W piątek po 18.00 w Chechle I wpadła do rowu cysterna wioząca 22.000 litrów oleju opałowego. Tylko w ten sposób kierowca mógł uratować życie rodzinie pędzącej na złamanie karku nowym autem, audi A4.

- Dziękować Bogu, że olej z cysterny nie wybuchł, bo byłoby piekło - mówi przerażona mieszkanka Chechła I.

Sprawcą był najprawdopodobniej 39-letni kierowca audi Przemysław Z. z Pabianic, który jak wariat mknął od strony parku Wolności. To on chciał wyprzedzić forda transita skręcającego w lewo. Zrobił to z... lewej strony. Akurat wtedy, gdy z przeciwka nadjeżdżała cysterna. W tym miejscu można jechać z prędkością najwyżej 70 km na godzinę.

- Ten wariat pędził jakieś sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę - mówi zdenerwowany kierowca auta, które cudem nie wpadło w karambol. - I jeszcze wiózł dziecko.

Audi zahaczyło o furgonetkę, wpadło na cysternę, odbiło się od niej i wylądowało w rowie. Pasażerowie (mężczyzna i 13-letni chłopiec) wysiedli o własnych siłach, ale zostali odwiezieni do szpitala.

- Miałem śmierć w oczach - mówi 45-letni Maciej K., kierowca furgonetki. - Ten pan z cysterny uratował mi życie, wjeżdżając do rowu.

- Piętnasty rok jeżdżę na tirach i to mój pierwszy wypadek - mówi 36-letni Mariusz G., szofer ciągnika siodłowego (cysterny) marki Man.

Był tak zdenerwowany, że z trudem odpowiadał na pytania policjantów. Wszystko się w nim trzęsło.

- Na szczęście cysterna nie przewróciła się, bo wtedy opary oleju mogłyby się zapalić - uważają strażacy.

Z cysterny sączyło się jedynie paliwo z baku.

- Żeby nie doszło do wybuchu, zrobiliśmy poduszkę z piany zabezpieczającej i izolującej - wyjaśnia dowódca strażaków. - Całą drogę posypaliśmy sorbetem, czyli neutralizatorem płynów ropopochodnych.

W akcji ratunkowej brało udział 10 pabianickich strażaków i trzy wozy bojowe. Policja zablokowała drogę w dwóch miejscach: koło parku Wolności i w Górkach Dobrońskich. Ruch poprowadziła objazdem: Wiejską, 15. Pułku Piechoty Wilków i Miodową. Tam ruchem kierowała Straż Miejska.

Do akcji szybko wkroczyła firma Andrzeja i Rafała Boczkiewiczów, wyciągając z rowu rozbitą cysternę.

- Jest do kasacji. Będzie to nas kosztowało jakieś sześćdziesiąt tysięcy złotych - wyliczył straty właściciel auta.

Kilka minut po 20.00 droga była otwarta.

- Kierowca cysterny, chcąc uniknąć staranowania obu aut, zjechał do przydrożnego rowu - mówi komisarz Andrzej Janicki, naczelnik pabianickiej drogówki.