Jeżdżenie do Łodzi zastępczym autobusem i zastępczym tramwajem przypomina zajęcia w szkole przetrwania. Zwłaszcza rano i ciut po południu. Codzienność podróżnika kursującego trasą Pabianice-Łódź- Pabianice to piekielne męki na stojąco w pojeździe przeważnie nabitym jak ruski plecak, oraz pląsanie w błocie na stacji przesiadkowej koło Ksawerowa, wyglądającej jak przystanek pod Nowosybirskiem (i tam, i tutaj nie ma nawet skrawka poczekalni. Jeśli ktoś spodziewał się ulżenia pasażerom, tego w zeszłą sobotę spotkał srogi zawód. Oto bowiem do wyżej opisanych cielesnych i duchowych uciech w podróży 1 lutego zafundowano nam dopłatę – podrożały bilety. Jakby kto pytał, o 7 procent, czyli o parę dyszek miesięcznie.

A niby za co ta podwyżka? Za mordęgi pasażerów? Ja wiem, co odpowiedzą władze naszego miasta. Że skoro chcieliśmy przebudowy linii tramwajowej, to trochę musimy się pomęczyć. No i że ceny biletów podniosła Łódź – a nie Pabianice. Ok, my rozumiemy potrzebę znoszenia niewygód po to, by za jakiś czas śmigać do Łodzi szybkim, czystym i wygodnym tramwajem. Nijak jednak nie możemy pojąć, dlaczego w zastępczym autobusie pabianickiego MZK, kursującym tylko w granicach Pabianic (od Ksawerowa do ulicy Wiejskiej) musimy kasować… bilety łódzkiego MPK. I to te od lutego droższe o 7 proc. Tak, tak, z każdych drzwi pabianickiego autobusu zastępczej linii „Z41” wali po oczach czerwone ostrzeżenie, że TUTAJ TRZEBA KASOWAĆ WYŁĄCZNIE BILETY ŁÓDZKIE. Paranoja!

Kto pozwolił na idiotyzm, by w Pabianicach obowiązywały bilety łódzkie, choć mamy własne (tańsze)? Przecież to trochę tak, jakby w Polsce walutą obowiązującą miał być… białoruski rubel. Cóż, mamy najgłupszy system biletowy, jaki wymyślono od Atlantyku po Białoruś.

„Bo z Łodzią nie dało się dogadać” – usłyszeliśmy tłumaczenie pabianickich urzędników. W takim razie skoro nie można się było dogadać przez telefon, to trzeba było ruszyć tyłek do Łodzi, najlepiej zastępczą komunikacją, z przesiadką w błocie pod Ksawerowem. Może wtedy ratuszowy urzędnik zrozumie pasażerów tramwajów, którym nie raczył ulżyć nawet kawałkiem wiaty nad głową. Za to potulnie zgodził się na droższe bilety.