Południe, ulica Armii Krajowej: grupa robotników porządkuje skute lodem chodniki. Uwijają się jak w ukropie, choć… nie dostaną za to ani grosza. Do pracy przysłał ich sąd.

- Muszą zasuwać. Inaczej nie zaliczam im godzin, które muszą odpracować - mówi Stanisław Wołosz, szef Zarządu Dróg i Zieleni Miejskiej, który skazanym wyznacza zadania.

W zeszłym roku Sąd Rejonowy w Pabianicach wysłał do roboty ponad 400 osób.

- Część tych ludzi nie mogła zapłacić kar pieniężnych zasądzonych przez sądy. Mieli do wyboru odsiedzieć grzywnę w areszcie lub popracować - mówi sędzia Jacek Olszowiec z Wydziału Karnego. - Resztę sąd skazał na kary ograniczenia wolności.

Sędziowie oszacowali, że w tym roku poślą "do łopat" więcej, bo 460 skazańców. Taką informację wysłali do Urzędu Miejskiego, który ma wyznaczyć miejsca pracy.

- To przybliżona liczba. Policzyliśmy, ile osób odpracowało wyroki w zeszłym roku. Potem doliczyliśmy lekki margines błędu - tłumaczy sędzia Olszowiec.

Większość skazanych na pracę to rowerzyści przyłapani "na bani" i ojcowie migający się od płacenia alimentów. Zdarzają się też przyłapani na piciu alkoholu w miejscach publicznych. A nawet tacy, którzy śmiecili na ulicach w zasięgu wzroku policjanta lub strażnika miejskiego.

Ratusz wyznaczył 7 firm, które mogą ich zatrudnić. Są to: Miejski Zakład Pogrzebowy, MOSiR, Zarząd Dróg i Zieleni Miejskiej, MZK, Zakład Wodociągów i Kanalizacji, Zakład Gospodarki Mieszkaniowej, Muzeum Miasta. Znajdzie się tam praca dla 160 osób. Resztę sąd wyśle do pobliskich gmin.

Skazańcy pracują darmo, ale…

- Trzeba ich wysłać do lekarza, urządzić kurs BHP, zapłacić ubezpieczenie od następstw nieszczęśliwych wypadków, dać ubranie i obuwie robocze - wylicza Paweł Rózga, szef kancelarii prezydenta Pabianic. - W sumie to niemałe obciążenie dla zakładów budżetowych.

Szefowie skazańców twierdzą, że minusów jest więcej.

- Dezorganizują nam pracę - narzeka Halina Bakus, szefowa komunalnego cmentarza. - Bo przychodzą tylko na kilka godzin w miesiącu.

W zeszłym roku na cmentarzu pracowało blisko 40 skazańców. Mieli do odrobienia od 20 do 40 godzin miesięcznie.

- Latem zamiatali alejki, grabili trawniki, zbierali śmieci. Teraz odśnieżają i sypią piaskiem - opowiada Halina Bakus.

Skazańcom trzeba przydzielić "anioła stróża". To też kosztuje. Opiekunowie dostają miesięczny dodatek (od 5 do 20 procent podstawowego wynagrodzenia).

- Zdarzają się solidni pracownicy. Ale więcej jest wśród nich nygusów, których wciąż trzeba mieć na oku - mówi pan Józef, który na cmentarzu pilnuje, by skazańcy nie unikali pracy. - Na leserów mam niezawodny patent. Biorę łopatę i pracujemy razem.

Pod opieką pan Józef miał nawet byłego policjanta i kobietę.

- Ona nie płaciła alimentów, dlatego sąd ją skazał - mówi szefowa cmentarza.

Skazańcy narzekają, że pracy nie można wykonać hurtem, w ciągu kilku tygodni.

- To bardzo wychowawcza metoda - uważa Stanisław Wołosz, szef miejskiej zieleni. - Przecież pracują za karę. A kara powinna być długa i uciążliwa.

W firmie Wołosza pracuje co najmniej 10 skazańców w miesiącu.

- Latem omiatają ulice i przystanki, zimą odśnieżają - mówi Wołosz. - U mnie muszą harować, bo inaczej nie zaliczamy im godzin. A przez to wyrok będzie trwał jeszcze dłużej.

Szef zieleni jest zadowolony z przymusowych pracowników.

- Opłaca się. Jedyny koszt to badanie lekarskie. A to zwraca się już po dwóch dniach roboty - wyliczył.