To się stało w niedzielę około godziny 5.00. Była mgła, siąpił deszcz, większość pasażerów drzemała. Nagle autokar zjechał z wąskiej drogi wiodącej przez góry i wpadł na betonową zaporę. Tak mocno, że przewrócił się na prawy bok. W górach rozległ się łoskot dartej blachy i krzyk.

- Myślałam, że trzeba żegnać się z życiem - mówi jedna z pasażerek. - Gdy otworzyłam oczy, sypały się szyby autobusu.

Pabianiczanie mieli wielkie szczęście.

- Możecie się modlić za ocalenie, bo gdyby nie betonowa bariera, już leżelibyście w przepaści - szczerze wyznał chorwacki policjant z drogówki.

Za barierą jest głęboka otchłań wśród ostrych skał.

Pomoc nadjechała dość szybko.

- Trzy kobiety są ranne. Ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Zostaną w szpitalu, pod opieką polskiego konsula - mówi Andrzej Szmytka, pilot wycieczki.

Zdzisława G. ma połamaną miednicę i nogę. Franciszka M. przeszła operację złamanej ręki. Elżbieta A. jest bardzo potłuczona. W szpitalu nocowali też pozostali pokrzywdzeni.

Autokarem do Chorwacji pojechało 20 turystów z Pabianic i okolic. 12-dniową wycieczkę objazdową zorganizowali sami. Autokar był wynajęty w firmie Rywikot ze Szczercowa. W niedzielę turyści byli na początku trasy objazdu Chorwacji. Jechali do pięknego Dubrownika.

- Z pierwszych ustaleń wynika, że wypadek to wina kierowcy. Nie dostosował prędkości do warunków jazdy. W tym rejonie była mgła, a droga jest kręta - mówi Jerzy Grymaszewski, pierwszy sekretarz ambasady w Chorwacji.

Tam, gdzie nasz autokar wypadł z trasy, są roboty drogowe.

- Kierowca tłumaczy, że jadący z przeciwka samochód oślepił go. Musiał gwałtownie hamować, ściągnął kierownicę w prawo, zahaczył o pobocze i autokar się przewrócił na bok - mówi Witold Kotyla, współwłaściciel firmy Rywikot.

Kilkadziesiąt minut po kraksie do Chorwacji wyruszył drugi autokar, by poszkodowanych zabrać do Polski. Miał być w Kninie w niedzielę o 20.00. Nie dojechał.

- Dotarliśmy dopiero w poniedziałek w południe. Mieliśmy straszną mgłę, dlatego przez góry jechało się bardzo wolno - wyjaśnia Ryszard Kotyla, drugi współwłaściciel firmy Rywikot.

Noc nasi turyści spędzili w szpitalu w Kninie. Cztery osoby pilnowały rozbitego autokaru z bagażami na niestrzeżonym parkingu.

- Tutaj nie ma strzeżonych parkingów, więc musieliśmy pilnować sami - wyjaśnia pilot wycieczki. - Jesteśmy potłuczeni. Mamy siniaki, ale atmosfera jest dobra.

Informacja o kraksie naszych wycieczkowiczów dotarła do Pabianic w niedzielę po południu. Polska Agencja Prasowa podała o godz. 12.41, że wycieczkę zorganizował pabianicki oddział PTTK. Chwilę później powtórzyła to telewizja TVN 24. W biurze PTTK na rogu Zamkowej i Traugutta natychmiast rozdzwoniły się telefony od przerażonych krewnych turystów.

- Nie organizowaliśmy tego wyjazdu, ale brali w nim udział nasi członkowie - mówi Anna Teodorczyk, społeczny prezes pabianickiego PTTK. - Od czterdziestu pięciu lat organizuję wyjazdy i nigdy pabianicki autokar nie miał takiego wypadku.

Od razu w siedzibie pabianickiego PTTK zjawili się pracownicy i działacze.

- Odbieramy telefony, udzielamy informacji. Wiemy tyle, ile powiedzieli nam szefowie Rywikotu - mówi Zygmunt Szmidt, prezes PTTK. - Firma przewozowa sama zadzwoniła do wszystkich rodzin.

W kilka godzin po wypadku rodziny turystów z rozbitego autokaru zostały powiadomione o stanie zdrowia najbliższych.