- Rejestrujemy po 40 używanych aut dziennie - mówi Henryk Ramlau, naczelnik Wydziału Komunikacji Starostwa Powiatowego. - Tak było w maju, czerwcu i lipcu.

Do 5 sierpnia zarejestrowano u nas około 700 samochodów sprowadzonych z Niemiec, Holandii, Francji i Belgii.

Pabianiczanie ruszyli po używane auta na Zachód, gdy tylko przestał obowiązywać przepis wymagający, by sprowadzane samochody spełniały normy emisji spalin Euro II. Mówiąc najprościej, nie wolno było sprowadzać aut wyprodukowanych przed 1996 rokiem. W ten sposób Polska broniła się przed zalewem starych aut. Gdy przepisy się zmieniły, ruszyła samochodowa fala.

Pabianiczanie najczęściej sprowadzają volkswageny, ople, mercedesy i fordy. Zdarzają się też hiszpańskie seaty i japońskie toyoty. Auta mają przeciętnie po 10-13 lat.

- Wolę 10-letniego volkswagena z Niemiec niż naszego 5-letniego malucha - mówi pan Maciej, który właśnie przywiózł golfa.

Volkswagen golf (rocznik 1993) kosztował go 350 euro. Kiedy go zobaczył, miał wybebeszony silnik, bo właściciel Niemiec rozłożył go na części i próbował sam naprawić. Nie udało mu się i chciał oddać golfa na złomowisko.

- Auto wymaga niewielkiej naprawy. Poszła tylko uszczelka pod głowicą - mówi Piotr Kaflak, właściciel warsztatu samochodowego przy ul. Garncarskiej. - Trzeba ją wymienić i złożyć silnik. Będzie chodził jak złoto.

W warsztacie Kaflaka naprawiano już parę niemieckich aut, które kilka tygodni temu przekroczyły granicę. Był seat, kupiony za 200 euro, w którym tylko "nie wchodził" piąty bieg. Trafił się też ford escort za 50 euro, w którym trzeba było wymienić pasek rozrządu.

- Niemcy nie naprawiają poszczególnych części, oni wymieniają całe bloki, a to kosztuje drogo - tłumaczy mechanik. - Im się nie opłaca taka naprawa, zwłaszcza gdy auto ma swoje lata. Wolą kupić nowy wóz.

Za przekazanie starego auta na złom, Niemiec musi zapłacić co najmniej 300 euro. Dlatego opłaca mu się za grosze sprzedać auto Polakowi.

- Auta od Niemców są zadbane, mają czyste wnętrza. Nawet silniki są wymyte - mówi Kaflak. - Te kupione w komisie mają też ważne przeglądy techniczne. Niemcy są pod tym względem bardzo surowi. Nie dopuszczają do jazdy aut po wypadkach.

Zanim sprowadzony z Zachodu samochód zostanie zarejestrowany w Starostwie, musi przejść przegląd techniczny w uprawnionej do tego stacji diagnostycznej.

- W większości, zanim trafią do nas, są już po naprawie - mówi Dariusz Laśkiewicz, szef Okręgowej Stacji Kontroli Pojazdów przy ul. Mariańskiej. - Ale mamy też klientów, którzy przyjeżdżają przed przeglądem po diagnozę. Chcą wiedzieć, co wymaga naprawy.

Mechanicy na Mariańskiej najczęściej wykrywają luzy w kierownicy. Trafiają się też silniki wymagające regulacji.

- Klienci mówią, że dopiero w Polsce dowiadują się, że ich "niemieckie" auto wymaga naprawy - mówi Laśkiewicz. - To wina naszych kiepskich dróg i paliwa.

- Dzisiaj sprowadzenie porządnego auta z Niemiec opłaca się bardziej niż kupienie przechodzonego w Polsce - mówi pan Tadeusz, właściciel forda.

Za forda escorta zapłacił 50 euro. Od tej kwoty musi zapłacić 60 procent akcyzy. 200 euro kosztowały go tablice wywozowe i ubezpieczenie. W Polsce musiał zapłacić 200 zł za tłumaczenie faktury i briegu. Za naprawę układu rozrządu zostawił w warsztacie 600 zł. Przegląd techniczny kosztował go kolejne 163 zł. 150 zł wydał na tablice rejestracyjne, 500 zł na książkę wozu. W sumie (po przeliczeniu na złotówki i nie licząc kosztów przejazdu i pobytu w Niemczech) ford escort kosztował go ponad 3.000 zł.

- Miał szczęście, bo trafił na niezłe auto - mówi mechanik samochodowy. - Takie okazje nie zdarzają się często. Trzeba mieć zaufanego człowieka w Niemczech, który potrafi je wypatrzyć.

Kto nie ma czasu jechać za granicę, płaci dwa razy więcej.

- Dałam 8.000 zł za opla vectrę, który przyjechał 5 sierpnia - mówi właścicielka samochodu z 1990 r.

Dwa razy dziennie diagnostycy z Okręgowej Stacji Kontroli Pojazdów Komako sprawdzają stan samochodów sprowadzonych ostatnio zza granicy.

- W najlepszym stanie są niemieckie, holenderskie w trochę gorszym - mówi Rafał Kobylarczyk z Komako przy ul. Łaskiej. - Ale ogólnie są w dobrym stanie technicznym. Mają oryginalne części i nie ma w nich prowizorek, jak w tych jeżdżących od lat po polskich drogach.

Jednak kupując auto za granicą trzeba uważać.

- Urząd Celny ma 5 lat na skontrolowanie umów kupna używanych aut sprowadzonych z zagranicy - ostrzega Henryk Ramlau, kierownik Wydziału Komunikacji Starostwa Powiatowego. - Radzę, o ile to możliwe, kupować auta na faktury.


***
Tylko w maju do Polski wjechało 47.000 używanych samochodów. W czerwcu było ich już 113.000.