Ambulatorium, w którym przyjmuje lekarz internista, od dwóch miesięcy jest w przychodni przy ul. Nawrockiego 24. Ale mało kto o tym wie.

Pani Maria z Bugaju dowiedziała się, gdy wysoka temperatura i ból brzucha zmusiły ją, by szybko jechać do lekarza. Była sobota. Chora ma 75 lat, więc córka wezwała taksówkę. Pojechały do szpitala. Od ponad 20 lat w podobnych sytuacjach jeździły do szpitala.

- Nie wzywałyśmy karetki, bo bałyśmy się, że każą nam zapłacić za przyjazd - tłumaczy.

W szpitalu pani Maria dowiedziała się, że ambulatorium przeniesiono na Nawrockiego. Choć na oddziałach szpitalnych było kilkudziesięciu lekarzy, żaden nie został wezwany do chorej. Kobiety znów wsiadły do taksówki. Pojechały na drugi koniec miasta do internisty. Tam lekarz zbadał chorą. Obawiał się jednak, że pani Maria może mieć atak nerki lub stan zapalny wyrostka robaczkowego. I wysłał pacjentkę… z powrotem do szpitala, by obejrzał ją chirurg. Po badaniu cierpiąca kobieta wróciła na ulicę Nawrockiego. Tam internista przepisał leki, pielęgniarka dała zastrzyk. Dopiero wtedy chora mogła wrócić do domu.

- To nieprawdopodobne, by urządzać taki cyrk - dziwi się pani Maria. - Na taksówki córka wydała prawie sto zł. Komu przeszkadzało ambulatorium w szpitalu?! Przecież ono istniało tak długo jak szpital.

Gdyby pani Maria dostała od internisty skierowanie na oddział szpitalny, musiałaby po raz trzeci pofatygować się na ulicę Jana Pawła II.


***
SPRAWDZILIŚMY TO NA WŁASNEJ SKÓRZE

W niedzielę 20 czerwca dziennikarze Życia Pabianic pojechali z „chorą mamą" na pogotowie. Była godzina 16.30.

- Tutaj są tylko karetki pogotowia. Ambulatorium jest przy Nawrockiego - tłumaczył pan w okienku pogotowia.

Pojechaliśmy na Bugaj. Szpital od ambulatorium dzielą 4 kilometry. Internista zbadał „chorą". Dopiero gdy pielęgniarka miała zamiar zrobić zastrzyk, przyznaliśmy się, że to dziennikarska prowokacja.

- Nie mogę rozmawiać z dziennikarzami. Takie zobowiązanie kazał mi podpisać dyrektor szpitala - tłumaczyła lekarka.

Potwierdziła jednak, że gdyby podejrzewała stan zapalny wyrostka robaczkowego, wysłałaby nas z powrotem do szpitala.

- Ambulatorium chirurgiczne jest w szpitalu - wyjaśniła.


***
PRZYPADKOWO SPOTKANYCH PABIANICZAN ZAPYTALIŚMY, GDZIE SZUKALIBY POMOCY LEKARSKIEJ W NIEDZIELNE POPOŁUDNIE:

Grażyna Kotwińska: - Jak to gdzie, na pogotowiu w szpitalu, jak zawsze.

Teresa Bulzacka: - Poszłabym do przychodni przy ul. Szpitalnej, bo tam mam bliżej, a poza tym, to oni, oprócz pogotowia, mają dyżury w soboty i niedziele.

Bogdan i Mirosława Klatt: - Zawsze pomocy szuka się w szpitalu na pogotowiu, nieprawdaż?

Tadeusz Kluch: - W pierwszej kolejności poszedłbym do szpitala, na pogotowie.

Żaneta Grosicka: - Gdybym źle się poczuła? Mam zaufanego lekarza, więc pewnie zadzwoniłabym do niego i umówiła się na prywatną wizytę.

Małgorzata Grysiuk: - W niedzielę? No to tylko do szpitala na pogotowie.

Iwona Świętosławska: - Coś słyszałam, że już na Karolewskiej nie można? Nie wiem, pewnie jakbym naprawdę źle się poczuła, to pojechałabym do jakiegoś szpitala w Łodzi, nie miałabym wyjścia.

Maria Dana: - Pomocy szukałabym w naszym szpitalu, ale chyba najpierw i tak zadzwoniłabym pod 999. Tam by mnie już chyba dobrze pokierowali.


***
Jedno pytanie do…
PAWŁA GÓRSKIEGO - dyrektora pabianickiego szpitala

Dlaczego przeszkadzało Panu ambulatorium w szpitalu?

- Nie przeszkadzało. Przeniosłem ambulatorium do przychodni przy ul. Nawrockiego, bo jest ona położona w centrum miasta. Szpital jest na uboczu. Poza tym szpital jest od przyjmowania nagłych wypadków i ratowania chorych w stanach zagrożenia życia. Ambulatorium - od zachorowań.


***
MOIM ZDANIEM:

Mam wrażenie, że bierzemy udział w komicznym serialu Cyrk Monty Pythona. Z tą różnicą, że cyrk Górskiego nie jest śmieszny. Jest żenujący.