Zofia i Józef Grabarzowie są małżeństwem od 60 lat. Z okazji uroczystego jubileuszu gratulacje przesłał im arcybiskup Władysław Ziółek.
Poznali się jeszcze w czasie wojny. Ona mieszkała we wsi Dziewuliny, a on w Rawiczu - niedaleko Wadlewa. On poprosił ją do tańca na weselu wuja.
- Musiałem dwa razy bić się o nią – wspomina 84-letni dziś pan Józef.
- Podobało mi się, że pracował w sklepie. Miałam innych adoratorów, ale oni mieli gospodarstwa. A to ciężka praca – wspomina pani Zofia.
1 lutego 1948 roku wzięli ślub kościelny.
- Potem się okazało, że komuniści nie uznali ich ślubu i w czerwcu wzięli drugi ślub – cywilny – opowiada syn Zbigniew Grabarz. - Tacie się trafiło, bo miał dwie noce poślubne.
Do urzędu gminy pojechali rowerami.
Niedługo sprowadzili się do Łodzi, a potem do Pabianic. Mieszkali w 11-metrowym mieszkaniu przy ul. Narutowicza 32. Pan Józef sprzedawał w sklepie. Żona wychowywała dzieci – córkę Krysię i syna Zbyszka.
W 1959 roku pan Józef zaczął budować dom przy ul. Torowej.
- Własnymi rękami to robiłem. Wprowadziliśmy się po roku. Nie wyschnięte ściany, nieocieplony strop, było strasznie zimno. Na dodatek za mało kupiłem węgla na zimę – wspomina.
- Było tak zimno, że spałam w płaszczu pod pierzyną – dodaje żona.
Przy Torowej rodzina Grabarzów wiodła szczęśliwe i dostatnie życie.
- Bo jak baba się piekli, to mąż musi nabrać wody w usta. Gdy mąż szaleje, to żona musi nabrać wody w usta. Oto najlepszy sposób na udane małżeństwo – uważa pan Józef.
Dziś mają dwie wnuczki, dwóch wnuczków i trzech prawnuczków.
- Miałem talent do sprzedawania w sklepie i dzieci to odziedziczyły – uważa pan Józef. - Córka, syn i wnuczka z mężem prowadzą sklepy i hurtownię. Na podwórku u nas stoi 7 aut. Każdy w rodzinie ma czym jeździć. Ja też jeszcze jeżdżę fiatem 125p, którego kupiłem w 1989 r. Ostatnio wyprowadziłem go z garażu w grudniu.