Przyjechał z Wielkiej Brytanii, gdzie jest lekarzem. Panna młoda to Joanne, rodowita Angielka. W kościele ewangelickim przy ulicy Zamkowej, gdzie w XIX wieku Kruschowie brali śluby, Joanne i Martin przyrzekli sobie dozgonną miłość.

Wszystko zaczęło się w Niemczech. Zimą zeszłego roku ojciec Martina - Georg Krusche, zaczął spisywać dzieje rodu fabrykantów, który nad Dobrzynką zbudował bawełniane imperium. Opowieści o burzliwych losach przodków zaciekawiły Martina.

- Tata miał trzynaście lat, gdy po wojnie wraz z rodzicami musiał opuścić Pabianice i Polskę - opowiada Martin. - Chciałem zobaczyć miejsca, gdzie żyli moi dziadkowie, dlatego wybraliśmy się w podróż do Polski.

Martin ma 37 lat. Polska to dla niego nieznany kraj. A Pabianic długo szukał na mapie Europy. 5 lat temu Martin wziął ślub cywilny z Joanne - Angielką. Mieszkają w posiadłości na Wyspach Szetlandzkich.

W środę Martin i Joanne przyjechali nad Dobrzynkę. Najpierw odszukali dom przy ul. Reymonta 31, gdzie podczas wojny mieszkał dziadek, Oskar Krusche z synami: Georgiem, Helmutem i Klausem.

- Nie przyjechaliśmy tu odbierać naszych przedwojennych majątków. Chcemy tylko poznać korzenie naszego rodu - zapewnia Martin Krusche. - Mamy świadomość, że Polacy bardzo dużo wycierpieli w czasie wojny. Za krzywdy, które wyrządzili Niemcy, jest nam wstyd.

Młodzi Kruschowie znaleźli kamienicę przy św. Jana, gdzie po wojnie krótko mieszkał dziadek. Oskar Krusche miał mieszkanie z balkonem nad księgarnią.

Potem chcieli obejrzeć rodzinną fabrykę przy ul. Zamkowej. Znaleźli gmach z czerwonych cegieł, w którym są sklepy i prywatne firmy.

- Szukaliśmy śladów fabrycznej przeszłości. Nie wiedzieliśmy dokąd iść i wtedy zobaczyłam otwarte drzwi - mówi Joanne.

Kruschowie weszli do dawnej portierni fabryki bawełnianej, gdzie teraz jest redakcja Życia Pabianic. Godzinę później słuchali opowieści historyka Roberta Adamka - znawcy losów rodziny Kruschów. W rozmowie pomagała im Ewa Lewandowska - nauczycielka angielskiego i szefowa szkoły językowej Wonderworld. Im więcej Kruschowie dowiadywali się o przodkach, tym ciemniejsze wypieki mieli na policzkach.

Tego dnia spotkali się z Janem Cieślarem, pastorem parafii ewangelicko-augsburskiej. Zwiedzili pięknie odrestaurowany kościół, gdzie śluby brało kilka pokoleń Kruschów. Wzruszona Joanne pytała pastora, czy mogliby tutaj wziąć ślub kościelny.

- Ponieważ mieli państwowy ślub w Wielkiej Brytanii, w kościele mogło nastąpić uroczyste przyrzeczenie - wyjaśnił pastor.

Uradowani Kruschowie wyznaczyli datę ślubu na… następny dzień.

Nazajutrz rano zwiedzili muzeum. Zobaczyli dokumenty i zdjęcia przodków.

- Martin jesteś podobny do praprapradziadka - zauważyła Joanne, porównując twarz męża z portretem przodka. - Macie takie same podwójne podbródki - żartowała.

Robert Adamek wyświetlił im niemy film z 1920 roku, pokazujący jak w tamtych czasach pracowała fabryka spółki Krusche&Ender.

Na cmentarzu ewangelickim Kruschowie odnaleźli grób praprapradziadka - Gottfrieda i groby innych krewnych.

O godzinie 17.00 młodzi stawili się w kościele ewangelickim. Dostojnie zabrzmiały organy, gdy pastor witał ich w drzwiach świątyni.

- Tutaj 1 listopada 1843 roku Johann Gottfied Krusche poślubił Johanne Rosine. Po 160 latach my bierzemy ślub. A ja też mam na imię Joanne - zauważyła panna młoda.

Skromna, ale piękna uroczystość trwała pół godziny. Została odprawiona w trzech językach: niemieckim, polskim i angielskim. Państwo młodzi bardzo się wzruszyli, gdy Magdalena Chudzieczek-Cieślar (żona pastora) zaśpiewała kilka pięknych pieśni po niemiecku i angielsku. Świadkami pary młodej zostały dziennikarki Życia Pabianic.

- Dopiero teraz czuję, że jestem twoją żoną - powiedziała do męża Joanne po wyjściu z kościoła. - Możemy zacząć myśleć o małych Kruschątkach - dodała z szelmowskim uśmiechem.

Uroczystość sfilmował Witek Szulc. Gdy skończył, wręczył parze młodej cyfrową kasetę, życząc szczęścia na wspólnej drodze.

