławatne, żelazne, powroźnicze i skład apteczny.

Królewskie prawo stanowiło, że jarmarki nad Dobrzynką można było urządzać tylko dwa razy w roku: w święta patronów kościoła, czyli na św. Mateusza (21 września) i na św. Wawrzyńca (10 sierpnia). W 1549 roku król Zygmunt August pozwolił na trzeci jarmark w roku - 1 maja, na św. Filipa i św. Jakuba. Zwykłe handlowanie jadłem mogło się tutaj odbywać dwa razy w tygodniu – od panowania Kazimierza Jagiellończyka.

Na targi i jarmarki przybywali do Pabianic kupcy pod Sieradza, Kalisza i Płocka. Przywozili mięso, metalowe kociołki, misy, łyżki, domowe ozdoby, biżuterię i zamorskie przyprawy do potraw. Każdy kupiec musiał wnieść do kasy miasta opłatę jarmarczną.

Ponieważ na lewym brzegu Dobrzynki szybko rozrastało się Nowe Miasto, w połowie XIX wieku pojawił się tam Nowy Rynek - plac przy dzisiejszej ulicy Kilińskiego, po sąsiedzku z kościołem ewangelików. Nowy Rynek był nieco większy od prawobrzeżnego, ale i tak za mały. Kupcy chwalili pobliską „Gospodę Tkacką”, do której około 1900 roku zaglądali po zwinięciu kramów.

Pojawiło się także kilka targowisk dzikich. Największe przy zbiegu ulic Warszawskiej i Bocznej (dziś 3 Maja). W 1913 roku tak pisała o nim „Gazeta Pabjanicka”: „Handlarze świń od jakiegoś czasu urządzili sobie targowisko lokując w ulicy Bocznej gromady świń, które rozłażą się po całej ulicy i trotuarze. Na środku ulicy kładą nawet słomę na podściółkę, wobec czego trudno przejść i przejechać, nie mówiąc już o zanieczyszczaniu ulicy. Panowie handlarze co poniedziałek z rana ulicę tę zajmują”.

 

Gdzie handlowano rybami?

Po pierwszej wojnie światowej, gdy w Pabianicach szybko przybywało mieszkańców, Nowy Rynek nie był już w stanie pomieścić handlarzy i kupujących. Zauważyli to radni miejscy, którzy pospiesznie szukali placów pod kolejne targowiska. Od 1921 roku władze miasta pozwoliły handlować na placyku między ulicami Zamkową i Zachodnią (dziś Skłodowskiej - naprzeciwko kościoła NMP). Kupcy mogli tam stawiać stragany w każdą pierwszą środę miesiąca. Rybami świeżymi i z beczek handlowano na placyku przy ulicy Szkolnej (dziś Batorego).

W lutym 1927 roku radni upatrzyli plac na Zielonej Górce. Gazety pisały: „Magistrat zakupił od gminy Górka Pabianicka plac przy zbiegu ulicy Łaskiej i szosy prowadzącej do Piątkowiska. Na placu tym będzie zakładany plac rynkowy. W najbliższym czasie zostanie wybudowana hala targowa, którą będą mogli dzierżawić miejscowi kupcy”.

Problemem była także krótka pora targowania – od świtu do godziny czternastej. Jeszcze przed Bożym Narodzeniem 1927 roku handlarze zrzeszeni w Związku Drobnych Kupców napisali prośbę do władz kraju „o zgodę na wydłużenie godzin handlu na placach miejskich w dni rynkowe”. Władze przystały na to, a dziennik „Echo” napisał: „Wczoraj kupcy otrzymali pismo z Urzędu Wojewódzkiego, w którym komunikuje się, iż jest zgoda na przedłużenie godzin handlu w Pabianicach. Zatem targi zimą trwać będą do czwartej po południu, zaś latem do szóstej po południu”.

 

Gdzie ta hala targowa?

Mijały lata, a obiecanej hali targowej na Zielonej Górce wciąż nie było. W kwietniu 1931 roku Wydział Budowlany Magistratu Pabianic opracował plan regulacyjny miasta, który miał radykalnie zmienić wygląd Pabianic. Zakładał on m.in. zamknięcie Nowego Rynku, na którym miały stanąć gmachy miejskie: biura Magistratu, Sąd Grodzki i komenda Policji Państwowej. Nowym wielkim targowiskiem miał się stać placu na działkach spadkobierców Klary Puszowej przy ulicy Kilińskiego 10/12. Miasto chciało kupić te działki.

Nad Dobrzynką wybuchła dyskusja. Przeciwny nowemu targowisku był dziennik „Echo”, który w kwietniu 1931 roku pisał: „Pomysł ten jest z gruntu fałszywy. Zasadniczą cechą każdego placu targowego jest to, że do rynku winien być dostęp ze wszystkich stron, ze wszystkich ulic graniczących z nim. Tych zalet plac spadkobierców Klary Puszowej nie ma, bowiem z 3 stron jest zamknięty. Dostęp do niego istnieje tylko od ulicy Kilińskiego, a wiec na plac targowy zupełnie się nie nadaje, bo się ludzie stratują”.

