Chciałbym pojechać z misją ONZ do Sudanu albo na Tahiti - zwierza się. - Ciągnie mnie w świat, gdzie coś się dzieje.

Przez ponad pół roku służby zagranicznej na brak wrażeń Werbelski nie mógł narzekać. Wraz z 115 policjantami z całej Polski pilnował porządku w mieście Mitrovica.

To wyjątkowo niespokojny rejon, bo mieszkają tam dwie zwalczające się nacje: Albańczycy i Serbowie. Tych drugich jest zdecydowanie mniej. Od Albańczyków dzieli ich jedynie most.

Wystarczy, że Albańczyk znajdzie się po stronie serbskiej i już incydent gotowy - opowiada. - Raz Albańczyka zranił nożem Serb. Natychmiast pojawili się "koledzy" obydwu. Byli bardzo agresywni.

Miejscowa ludność nie darzyła naszych policjantów zbytnią sympatią.

Chyba przez nasze mundury: czarne, przypominające wojsko niemieckie z drugiej wojny światowej - uważa Werbelski. - No i nikt nie lubi, gdy się obcy wtrąca w ich sprawy. A oni uważali, że ONZ się wtrąca.

Policjanci patrolowali miasto, wozili miejscowe władze do parlamentu i konwojowali zbrodniarzy wojennych na rozprawy do sądu. Od ósmej rano do szesnastej paradowali w mundurach. Na patrole brali hełmy i kuloodporne kamizelki. Mieli broń długą i krótką, nawet strzelby z nabojami do rozpraszania tłumów.

Tylko raz oblał mnie zimny pot - wspomina Werbelski.

Było to w maju. Wraz z dwoma kolegami aspirant miał służbę przy "trzech wieżach". Tak nazywali punkt kontrolny w pobliżu wieżowców. Palili papierosy, rozmawiali. Nagle zajechało kilka samochodów miejscowej policji. Uzbrojeni po zęby ludzie wbiegli do wieżowca. Chwilę później wyszli z cywilem. Wsadzili go do auta i odjechali.

Był z nimi oficer amerykański - opowiada aspirant. - Podszedł do nas i spytał, czy przed przyjazdem policjantów zauważyliśmy coś niepokojącego. Odpowiedzieliśmy, że nie.

Wtedy Amerykanin wyjaśnił, że mało brakowało, a nie wróciliby do Polski. Życie uratowała im kobieta ze sklepu po drugiej stronie ulicy. To ona przez szybę wystawową zauważyła mężczyznę stojącego na balkonie czwartego piętra wieżowca. Mierzył do Polaków z kałasznikowa. Sprzedawczyni zaalarmowała policję.

Ten strzelec miał nas jak na dłoni. Wystarczyło, żeby puścił serię - Werbelski otrząsa się na samo wspomnienie.

Po służbie ćwiczyli na siłowni, rozmawiali z rodzinami przez Internet, oglądali telewizję, grali mecze piłki nożnej i siatkówki z policjantami z Ukrainy, Rumunii i Pakistanu.

Pakistańczycy nigdy wcześniej nie grali w siatkówkę, nie znali jej - śmieje się aspirant. - Nie potrafili ułożyć palców do przyjęcia piłki, odbijali więc oburącz. Na boisku było ich nie sześciu, a piętnastu na raz. Mimo to przegrywali do zera.

Przed wyjazdem do Kosowa Werbelski wrzucił do plecaka dwie puszki ze śledziami w pomidorach.

Przydały się na Wigilię - wspomina. - Bo kucharze wprawdzie starali się gotować po polsku, ale różnie to im wychodziło. Czasem dostawaliśmy zupę ogórkową w kolorze barszczu z buraczków...

Nie kryje, że do zagranicznej służby skusiły go także pieniądze. Oprócz policyjnej pensji Werbelski dostawał około 1.000 dolarów miesięcznie.

- Wciąż sprawdzaliśmy kurs dolara. Leciał na łeb na szyję - wspomina. - Po przeliczeniu okazywało się, że więcej zarobilibyśmy pracując spokojnie jako kierowcy w Anglii czy Irlandii.


***
Mariusz Werbelski ma 33 lata. W policji służy od 1997 roku, w Pabianicach - od grudnia 1998 r. Wraz z żoną i 7-letnim synkiem Patrykiem mieszka w Konstantynowie. Siedem lat temu od prezydenta Polski dostał medal "Za dzielność". Była to nagroda za uratowanie tonącego. W zeszłym roku zajął trzecie miejsce w konkursie na najlepszych dzielnicowych województwa łódzkiego.