– Wyjechałem z Polski, bo straciłem sens życia. Nie widziałem szansy dla siebie na przyszłość – mówi 42–letni Maciej Baranowski, który po 7 latach spędzonych w Izraelu wrócił do Pabianic. – Tam spotkałem to, czego mi w ojczyźnie brakowało: życzliwość, uśmiechnięte twarze na ulicach i ogromne umiłowanie życia.

Po przyjeździe do Izraela Maciek został wolontariuszem w ośrodku dla upośledzonych dzieci. Za pracę dostał pokój, wyżywienie i kieszonkowe.

– Opiekowałem się chorymi dzieciakami, pomagałem we wszystkim, co trzeba było zrobić w ośrodku – opowiada. – Raz budowałem scenę i robiłem dekorację na zabawę, innym razem malowałem płot. Tutaj każdy robi to, co akurat jest do zrobienia. I nieważne, czy jest się opiekunem dzieci, czy tylko robotnikiem.

Przez rok Maciek chodził do ulpanu (szkoły dla emigrantów), gdzie uczył się hebrajskiego.

– Od razu wysłali mnie na lekcje języka – dodaje.

– Nauczyłem się mówić po hebrajsku, ale pisać nie potrafię do dziś. To diabelsko trudny język, z przeczytaniem gazety wciąż mam spore kłopoty. Na początku dogadywałem się
z nimi po niemiecku, rosyjsku i oczywiście po polsku.

Za naukę pabianiczanina zapłacił Beni Hubermen – Żyd, który w 1958 r. wyjechał z Łodzi do Izraela. Miał wtedy 10 lat. Dziś jest dyrektorem ośrodka wychowawczego dla dzieci Alumin w Kfar–Saba.

– Gdy przyjechałem do Izraela, nikogo tam nie znałem. Wtedy zaopiekowali się mną Żydzi: Tamar Chass i Beni Huberman. Bez nich nie dałbym sobie rady – wyznaje Baranowski.

W ciągłym zagrożeniu

W Tel Avivie w ciągu tygodnia terroryści wysadzają w powietrze 2–3 autobusy. Giną żołnierze, cywile, dzieci.

– Mimo wszystko ludzie chodzą do restauracji i barów. Bawią się w dyskotekach. Jednak gdy wsiadam do autobusu, bacznie obserwuję pasażerów. Zerkam na ich reklamówki. Każdy zdenerwowany mężczyzna, spocony, z rozbieganym wzrokiem jest podejrzany – opowiada.

W Izraelu prawie każda rodzina opłakuje kogoś bliskiego. W ciągu 2 lat w zamachach terrorystycznych zginęło 600 Żydów.

– Kiedy siedzę w pubie i nagle rozdzwaniają się komórki, wtedy nie pytam, co się stało. Od razu wiadomo, że był zamach – tłumaczy. – Pytam tylko gdzie i ile osób zginęło.

W Izraelu już 5–letnie dzieci są wysyłane przez rodziców na lekcje sztuki walki. Uczą się krav magi, którą zna każdy izraelski żołnierz. Tam nawet dziewczyny idą do wojska.

– W Izraelu nikt nie miga się od służby wojskowej – wyjaśnia. – Dla nich to wielki zaszczyt. Na ulicach co piąta mijana osoba jest w mundurze żołnierskim.

Dziewczyny z karabinem M16 na plecach to normalny widok. Tak uzbrojone chodzą do restauracji, jeżdżą autobusami.

– Opiekuńcze matki i żony bardzo często służą w armii. Wiele z nich jest strzelcami wyborowymi. W domu są ciepłymi i kochającymi żonami, na służbie ręka im nie drgnie mierząc do terrorysty – dodaje.

Zauroczony

Izrael to kraj bez konstytucji. Ludzie żyją według nakazów Tory – świętej księgi Żydów.

– Jestem zauroczony religijnością i stylem życia tych ludzi. To wiara sprawia, że są życzliwi i usłużni. My tu w Polsce inaczej wyobrażamy sobie Żydów.

Przez 7 lat spędzonych w Kfar–Saba, miasteczku położonym 20 km od Tel Avivu, Maciek nie widział na ulicy ani jednej awantury lub bijatyki.

– Tam nie ma napadów. Nikt się nie bije. Nikt nikogo nie zaczepi na ulicy. Młode, skąpo odziane dziewczyny wracają w nocy z dyskotek i nie boją się, że stanie się im krzywda. W Izraelu nikt ich nie zaczepi
– wyjaśnia. – Owszem są zaostrzenia, chociażby w samolotach. Ale ja wolę być 3 razy zrewidowany, niż raz wysadzony w powietrze.

Przed wejściem do restauracji, pubów i kin każdy musi pokazywać zawartość torebki lub plecaka. Wszystkich rewidują uzbrojeni po zęby żołnierze.

Tęsknota za… zimą

Po trawnikach w Izraelu pełzają kameleony, żółwie i jaszczurki. Rzadko można spotkać psa lub kota.

– To dziwne, ale tęskniłem za śniegiem, widokiem polskich drzew, nawet za polską telewizją – wylicza. – Tęskniłem też za naszymi knajpami i barami, bo w Izraelu prawie wcale się nie pije alkoholu. Nie ma takiej tradycji, jak w Polsce. No i brakowało mi naszych pięknych Bieszczad.

Teraz Maciek też tęskni. Tym razem za wychowankami, których zostawił w Izraelu.

– Po każdym zamachu liczymy dzieci. Zdenerwowani czekamy pod bramą na ich powrót ze szkoły lub kina. Sprawdzamy, czy wszystkie się odliczyły – tłumaczy.
– Gdyby zaostrzył się konflikt na Bliskim Wschodzie, chciałbym tam być. Te dzieci często nie mają nikogo bliskiego, a my wychowawcy to ich jedyna rodzina.

Jeszcze w tym roku Baranowski spakuje walizki i poleci do Izraela.