Zdaniem gazety, na plac targowy najlepiej nadawałby się teren przy zbiegu ulic Skromnej (dziś Wyszyńskiego) i Zachodniej (dziś Skłodowskiej) - obok familijnych domów Kruschego i Endera. Handlowano tam od kilku lat - na gołej ziemi. „Plac ten ma wszystkie dane, ażeby był rynkiem publicznym” – dowodziło „Echo”. Ale także i tym razem skończyło się na gadaninie.

Cztery lata później miasto przymierzało się do zagospodarowania placu przy ulicach Moniuszki, Tkackiej, Nowej i Toruńskiej – także na targowisko. W planach był również lokalny ryneczek przy ulicach Leśnej (dziś 20 Stycznia) i Cegielnianej (Nawrockiego).

Kłębowisko złoczyńców

Gwarne i tłumne targowiska wabiły złodziei i oszustów. W latach międzywojennych  dochodziło tam do kilkunastu kradzieży dziennie, oszust i awantur. Po rynku zaczęli się kręcić policjanci w cywilnych ubraniach. Mimo to prasa niemal codziennie donosiła o kolejnych przestępstwach. „Mieszkańcowi wsi Świątkowice pod Pabianicami, Stefanowi Bartłomiejczykowi, skradziono portmonetkę zawierającą 15 zł i 50 gr, a Piotr Gierat z ul. Podleśnej pozwolił skraść sobie 42 zł i oddalić się spokojnie złodziejowi”.

Najwięcej policyjnych notatek z targowisk przynosił dziennik „Echo”, pisząc: Przybyła na gościnne występy niejaka Apolonia Toporowicz z Łodzi skradła sztukę towaru ze straganu kupca. Złodziejkę schwytano i oddano w ręce policji. Antoni Michalak ze wsi Terenin kręcił się po jarmarku, gdyż dużo rzeczy było mu potrzebne do gospodarstwa. W pewnej chwili sięgnął do kieszeni, aby jeszcze raz sprawdzić zawartość portmonetki i z przerażeniem zauważył, że portmonetki nie ma. Rozejrzał się wokoło i zauważył osobnika, w którego ręku zauważył swoją portmonetkę. Michalak schwytał rabusia za kołnierz i odprowadził na komisariat.

Złodziejem okazał się Jan Wiśniewski. Osadzono go w areszcie.

Z kolei straganiarz Fiszer Szafir pałał nienawiścią do swej konkurentki Sali Krumholc, też właścicielki straganu na Starym Rynku Wczoraj oboje obrzucali się wyzwiskami. Sala Krumholc okazała się mocniejsza w języku, co tak rozzłościło Szafira, że wywrócił jej deskę straganu wraz z towarem. Doszło do ostrej bójki, którą musiała likwidować policja”.

Targowica zwierzęca

Pod koniec marca 1934 roku Magistrat Pabianic kazał rozpocząć plantowanie zarośniętego chwastami placu przy nowej Rzeźni Miejskiej przy ulicy Japońskiej (dziś Żwirki i Wigury), sąsiadującego z betoniarnią. Szykowano tam targowicę dla zwierząt. Plac miał ponad dwa hektary i był podzielony na 5 oddziałów. Największy (6.400 metrów kw.) przeznaczono do handlu trzodą chlewną. Nieco mniejszy służył do handlowania bydłem rogatym. Obok wytyczono sektory dla koni i drobiu.

Według archiwalnych budżetów miejskich, przechowywanych w Muzeum Miasta Pabianic, najważniejszą osobą na targowicy był dozorca, zarabiający 100 zł miesięcznie. Pomagali mu czyściciele placu, zarabiający po 33 zł miesięcznie. Aby codziennie porządkować plac po zwierzętach i ludziach, trzeba było rocznie zużyć 100 mioteł (wartych 30 zł) i 10 korców wapna (60 zł). Plac był otwarty od poniedziałku do soboty.

Targowica dawała miastu skromne dochody od handlarzy, ale pozwalała kontrolować obrót zwierzętami.

Miała też wpływ na ograniczanie ryzyka zatruć zakażonym mięsem. Dwa razy w roku urządzano tu przegląd koni z Pabianic i okolic. Wezwani przez władze sanitarne właściciele koni musieli przyprowadzić tam „czterolatki” ze świadectwem pochodzenia zwierzęcia.

W plac przy rzeźni władze miasta sporo inwestowały. W budżecie Pabianic zapisano, iż „obsadzenie targowicy topolami lub klonami jest konieczne, ponieważ dnie upalne wpływają ujemnie na zdrowie zwierząt”. Chciano kupić wagę dla zwierząt, doprowadzić wodę i wybrukować wjazdy na targowicę.

