Nie chciał tego zrobić w willi, w której mieszkał z drugą żoną i 10-letnią córką. Sznur zarzucił na belkę w drewutni, kilkanaście metrów dalej. Było wczesne popołudnie.

Ciało Lecha M. znalazła rodzina.

- Zgłoszenie przyjęliśmy około godz. 17.30 - mówi podinspektor Witold Kozicki, rzecznik Wojewódzkiej Komendy Policji w Łodzi. - Natychmiast wysłaliśmy tam funkcjonariuszy.

Lech M. miał na sobie luźny, sportowy strój. Żonie i córce zostawił pożegnalny list.

- Nie mogę ujawnić jego treści. Jest bardzo osobista - mówi Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi, która bada okoliczności śmierci Lecha M.

Lekarz pogotowia, który przyjechał na miejsce, wykluczył udział osób trzecich. Potwierdził to wezwany biegły sądowy.

- W oparciu o ich ustalenia oraz zeznania świadków, uznaliśmy, że to było samobójstwo - dodaje Krzysztof Kopania. - Ale pewni będziemy po sekcji zwłok.

Ostatnie dwa lata Lech M. spędził w areszcie śledczym w Łodzi. Wyszedł na wolność 28 czerwca za poręczeniem majątkowym - wpłacił 200.000 zł kaucji. Poręczył za niego też ksiądz Ireneusz Kulesza, proboszcz parafii katedralnej w Łodzi. Za kratkami były szef "skarbówki" siedział 670 dni. Był oskarżony o przyjęcie 180.000 zł łapówki i podanie nieprawdy w oświadczeniach majątkowych. Groziło mu 10 lat więzienia.

Lech M. już raz próbował popełnić samobójstwo. Na życie targnął się przed aresztowaniem w lipcu 2002 r. Wtedy połknął sporą dawkę leków. Przyczyną desperackiego czynu były informacje, że prokurator zbiera przeciwko niemu dowody przestępstw. Wówczas nieprzytomnego dyrektora znalazła teściowa.

Został aresztowany w sierpniu 2002 r. Prokuratura oskarżyła go o wzięcie dwóch łapówek (około 180.000 zł). Ustalono, że w 1999 r. Lech M. kupił od Bogdana Z. (byłego prezesa Pabianickiej Spółdzielni Mieszkaniowej) działkę przy ul. Kleeberga w Łodzi. Dał zaledwie 70.000 zł, choć była warta ponad 160.000 zł. W zamian miał zlecić firmie Bogdana Z. prace remontowe w budynku "skarbówki". Dwa lata później tę samą działkę Lech M. sprzedał aż za 380.000 zł Jerzemu N., przedsiębiorcy z Pomorza. Prokurator ustalił, że Jerzy N. był tylko osobą podstawioną, a działkę faktycznie nabył Krzysztof G. - zamożny właściciel firmy produkującej klej. Faktyczna wartość działki wynosiła niecałe 293.000 zł. W zamian za nadwyżkę Lech M. miał obiecać Krzysztofowi G. umorzenie części zobowiązań podatkowych. Różnica między ceną zakupu a ceną sprzedaży była łapówką dla szefa Izby Skarbowej.

Lech M. został także oskarżony o zaniżenie wartości majątku w oświadczeniach dla ministra finansów. Takie oświadczenia wysocy urzędnicy skarbowi składają co rok. Lech M. "pomylił" się o bagatela 534.400 zł. Wpisał dużo mniej, bo - jak tłumaczył - zapomniał o lokatach w banku.

Prokurator oskarżył go też o chowanie swojego majątku przed zabezpieczeniem na poczet przyszłych kar. Lech M. notarialnie przepisał działkę z willą na córkę. Wartość tej nieruchomości oszacowano na 700.000 zł. W ten sposób prokurator nie mógłby "położyć łapy" na majątku osobistym oskarżonego. Ale to się dyrektorowi "skarbówki" nie udało.

Proces rozpoczął się w maju zeszłego roku i niedługo miał się skończyć. Kolejną rozprawę sędziowie wyznaczyli na 8 sierpnia. Sędzia Anna Starczewska-Jaromin przewidywała, że wyrok zapadnie na przełomie września i października. Lech M. nie przyznawał się do winy.

W ławie oskarżonych zasiadło sześć osób, m.in. Krzysztof G., Bogdan Z. (obu zarzuca się wręczenie łapówek) i znany łódzki duszpasterz ks. Piotr T.


***
Lech M. przywędrował z rodzicami do Pabianic z Drawska Pomorskiego. Miał wtedy 3 lata. Chodził do Szkoły Podstawowej nr 7 na Starym Mieście, potem do I LO. Ukończył Wydział Prawa na Uniwersytecie Łódzkim. Był aktywistą Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej.

Pociągała go kryminalistyka i prawo cywilne. Aby skończyć aplikację sędziowską, poszedł pracować w administracji miejskiej - do wydziału finansowego. Zdał egzamin sędziowski, ale togi nigdy nie założył. W 1969 roku zajął się finansami miasta jako szef wydziału. W 1981 r. był wiceprezydentem Pabianic. Dziesięć lat później (w wieku 33 lat) został najmłodszym w Polsce zastępcą szefa "skarbówki". W 1991 r. awansował na dyrektora Izby Skarbowej w Łodzi. Na tym stanowisku utrzymał się aż 11 lat. Przeżył 8 ministrów finansów i 9 premierów. Potrafił żyć dobrze ze wszystkimi, bez względu na orientację polityczną. Kulturalny i elokwentny, dowcipny, zawsze nienagannie ubrany w trzyczęściowy garnitur, nosił okulary w złotej oprawce. Mówił, że przeszedł solidną lwowską szkołę skarbowości (finansów uczył go Józef Dopart z pabianickiej "skarbówki"). "Prawdziwych fachowców zawsze będzie potrzeba, niezależnie od tego, kto będzie rządził Polską" - twierdził. Od kurii biskupiej dostał odznaczenie kościelne. Na stadionie piłkarskim Widzewa jest krzesełko z tabliczką, na której wyryto nazwisko dyrektora. Lech M. jeździł z piłkarzami na zagraniczne mecze. Przez wiele lat mieszkał w kamienicy w Pabianicach. Potem przeniósł się do eleganckiego apartamentowca na łódzkich Stokach. Willą w Kalonce nie zdążył się nacieszyć - wprowadził się tam na krótko przed aresztowaniem.