Sprzedajne kobiety spacerują ulicą Kilińskiego, wzdłuż płotu klubu sportowego Włókniarz. Czekają na chętnych.

- Po zmierzchu przemykam tamtędy szybkim krokiem - mówi młoda pabianiczanka, która ulicą Kilińskiego wraca do domu. - Okropnie się czuję, gdy wychylający się z aut panowie biorą mnie za płatną dziwkę.

Prostytutki starają się nikomu nie wchodzić w drogę.

- Raczej nie ma z nimi problemów - uważa studentka. - Gdy wracam wieczorem do domu, często je spotykam. Odwracają się.

Zimą paradowały w krótkich kurteczkach i zmieniły godziny urzędowania. Na klientów czekały od 18.00 do 20-21.00. Jednak w największe mrozy panowie na próżno krążyli znaną trasą. Przy temperaturze minus 20 prostytutki zwijały uliczny interes.

Wiosną na ulicę wychodzą po 22.00, mają bardziej wyzywające stroje: krótkie spódniczki, wydekoltowane bluzeczki, obowiązkowe wysokie buty, w ustach papieros.

- Rozpoznaję je na odległość - wyznaje starsza kobieta, mieszkanka ul. Jasnej. - Stroją się, ale i tak widać, że nie mają pieniędzy. Nadrabiają makijażem, rozpuszczają włosy.

To przeważnie młode dziewczyny. Po kilku miesiącach stania na ulicy gdzieś znikają. Na ich miejsce przychodzą nowe.

- W tym roku mijałam sporo starszą prostytutkę - dodaje mieszkanka ul. Jasnej. - Kobieta około pięćdziesiątki: krótkie włosy, zniszczona cera, sprawiała wrażenie zdenerwowanej. Ciekawe, co zmusiło ją do wyjścia na ulicę?

Prostytutki na Kilińskiego czują się jak u siebie. Spacerują po dwie, rozbawione, żywiołowo dyskutują. Jest kilka nowych. Te przeniosły się nieco bliżej centrum miasta, stoją na przystanku autobusowym linii 265. Nie przepuszczą kierowcy żadnego samochodu zaparkowanego przy stadionie. Śmiało podchodzą, pukają w szybę. Wprost składają propozycję:

- Chcesz się zabawić ze mną?

Wśród zaczepianych był pan Zbyszek. Na Jutrzkowickiej mieszka i prowadzi swoją firmę. Często parkował przy Włókniarzu. Czekał na córkę, nie chciał, żeby sama wracała niebezpieczną ulicą.

- Oj, mają te dziewczyny tupet - wyznaje. - Potrafią być natrętne. Zawsze podchodziły i pytały, czy nie skorzystam.

Agata, 23 lata, na ulicy pracuje od dwóch lat.

- Nie jestem brzydka, zawsze kręciłam facetów - wyznaje. - Jak miałam 19 lat, poznałam gościa, który miał dużo szmalu. Dawał mi na rachunki, kupował ciuchy, był żonaty. Po roku mnie zostawił... Rodzice nigdy się mną nie interesowali, zawsze brakowało pieniędzy. Wyszłam na ulicę.

Pabianickie prostytutki zarabiają na ulicy od 100 do 300 zł w lepsze dni. Średnia stawka to 30-80 zł za usługę.

- Może kiedyś otworzę swój zakład fryzjerski - marzy Ewa. - Nie chcę całe życie zarabiać w ten sposób. Trochę pieniędzy już odłożyłam.

Prostytutki mają sporo stałych klientów. Dziennie po 4-5. Bez chwili namysłu wsiadają do wielu podjeżdżających samochodów, muszą znać facetów za kierownicą.

Również kierowcy zachowują się inaczej, gdy nie mają pewności, czy zaczepiana kobieta to dziwka. Kiedy oglądają "nowy towar", udają zagubionych, zwalniają, jadą tuż za kobietą, czekają na reakcję.

- Ci faceci są chorzy - oburza się studentka, która wraca Jutrzkowicką do domu. - Jechał za mną taki jeden prawie przez trzysta metrów. Patrzył przed siebie, czekał, czy podejdę. Gdy zaczęłam biec, zawrócił.

To niebezpieczna okolica. Nigdy nie wiadomo, kto siedzi za kółkiem. Prostytutki najwyraźniej też się tego obawiały. Kiedy było ich więcej, zafundowały sobie ochroniarza. Osiłek, ubrany na czarno z naciągniętą na oczy czapką, stał w bramie na starym cmentarzu. Miał dziewczyny na oku.

- Gdy wpadłam na niego, to myślałam, że umrę ze strachu - opowiada studentka. - To taki typ spod ciemnej gwiazdy. Od tej pory zawsze chodzę drugą stroną ulicy.

O "deptaku prostytutek" dobrze wiedzą strażnicy miejscy.

- Znamy tę sytuację - mówi komendant Ryszard Brodala. - Kiedyś było dość głośno o jednej, która stale tam urzędowała. Miała pseudonim Kobra. O ile wiem, zniknęła kilka lat temu.

Prostytutki obsługują klientów w samochodach na parkingu przed cmentarzem, tuż przy zakładzie pogrzebowym. Do niedawna zostawiały tam sporo śladów.

- Na drzewkach rosnących na trawniku widywałam mnóstwo prezerwatyw - mówi Halina Bakus, kierowniczka zakładu. - Od roku parking jest monitorowany, a od grudnia zamykamy go na noc. To załatwiło problem. Nie interesuje mnie, gdzie one się teraz podziewają.

Nie korzystają z pobliskich hoteli. W żadnym nie ma stawek za pokój wynajmowany na godzinę.

- Każdy, kto do nas zapuka, musi zapłacić minimum za dobę - wyjaśnia właściciel hotelu Pod Dębami, oddalonego o 1.500 m od deptaka. - Nie zdarza się, by klienci wychodzili z pokoju po godzinie czy dwóch.

Według zapewnień hotelarzy, prostytutki pracują na ulicy. Wsiadają do samochodów, odjeżdżają w ustronne miejsca.