- Jak to? Dał mi kasetę z filmem i nie chciał pieniędzy? - dziwił się pan młody. - To niemożliwe…
Martin nie dowierzał, że obcy człowiek zrobił mu taki prezent.

Na szampana i ciasto nowożeńcy zaprosili gości do restauracji Piemont. Toast wznieśli Alicja Dopart (historyk), Robert Adamek, Magdalena i Jan Cieślarowie.

- Jeszcze dwa dni temu nie wiedziałem, że wezmę ślub kościelny - wyznał Martin, wznosząc kielich szampana. - Dziękujemy za ogromną życzliwość, jaka nas spotkała w Pabianicach. Nigdy tego nie zapomnimy.

- To magia - zachwycała się Joanne. - Jak w bajce lub amerykańskim filmie. To niesamowite, że tak się stało.

Nazajutrz w samo południe Kruschowie odjechali do domu na Szetlandach. Na pamiątkę zabrali zdjęcia ślubne, które dostali od Tomasza Kałużnego - fotoreportera Życia Pabianic.


***
Co się im podobało w Pabianicach

- Ludzie są niezwykle życzliwi - zachwycała się Joanne. - Tacy bezinteresowni, pełni ciepła. Cudowni!

- Miasto jest zaskakująco ładne - dziwił się Martin. - Spotkało nas tu tyle dobra.

- Wasze ciasta z galaretką i owocami są pyszne. Smakował mi barszcz i placek ziemniaczany z mięsem. Polska wódka Chopin też jest dobra, a na dodatek głowa po niej nie boli - wyliczała Joanne.


***
Co się nie podobało

- W centrum Pabianic tworzą się okropne korki. Gorzej się tu jeździ samochodem niż w Londynie. Koszmar! - zauważył Martin. - A polskie drogi są bardzo wąskie. Źle się jeździ.

- Wasi kierowcy w centrum miasta jeżdżą szybko - jak wariaci. Po co tak szybko? Bałam się, że mnie przejadą - wyznała Joanne.

- W hotelu kazali nam przenosić się z pokoju do pokoju, bo im miejsc brakowało - denerwowali się w Piemoncie.

- To straszne, że ludzie robią takie rzeczy! - powiedzieli Kruschowie, widząc na cmentarzu połamane krzyże. - W Brytanii nie ma znaczenia, jakiego wyznania był zmarły. Szanujemy miejsca spoczynku.


***
* Kruschowie przywędrowali do Pabianic po 1820 r., gdy car zezwolił osadnikom ze Śląska, Saksonii i Czech zakładać tu manufaktury włókiennicze. Od tej pory biedne miasteczko rozwijało się w zadziwiającym tempie. W 1827 r. liczyło 2.000 pabianiczan, a w końcu stulecia - aż 30.000. Wtedy Pabianice zaliczały się do najludniejszych miast w Polsce. Nad Dobrzynkę ciągnęły tysiące ubogich chłopskich rodzin - w nadziei znalezienia pracy przy maszynach włókienniczych. W 1890 r. w największych fabrykach bawełnianych i wełnianych: Kruschego, Endera, Kindlerów, Baruchów, Schweikerta i Saengera pracowało 3.571 robotników.

Podczas drugiej wojny światowej największe straty poniosły zakłady Kruschego i Endera. W gruzach legło 40 procent maszyn i zabudowań. Nowe władze nie pozwoliły wrócić fabrykantom. Zmusiły ich do wyjazdu z Pabianic. Fabryka Kruschego i Endera została upaństwowiona. Na murze tkalni komuniści zawiesili tablicę: "Pabianickie Zakłady Bawełniane im. Bojowników Rewolucji 1905 roku".

* Na pabianickim cmentarzu ewangelickim pochowano m. in. zmarłego w 1882 r. Beniamina Kruschego - syna tkacza z Saksonii, założyciela i właściciela największej fabryki włókienniczej w Pabianicach. To on w 1850 r. sprowadził nad Dobrzynkę pierwszą maszynę parową.

Cmentarz ewangelicko-augsburski założono w połowie ubiegłego stulecia, gdy wraz z niemieckimi osadnikami przywędrowała do Pabianic ich religia. Najstarszy jest nagrobek Racheli Krusche - z 1851 roku. Jeden z najpiękniejszych pomników to rzeźba kobiety z białego marmuru, na grobie Lotte Krusche.

* Pierwszych ewangelików osiedlających się w Pabianicach w XIX wieku obsługiwali księża z Niemiec. Pod koniec lat 20. rozpoczęto budowę świątyni przy głównej ulicy Nowego Miasta. Teren był podmokły. Budynek osadzono na dębowych palach wbitych w ziemię. O wystrój i wyposażenie dbały fabrykanckie rody Kruschów i Enderów. Najbardziej pożytecznym darem był system ogrzewania gazowego, podarowany przez Feliksa Kruschego. Działa do dziś.

Zgubą dla świątyni były druga wojna i lata powojenne. Kościół przerobiono na więzienie dla żołnierzy Wehrmachtu, potem na zakład energetyczny. Władza komunistyczna odebrała parafii cały majątek: plebanię i dwie szkoły. Kościół oddała dopiero w 1950 r. Był potwornie zdewastowany: bez połowy dachu, zabytkowych organów, zegara na wieży, marmurowych schodów.