To był trzeci start pabianiczanki w 48-godzinnym biegu UltraPark Weekend organizowanym w Pabianicach. W dwóch pierwszych osiągnęła podobne wyniki – 237 kilometrów i 239. W trzecim, tym sprzed dwóch tygodni, pobiegła 261 kilometrów.

Żeby zabłysnąć taką formą i nie zostać zniesionym z trasy na noszach, trzeba mocno przyłożyć się do treningów.

- Do tego biegu zaczęłam przygotowywać się już pod koniec lutego - opowiada Iza. - W tygodniu wstawałam o piątej rano, około szóstej szykowałam śniadanie dla córek i szłam biegać. Rano robiłam dziesięć kilometrów, po południu dwa-trzy razy po pięć. W sobotę biegałam dziesięć kilometrów. W piątek były dłuższe trasy po 30 kilometrów, a już w niedzielę od piętnastu do dwudziestu.

Żeby nie było za łatwo, odcinki pięciokilometrowe Iza pokonywała z obciążeniem albo eksperymentowała z tempem. Czasem biegała do Lewityna i robiła tam podbiegi pod górkę.

Był cel, była motywacja

- Tak na co dzień, gdy nie mam żadnych startów, aż tak nie daję sobie w kość, nie dałabym rady fizycznie ani psychicznie utrzymać takiego tempa i natężenia treningów – tłumaczy. - Oprócz biegania wzmacniam też całe ciało, brzuch, nogi, ręce treningami obwodowymi i crossfitowymi.

Aktywność fizyczna to pasja Izy. Ale nie zawsze tak było…

- Nie znosiłam lekcji wychowania fizycznego w szkole – opowiada z uśmiechem. - Prosiłam mamę o zwolnienie. Kiedy tylko miałam okazję, nie ćwiczyłam. Nie lubiłam tych zajęć, tego kozła, przewrotów, siatkówki.

Biegać zaczęła z koleżanką w liceum.

- Żeby trochę schudnąć, lepiej wyglądać – mówi z uśmiechem. - Dużo, dużo później zaczęłam startować na długie dystanse. W ultramaratonach biegam od pięciu lat. Ale jakoś tak wyszło, że nigdy nie pobiegłam w maratonie.

Półmaraton zaliczyła.

- Owszem i to nie jeden – dodaje. - Później od razu przeskoczyłam na pięćdziesiąt kilometrów i połknęłam bakcyla. Po „pięćdziesiątce” była tzw. leśna doba, zrobiłam wtedy 135 kilometrów. Dwie doby w biegu to moje najdłuższe trasy.

Na taki wysiłek i treningi potrzeba też sporo czasu.

- A ja nie mam go za wiele – zapewnia pabianiczanka. - Pracuję na etacie, jestem księgową w Urzędzie Miejskim. Trzeba ogarnąć dom. Mam dwie córki, które potrzebują mojego czasu, uwagi, miłości.

Ale bez biegania też się nie da…

- To nałóg, uzależnia – wyjaśnia. - Gdy jestem chora i mam małą przerwę na regenerację, natychmiast zaczyna mi czegoś brakować, nie czuję się komfortowo. W tym moim bieganiu ważne jest również to, że mam wsparcie w rodzinie, że kibicują mi najbliżsi, przyjaciele. U nas sport to rodzinna pasja. Mąż Andrzej jest trenerem karate i personalnym, właścicielem szkoły sztuk walki, obie córki trenują karate, młodsza jeździ konno. Wszyscy jeździmy na narty, wspinamy się.

Szalone dystanse, ale dla frajdy…?

- Dlaczego tak biegam? Nie wiem, nie potrafię tego wyjaśnić… tak wyszło – mówi Iza. - Poczułam, że chcę więcej, trochę przekraczam swoje granice, ale bez parcia, nic na siłę. Na ultratrasach biegam dużo wolniej niż na treningach i nie używam żadnych urządzeń do pomiaru tętna, tempa… po prostu biegnę, znam już siebie. Truchtam od samego początku, żeby nie zmęczyć organizmu.

Nigdy nie miała trenera, nie uczyła się, jak oddychać w czasie takiego wysiłku.

- Owszem, czytałam o tym, wyszukiwałam informacje w internecie, próbowałam to wprowadzić w życie, ale bez skutku – opowiada. - Wiem, że niektórzy mają techniki oddechowe… ja po prostu biegam, mam swój rytm, nie umiem wypracować „zawodowego” oddechu, u mnie dzieje się to intuicyjnie. Mam swoje tempo, biegam dla przyjemności.

