Była godzina 9.52, gdy przez główne skrzyżowanie jechała ciężarówka wioząca traktor-koparkę. Z ulicy św. Jana przetaczała się w Kilińskiego. Na środku skrzyżowania zgięte ramię wiezionej maszyny zaczepiło o przewody trakcji tramwajowej. Szarpnęło, ale szofer Przedsiębiorstwa Robót Drogowych i Mostowych z Bełchatowa nie poczuł tego. Jechał dalej, ciągnąc za sobą przewody. Ze ścian domów wyskakiwały stalowe uchwyty, do których przymocowano ciężkie przewody. Wszystko to runęło na Zamkową.

W tej samej chwili przejściem dla pieszych szła 56-letnia Marianna S. Ciężarówka minęła ją na środku skrzyżowania. Kobieta była metr od chodnika, gdy spadające przewody oplotły i podcięły jej nogi. Upadła. Głową uderzyła o asfalt.

- Doznała urazu głowy. Na szczęście niegroźnego - mówi Artur Różalski, szef pabianickiego pogotowia. - Pacjentka leży na oddziale chirurgicznym na obserwacji.

Ciężarówka z Bełchatowa zerwała trakcję na odcinku 600 m. Przewody uszkodziły 7 samochodów: 5 osobowych i 2 dostawcze. Najbardziej ucierpiał żuk jadący od strony Kilińskiego. Trakcja w drobny mak rozbiła przednią szybę auta. Żukiem jechali łodzianie: matka i syn.

- Coś mignęło mi przed oczami - mówi kobieta. - Krzyknęłam do syna, żeby hamował.

- Zobaczyłem gruby przewód lecący na szybę - opowiada syn. - Udało mi się stanąć. Jechaliśmy bardzo wolno.

- To nas uratowało - mówi zdenerwowana matka. - Szyba poszła w drobny mak, ale nam nic się nie stało. Gdyby nie syn, ucięłoby nam głowy…

- Już nieraz słyszałem, że tędy strach jeździć - dodaje syn. - Od dziś będę omijał to skrzyżowanie.

Naprężone linki ścięły gałęzie z kilkunastu drzew i sygnalizator drogowy stojący przy kościele ewangelickim. Uderzenie było tak silne, że sygnalizator zmiotło na drugą stronę ulicy.

Po czterech minutach (najszybciej) na miejscu wypadku była straż pożarna. Po następnych dwóch przyjechała karetka pogotowia i policja. Policjanci zablokowali Zamkową. Zorganizowali objazdy bocznymi ulicami. Wyłączono dopływ prądu.

Lawetę prowadził 38-letni Roman P., kierowca z Bełchatowa. Zanim zauważył, co się stało, dojechał do parkingu przy SDH Trzy Korony.

- Przesłuchaliśmy go. Był trzeźwy - mówi Andrzej Baczyński z Komendy Powiatowej Policji.

Policjanci zmierzyli wysokość auta.

- Auto i koparka miały niecałe 3,80 m wysokości - mówi sierżant Baczyński. - Wysokość była przepisowa.

Na razie nie udało się ustalić, czy winny jest kierowca lawety, czy nad Zamkową przewody tramwajowe wisiały zbyt nisko.

- To wykluczone - mówi Adam Marczak z kancelarii prezydenta Pabianic. - W zeszłym tygodniu zleciliśmy MPK pomiary wysokości trakcji w związku z planowanym objazdem ulicą Zamkową. W kilku miejscach przewody wiszą za nisko. Ale nie nad tym skrzyżowaniem. Tutaj mają przepisową wysokość: cztery metry sześćdziesiąt centymetrów.

To już drugi raz w ciągu kilku tygodni, gdy ciężarówki zrywają trakcję przy Zamkowej. Na początku maja zrobił to dźwig. Spadający przewód elektryczny uderzył w głowę 19-letnią maturzystkę i uszkodził aż 30 aut. Mimo to zarządca drogi - Generalna Dyrekcja Dróg Publicznych, nie oznakowała Zamkowej.

- Złożyliśmy wniosek, by znaki zawisły nad skrzyżowaniem - mówi Marczak.

- Nie ma żadnych przesłanek do dodatkowego oznakowania tego skrzyżowania - mówi Zbigniew Paliński, zastępca dyrektora Generalnej Dyrekcji Dróg Publicznych. - To regulują przepisy. Samochody wjeżdżające do miasta nie mogą być wyższe niż cztery metry. A nad jezdniami nic nie może wisieć niżej niż cztery i pół metra.


***
Moim zdaniem

Znów jest dramat i znów trwa próba unikania odpowiedzialności. Urzędnicy wskazują palcem na Warszawę i Łódź. Bo niby tam siedzą zarządcy pabianickich ulic. A mnie to guzik obchodzi! Bo za bezpieczeństwo w Pabianicach odpowiadają gospodarze Pabianic. To oni powinni zrobić wszystko, byśmy nie musieli bać się chodzić po centrum. Koniec, kropka!!! Aż strach myśleć, co się będzie działo na głównej ulicy naszego miasta, gdy zacznie się remont Partyzanckiej, a Zamkową pojadą ciężkie TIR-y z całej Polski.