Jarek - 26-letni magister historii, wrócił z Londynu po czterech dniach.

- Uległem owczemu pędowi, ale tylko straciłem pieniądze. Żałuję, że pojechałem - mówi.

Do Anglii wziął 150 funtów. Chciał opłacić mieszkanie (za tydzień), kupić jedzenie i bilety na metro. Pracę miała załatwić Polka z Londynu. Jej telefon znalazł w Internecie.

- Zadzwoniłem zaraz po przyjeździe. Chciałem, żeby mnie odebrała z dworca. Ale za pomoc zażądała pięćdziesięciu funtów. Zmroziło mnie - opowiada.

Sam nie dał sobie rady.

- Nie znam angielskiego. A bez tego nic nie można załatwić - mówi.

Jarek pojechał do Londynu, bo 1 maja Anglicy otworzyli swój rynek pracy dla obywateli nowych państw Unii Europejskiej. Polacy już nie muszą pracować na czarno, dlatego masowo ruszyli za kanał La Manche w poszukiwaniu roboty.

Tomek - 30-letni glazurnik, spędził w Anglii tydzień. Też nie mógł znaleźć pracy.

- Myślałem, że będę pracował w zawodzie. Niestety, mogłem co najwyżej kopać rowy. Za trzy funty za godzinę - opowiada. - Więcej zarobię w kraju, a nie wydam majątku na utrzymanie.

"Tam jest koszmar" - twierdzą ci, którzy szybko wrócili. Na dworcu autobusowym w Londynie roi się od Polaków. Siedzą na walizkach i czekają na... cud. Nie mogą wrócić do kraju, bo kupili bilet tylko w jedną stronę. Myśleli, że zostaną dłużej, znajdą pracę i zarobią.

- A mnie się udało - cieszy się Robert, murarz z Pabianic.

Jest w Anglii od czterech tygodni. Dostał pracę, mimo że nie zna angielskiego. Nie liczył na pośredników. Zaraz po przyjeździe poszedł pod ścianę płaczu.

- To taki londyński "pośredniak" - mówi. - Zjeżdżają tu pracodawcy z całej okolicy. Ja czekałem tydzień. W końcu przyszedł facet i mnie zatrudnił. Pracuję w zawodzie.

Zarabia 8 funtów na godzinę. Za mieszkanie płaci 50 funtów na tydzień. Ma pokój z aneksem kuchennym i malutką łazienkę.

Poranki pod ścianą płaczu znudziły się Pawłowi, studentowi socjologii. Czekał tam codziennie przez dwa tygodnie. Bez skutku.

- Chciałem uczciwie i legalnie pracować. Nie udało się - mówi. - Szkoda, że przyjechałem w ciemno. Nie zaplanowałem tego wyjazdu i mam nauczkę.

Do Polski wrócił bez funta w kieszeni.

- Moi dwaj koledzy zostali. Pod ścianą płaczu znaleźli Polaka, który miał dom do remontu. Płacił kiepsko, a za jeden nocleg chciał aż 20 funtów. Nie wróżę im nic dobrego - mówi.

Więcej szczęścia miał Tomek, technik dentystyczny. Wyjechał 3 tygodnie temu. W ciemno. W Polsce skończył studium dentystyczne. Ale od dwóch lat był bezrobotny.

Ogłoszenie o pracę znalazł na ścianie polskiego kościoła w Londynie. Polaków chciała zatrudnić firma produkująca konserwy.

- Zaproponowali 6 funtów na godzinę. Zgodziłem się bez wahania - mówi.

Pracuje sześć dni w tygodniu od 8.00 do 18.00.

- Straszna harówa. Ani na chwilę nie mogę odejść od taśmy produkcyjnej. Ale dam radę - mówi.

Mieszkanie wynajmuje wspólnie z dwoma innymi Polakami.

- Szkoda, że nie znam języka, bo w niedzielę, gdy mam wolne, siedzę w domu. Nie czuję się pewnie na ulicach Londynu - opowiada.