A co takiego w tym bieganiu jest pociągającego?

- Czytałam kiedyś dowcip na ten temat – uśmiecha się Iza. - Co jest najtrudniejsze w bieganiu? Wytłumaczyć rodzinie, dlaczego się to robi. Może po prostu trzeba biegać, żeby to poczuć.

48 godzin na trasie to ogromny wysiłek

Startów nie ma bez kryzysów.

- I to ogromnych, jak stąd na Giewont, albo dalej – dodaje Iza. - I nie chodzi tutaj o to, że ja nie dam rady, że zabrakło mi motywacji. Po prostu w tak skrajnych sytuacjach organizm potrafi odmówić posłuszeństwa.

Iza w trakcie ostatniego biegu w pierwszej dobie nie spała, nie odpoczywała. Biegła kółko za kółkiem. I tak do stu kilometrów. Kolejne odcinki trasy biegła i szła na zmianę, i tak do 240 kilometrów. Ostatnie 16 kilometrów szła.

- Ale już pod sam koniec, gdy wiedziałam, że mam na koncie życiowy rekord i zaliczone dwieście sześćdziesiąt kilometrów, wstąpiły we mnie siły – opowiada. - Trzy ostatnie kółka pobiegłam i to nawet mocno!

Bywa, że ciało się zbuntuje.

- W ubiegłym roku było mi zimno, źle – wspomina. - Myślałam, że nie dam rady, że zejdę z trasy. Powiedziałam do męża, zwińmy się i chodźmy stąd. Wtedy nie odpuścił Andrzej - przebiegnij jeszcze kółko, jak nie dasz rady, idziemy. I tak jedno kółko, potem drugie, jakoś poszło…

W tym roku kryzys pojawił się dopiero w drugiej dobie, w nocy. - W trakcie takich dystansów nie mogę jeść, może dwie łyżki kisielu i półtora żelu dla biegaczy wcisnęłam w siebie. Oprócz tego dostaję rozstroju żołądka – opowiada Iza. - Tym razem doszła jeszcze jedna niespodzianka. Tak mi się porobiło, że nie mogłam pić. Wzięłam łyk wody, herbaty czy kawy i miałam odruch wymiotny, po mięcie już zwymiotowałam. Powoli zaczęłam czuć, że się odwadniam, pojawiła się suchość w ustach, zmęczenie i osłabienie.

Organizm domagał się odpoczynku.

- Stwierdziliśmy z mężem, który nade mną czuwał, że robię przerwę, idę spać, a jeżeli sytuacja się nie poprawi, po prostu zejdę z trasy – wspomina biegaczka. - Ale po ponad dwóch godzinach snu wypiłam herbatę z cytryną i cukrem, zrobiło mi się lepiej, więc zaczęłam biec. Miałam później jeszcze kilka mniejszych przerw po piętnaście minut, raz pół godziny.

Jak naładować akumulatory przed takim wysiłkiem?

- Staram się kilka dni wcześniej jeść więcej węglowodanów – opowiada. - Więcej ryżu, zamiast zup przygotowuję dania z makaronem, to dodaje energii. Porcje są standardowe. Nie opycham się na zapas.

Dobry wynik to sukces, ale i ogromne wyzwanie przed kolejnym startem.

- Nie zakładam sobie takich celów, że za wszelką cenę muszę pobić poprzedni wynik, biec szybciej, lepiej, żeby zrobić życiówkę – dodaje Iza. - Znam swoje możliwości. Dla mnie najważniejsza jest rodzina, a bieganie to takie dodatkowe zajęcie. Nie jestem zawodowym sportowcem.

Kontuzje przy takim wysiłku to chleb powszedni

- Zdarzają się – dodaje Iza. - W moim poprzednim ultrastarcie było jednak gorzej niż teraz. Jeszcze długo po biegu, przy każdym wysiłku puchła mi noga. Lekarz powiedział, że dopóki nie dam jej odpocząć, tak będzie się działo.

Na to, żeby dobrze pobiec, ma wpływ kilka czynników: trening, forma, wygodne buty, dobrane do biegu skarpety i pogoda.

- Temperatura ma dla mnie ogromne znaczenie – zapewnia Iza. - Jestem zmarzlakiem, ciągle jest mi zimno. Gdyby padało i było chłodno, nie wiem, czy dałabym radę.

Kolejny bieg pabianiczanki to leśna doba. Start w październiku.

- Zacznę się do niego przygotowywać dopiero we wrześniu – zapowiada. - Teraz crossfit i z cztery-pięć razy w tygodniu biegam po pięć kilometrów, może dziesięć – na luzie.