 

Żydzi osobno

Gdy w latach 30. zeszłego wieku nasiliły się nastroje antyżydowskie, dziennik „Orędownik” z marca 1935 roku doniósł: „Został otwarty żydowski bazar w salach p. Budzińskiego przy ulicy Zamkowej 3. Na bazarze tym propaguje się wyłącznie wyroby palestyńskie. Nic dziwnego, że społeczeństwo polskie miasta Pabianic nie jest ciekawe żydowskich świecidełek. Zaznaczyć należy, że ten sam bazar zorganizowany w ubiegłym roku został zdemolowany przez ludzi, którzy uważali, że w Polsce winny być propagowane tylko wyroby krajowe, a nie żydowskie”.

„Orędownik” wzywał do bojkotowania żydowskich firm, sklepów i straganów na targowiskach. Drukował listy polskich fabrykantów, rzemieślników i sklepikarzy, którzy robią interesy z Żydami, piętnując ich. Na sklepach i straganach w mieście pojawiły się napisy: „handel chrześcijański”.

Napięcie rosło. „Wczoraj przed Sądem Grodzkim w Pabianicach stanęło 5 wyrostków w wieku lat 15-18, oskarżonych o zdemolowanie kiosków, pobicie kasjerki oraz wywołanie awantury w bazarze żydowskim przy Zamkowej” – pisała prasa w 1935 roku. „Jak wiadomo bazar ten zorganizowali pabianiccy syjoniści”.

 

A może przy Chłodnej?

Wiosną 1936 roku władze miasta wreszcie zdecydowały się wskazać miejsca pod dwa nowe targowiska. Dziennik „Echo” pisał: „Postanowiono utworzyć rynki miejskie przy ulicach Moniuszki i Grabowej oraz przy Legionów (dziś Partyzancka), Chłodnej i Żeromskiego”. Ale urzędnicy znowu zawalili terminy. Jesienią targowisk wciąż nie było, a coraz bardziej krytyczna prasa pisała: „Plac Dąbrowskiego (Stary Rynek) aczkolwiek do tej pory służy za rynek, to jednak na ten cel nie nadaje się - ze względu na odpowiednie urządzenie placu wokół pomnika i przy zamku. Powinien on być czym prędzej przerobiony na skwer, a wówczas cała ta dzielnica nabrałaby współczesnego europejskiego wyglądu.

Nie jest to jednak sprawa łatwa - miasto musi nabyć w dzielnicy staromiejskiej obszerny teren i urządzić go.

Paląca jest także sprawa rynków na Nowym Mieście, gdyż obecnie targi odbywają się na ulicach, co ze względów higienicznych i estetycznych jest wysoce niewłaściwe. Handel owocami i jarzynami w tych warunków urąga najprymitywniejszym wymaganiom. Obskurne budy straganiarzy przy Kilińskiego robią przykre wrażenie, dlatego powinny czym prędzej zniknąć.

Sprawa handlowania na Nowym Mieście ma być rozwiązana w ten sposób, że będziemy mieli dwa rynki: jeden przy ulicy Legionów od Żeromskiego, a drugi przy ulicy Moniuszki, pomiędzy ulicami Konopnickiej i Sienkiewicza. Przy Legionów Zarząd Miejski nabył teren od dawnych zakładów włókienniczych Kindlera i niebawem przystąpi do urządzania rynku. Prowadzone są również pertraktacje o nabycie terenu przy ulicy Moniuszki. Zbudowanie tam chociażby niewielkich hal targowych byłoby wysoce wskazane. Na pozostałym skrawku dawnego rynku przy Kilińskiego należałoby urządzić skwerek”.

 

Jaja na placu 1 Maja

Po drugiej wojnie światowej targowiskowym życiem tętnił Nowy Rynek, przez komunistów przemianowany na plac 1 Maja. Sprzedawano tam głównie zboże, ziemniaki, kapustę, owoce, kury, jaja i nabiał. Handlujący serem, śmietaną, masłem i włoszczyzną ustawiali się także na placyku przy ulicy Batorego i przy dworcu kolejowym.

W czerwcu 1960 roku, gdy władze miasta kazały rozebrać synagogę przy ulicy Fornalskiej (Bóźnicznej), na pustym placyku chciano urządzić targowisko lub plac zabaw.

Ale handlowanie w getcie, dzielnicy tysięcy wymordowanych Żydów, nie miało zwolenników wśród pabianiczan. Pomysł upadł.

Gdy w latach 70., gdy wyrosły pierwsze spółdzielcze bloki Bugaju, na placyku  przy ulicach Nawrockiego i Marchlewskiego („Grota” Roweckiego) pojawili się handlarze. Wkrótce wytyczono tam osiedlowe targowisko, istniejące do dziś.