- Czekamy na ekspertyzę strażaków, czy pożar zagrażał życiu mieszkańców bloku - mówi sierżant sztabowy Andrzej Baczyński z policji.

Jeśli eksperci stwierdzą, że było bardzo niebezpiecznie, sprawą zajmie się prokurator.

W pożarze ucierpiało 2-miesięczne dziecko i 66-letni inwalida. Ojca z niemowlęciem strażacy zwieźli wysięgnikiem z czwartego piętra. Karetka zawiozła ich do szpitala. Na oddział toksykologii zawieziono lokatora z pierwszego piętra, którego strażacy znieśli schodami na krzesełku.

W bloku przy ul. Nawrockiego mieszka 80 rodzin. Ucierpieli lokatorzy 10 mieszkań z dwóch środkowych klatek. Pożar wybuchł w piwnicy we wtorek wieczorem.

- Zaczynały się Fakty w telewizji, gdy buchnął czarny gryzący dym. Był na klatce schodowej, wciskał się do mieszkań - opowiada lokatorka. - Schowałam się w łazience.

Lokatorzy otworzyli okna. Nie mogli wyjść z domu, bo na schodach było pełno dymu. Schronili się na balkonach. Siedzieli tam aż strażacy oddymili korytarze i mieszkania.

- Wyglądało to bardzo groźnie - mówi Adam Marczak, sekretarz miasta, który natychmiast przyjechał zorientować się, czy będzie potrzebna pomoc władz Pabianic.

Jeszcze tej samej nocy pracownicy Pabianickiej Spółdzielni Mieszkaniowej zaczęli sprzątanie. Zamietli potłuczone szyby, wystawili drzwi do klatek schodowych, by wywietrzyć korytarze. Strażacy wstępnie oszacowali szkody na ponad 42.000 zł.

- Dokładne straty poznamy po zebraniu faktur za remont i naprawy - mówi wiceprezes Dariusz Banachowski z PSM.

Trzeba wymienić spaloną instalację elektryczną w całym pionie i przewody do odbioru programu telewizyjnego, wprawić szyby w 10 oknach i 7 okienkach piwnicznych.

- No i pomalować okopcone ściany - dodaje Banachowski. - Najwięcej pracy będzie w piwnicy. Tam ściany są nie tylko okopcone, ale i wypalone.

A wszystko z powodu bezmyślności mieszkańca tego bloku i pracownika PSM (jest dozorcą w sąsiednim bloku). Sprawca został dyscyplinarnie zwolniony z pracy.

- Powinien dbać o bezpieczeństwo lokatorów, a tymczasem naraził ich - mówi wiceprezes spółdzielni.

W piwnicy dozorca urządził warsztat. Miał szlifierkę, kompresor, spawarkę elektryczną, puszki z farbami, gazową butlę turystyczną i kanister. We wtorek po południu spawał.

Dozorca miał szczęście. Uciekł przed wybuchami.

- Rozerwało butlę gazową i kanister - mówi strażak. - Druga eksplozja wstrzymała na chwilę naszą akcję. Nie wiedzieliśmy, czy wybuchają gazy pożarowe, czy coś innego.