Uczniami pani Aurelii są Amerykanie, którzy przypomnieli sobie o polskich korzeniach, a także amerykańscy Żydzi, którzy zamierzają robić interesy w Polsce.

- Miło popatrzeć, jak w ławkach siedzą panowie w nienagannych garniturach, pod krawatami i powtarzają polskie zdania - śmieje się pabianiczanka. - Mają spore kłopoty z naszymi świszczącymi głoskami i odmianą wyrazów. Zdanie "Ja noszę kalosze" odmieniają przez osoby: Ty nosisz kalosisz, oni noszą kaloszą...

Polaków, którzy przyjechali do Ameryki, by zdobyć majątek, uczy angielskiego.

- Ci, którzy są w Stanach od niedawna, udają, że już zapomnieli polskiego - opowiada. - Łączą nasze i angielskie wyrazy w straszne dziwolągi. Mówią: Poszłam na corner (róg) do shopu (sklepu) i zabajowałam (zrobiłam zakupy). Albo: Byłam na petrol-station (stacji benzynowej) i wzięłam oil (paliwo).

Przez 10 lat uczyła angielskiego w szkole im. Abrahama Lincolna w Chicago. W szkole im. Marka Linda (założyli ją rodzice chłopca chorego na zespół Downa, nazwa pochodzi od imienia chłopca) pracowała z dziećmi niepełnosprawnymi. Zajmowała się też sierotami z domu dziecka. Jest laureatką prestiżowego tytułu Najtroskliwszy Przyjaciel Dzieci w Ameryce.

- Uczę też języka polskiego dzieci polskich emigrantów w niedzielnej szkółce im. Emilii Plater działającej przy kościele św. Emilii w Chicago - mówi pani Aurelia.

W 1995 r. została nauczycielem roku stanu Illinois. Stanowy wydział edukacji przez 2 lata obserwował jej pracę. Rekomendację napisali rodzice jej wychowanków oraz dyrekcja szkoły. W nagrodę dostała dyplom honorowy, a szkoła 12.000 dolarów. Na 40-lecie pracy nauczycielskiej po obu stronach Atlantyku dostała Złoty Krzyż Zasługi od prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego.

Kiedy w 1975 r. wyjeżdżała do Ameryki, nie znała ani w ząb angielskiego. Mówiła po rosyjsku i trochę po niemiecku. Dziś zna 6 języków: polski, angielski, niemiecki, hiszpański, rosyjski i język migowy. Po hiszpańsku nauczyła się, bo uczyła angielskiego małych latynosów. Migowy poznała, by porozumiewać się z głuchoniemymi dziećmi.

- Nauczyciele w Ameryce muszą stale się kształcić - mówi. - Co roku trzeba pokazać przełożonym kartę z zaliczonymi kursami doskonalącymi. Wtedy przedłużają licencję nauczycielską.

W czerwcu 2003 roku pani Aurelia przeszła na emeryturę. Ale nadal ciężko pracuje. Bierze zastępstwa za chore nauczycielki. Jej licencja ważna jest do 2007 roku. Być może przedłuży ją, bo w te wakacje zdobyła dodatkowe punkty studiując w na Uniwersytecie im. Jana Pawła II w Rzymie.

Jej przygoda z Ameryką zaczęła się od znajomości z Robertem - Amerykaninem polskiego pochodzenia. Poznała go w Polsce. Zaprosił ją do USA, bo chciał się z nią ożenić. Miała poznać kraj, zanim podejmie decyzję. Gdy w grudniu 1975 roku wsiadła do samolotu, nie miała zamiaru zostać.

- Poleciałam z jedną torbą - wspomina. - Ameryka urzekła mnie kolorami. Trwały przygotowania do świąt Bożego Narodzenia. Było bajecznie kolorowo.

Kiedy skończyła jej się wiza, chciała wracać, ale Amerykanie jej nie wypuścili.

- Dostałam uczulenia - wspomina. - Miałam wysypkę na twarzy. Ich przepisy nie pozwalały wypuścić mnie w takim stanie z kraju. Kiedy wyzdrowiałam, przestałam myśleć o powrocie.

Znalazła pracę w domu dla nieuleczalnie chorych dzieci. Prowadziły go siostry zakonne.

- Któregoś dnia poszłam do biblioteki miejskiej, chciałam się zapisać na kurs angielskiego - wspomina. - Tam "złapałam Pana Boga za nogi". Spotkałam parę Polaków. Zapytali czy jestem nauczycielką i czy nie chciałabym zorganizować szkółki niedzielnej przy kościele św. Emilii dla szesnaściorga dzieci z polskich rodzin. Chciałam.

10 lat później do szkoły chodziło 220 dzieci, uczyło w niej 10 nauczycieli. Do dziś mury szkoły opuściło 650 uczniów.

- Pracując w domu dziecka, ucząc w szkółce niedzielnej i zajmując się jednocześnie domem uczyłam się - mówi. - Nauczyłam się angielskiego, potem studiowałam pedagogikę specjalną w National College of Education.


***
Aurelia Śmigielska ma 67 lat. Jest rodowitą pabianiczanką. Przyszła na świat i mieszkała w kamienicy przy ul. Szpitalnej 25. Chodziła do Szkoły Podstawowej nr 10 prowadzonej przez Siostry Bożej Miłości. Ukończyła Liceum Wychowawczyń Przedszkoli, Liceum Pedagogiczne, Studium Nauczycielskie i Wydział Pedagogiczny na Uniwersytecie Łódzkim. Przez 20 lat pracowała w Łodzi. Była dyrektorem największego przedszkola na Bałutach. Miało 11 oddziałów na 350 dzieci. Od 30 lat mieszka w Schamburg na przedmieściach Chicago w USA. Co roku przyjeżdża do Pabianic, by zobaczyć się z rodziną. Ma zamiar wrócić na stałe do naszego miasta.