6 września syndyk upadającego zakładu odzieżowego - Janusz Rau, urządza przetarg. Musi zebrać górę pieniędzy, by oddać je 300 wierzycielom. Firma jest winna dostawcom tkanin z Włoch po 10-20 tysięcy euro oraz trzem polskim bankom.

Na razie udało się sprzedać maszyny do guzików i pałacyk przy ul. Warszawskiej, siedzibę prezesa Pabii - Lothara Radomskiego.

- Za budynek dostaliśmy 390.000 zł - wylicza syndyk. - Cena wywoławcza była dwa razy większa, ale znalazł się tylko jeden chętny.

Klapą zakończył się pierwszy przetarg majątku wycenionego na ponad 13 mln zł. Sam znak firmowy oszacowano na 3,3 mln zł. Ale był za drogi.

- Obniżyliśmy cenę do dwóch milionów złotych, a teraz do jednego miliona - mówi Rau.

Znak firmowy (logo) to 5 liter układających się w nazwę firmy. Jeśli „pójdzie" za milion zł, to każda literka będzie warta 200.000 zł.

Fabryka ma 20.000 metrów kwadratowych pod dachem. We wrześniu można będzie ją kupić za 6,3 mln zł. Do wzięcia jest siedmiopiętrowy budynek przy ul. Warszawskiej. Na każdym piętrze mieści się 15 biur oraz sala produkcyjna.

- Jeśli podczas pierwszej licytacji nie uda się sprzedać go w całości, podzielimy na części - mówi syndyk.

Na wrześniowy przetarg syndyk zaprasza krawcowe. Ma dla nich maszyny szwalnicze w cenie od 50 zł.

W fabryce wciąż pracuje 200 osób na umowy-zlecenia, bo Pabia dostała zamówienie. Szyje odzież do Niemiec.

W sklepie firmowym na parterze można kupić przecenione końcówki kolekcji (sukienki, płaszcze, kurtki) i ubrania uszyte ostatnio.

- Szyjemy z tkanin, które leżą w magazynach - mówi syndyk.

Pabia upada, bo nie wytrzymała zalewu tanich ubrań z Dalekiego Wschodu. Miała też mniejsze zamówienia z rynku rosyjskiego.


***
W zeszłym roku Pabia uszyła drogie kolekcje, które nie znalazły nabywcy. Musiała obniżyć ceny i poniosła straty. Zadłużenie wyniosło 27 mln zł. Banki odmówiły kredytowania. W grudniu sąd wydał postanowienie o ogłoszeniu upadłości.