Smycze, szelki, bandany i inne przydatne, stylowe gadżety pabianiczanka tworzy w pracowni przy ul. Ostatniej. Jej firma „Zamerdam” mieści się w małym pokoju blokowego M-3. Kilka lat temu Karolinie nawet przez myśl nie przeszło, że otworzy własny biznes. Owszem, pracowała wcześniej w firmie z branży modowej, ale wtedy „ubierała” mężczyzn, a nie czworonogi.

Przechodziła od działu do działu – od sprzedaży, przez dział handlowy, aż po księgowość. Dalej już się nie dało i nadszedł czas stagnacji.

- Ostatnie dwa lata pracy były dla mnie niczym „dzień świstaka” – co dzień to samo – wspomina. - W końcu powiedziałam sobie: nie! Nie dam tak dłużej rady.

Zdzwonimy się

Karolina zaczęła szukać nowego zajęcia. Miała do wyboru trzy firmy. Zdecydowała się na jedną z nich, a ze swoim szefem umówiła się na krótszy okres wypowiedzenia, żeby płynnie zacząć nową pracę. 1 września miał być pierwszym dniem nowego rozdziału jej życia.

- Przyszłam rano do firmy. Właściciel zdziwił się na mój widok. Tłumaczył, że zaczyna się rok szkolny i nie ma pracownic, które mają mnie wdrożyć w nowe obowiązki. Wzięły wolne na dzieci. Zdębiałam i poszłam do domu. Miałam czekać na telefon – opowiada.

Następnego dnia - jak i przez kolejne - telefon milczał. Karolina została na lodzie...

- Strasznie się wkurzyłam. Po tym, jak ten facet wystawił mnie do wiatru, przyrzekłam sobie, że już nigdy nie pozwolę się tak traktować. Czyli były dwie opcje - albo będę bezrobotna, albo sama sobie będę szefem. Wtedy właśnie wskoczyłam na falę, z którą popłynęłam.

Nic do stracenia

Tak się złożyło, że niedługo potem w Pabianicach odbywały się targi pracy.

- Poszłam, rozejrzałam się i zaczęłam podpytywać o dotację na własną działalność.

Karolina kocha zwierzęta, więc pomysły kręciły się wokół nich.

- Najpierw był grooming, ale stwierdziłam, że za bardzo boję się dużych psów. Potem pomyślałam o sklepie zoologicznym, ale nie takim zwykłym, śmierdzącym karmą. Chciałam sprzedawać wykonane ręcznie akcesoria polskich firm – wymienia.

Wraz z mężem zrobiła mały biznesplan i przeliczyła, na ile wystarczyłyby 22 tys. złotych dotacji z Powiatowego Urzędu Pracy. Okazało się, że na niewiele, bo dobrej jakości produkty sporo kosztują.

- Pomyślałam: kurczę, a może samemu takie rzeczy robić?

Złożyła wniosek o dofinansowanie z urzędu pracy i cierpliwie czekała na przebieg procedur. To była droga przez mękę.

- Jak nie pandemia, która odwlekała wszystko w czasie, to jeszcze pani w komisji strasznie sfiksowała na punkcie mojego doświadczenia zawodowego. Dopytywała ciągle, dlaczego akurat chcę szyć, skoro mam zupełnie inne wykształcenie.

Pabianiczanka zaczęła wątpić, że cokolwiek wyjdzie z jej planów. Aż pewnego dnia nadszedł w końcu wyczekiwany sukces. Tak w 2020 roku powstało „Zamerdam”. Zanim firma ruszyła na dobre, Karolina musiała nauczyć się podstaw szycia. Nigdy wcześniej nie miała do czynienia z maszyną domową, a co dopiero z przemysłową. W technikum budowlanym, a później na wydziale mechanicznym polibudy, które ukończyła, raczej próżno szukać takiego sprzętu.

- Gdy wybierałam szkołę średnią, rzuciłam hasło: Może ja do włókiennika pójdę? Moja mama puknęła się w czoło. Zgłupiałaś, przecież ty nawet guzika nie umiesz przyszyć - wspomina.

Początki „na swoim” nie były łatwe. Karolina, wspominając niedoszłego szefa, zacisnęła zęby i zabrała się twardo do pracy. Uczyła się metodą prób i błędów.

- Teraz jest to dla mnie zabawne. Jak mój mąż wszystko podłączył, przez godzinę uczyłam się przewlekania nici przez te wszystkie dziurki, oglądając filmiki w internecie - opowiada.

Pierwsze ściegi na maszynie wspomina do dziś. Palce na szczęście nie ucierpiały.

W swoim atelier pabianiczanka ma dwie mechaniczne, cichutkie „pracownice” - Bożenkę i Grażynkę.

- Bożenka jest po całym dniu pracy poklepana i pochwalona, że dobrze się spisała. Wśród maszyn spędzam bardzo dużo czasu, więc często do nich mówię. Albo do psa, który zazwyczaj leży „do góry kołami” obok.

Czworonogi chodzącą reklamą

Karolina tworzy dizajnerskie projekty od podstaw. Robi obliczenia, stopniuje szablony, wycina materiał (na podłodze w dużym pokoju) i składa wszystko w całość.

- Moja pracownia jest kompaktowa, dlatego nie szyję na zapas, tylko na zamówienie – podkreśla.

Jej produkty powstają głównie z myślą o psach mniejszych i średnich ras. W asortymencie „Zamerdam” można znaleźć to, co przydatne na spacery z czworonogiem – smycze, obroże, szelki, bandanki, saszetki na smakołyki i kupoworki. Opiekunowie psów też znajdą coś dla siebie - nerki, a nawet nieduże workoplecaki.

Do szycia Karolina wykorzystuje wodoodporne tkaniny poliestrowe, drukowane za pomocą sublimacji. Są bardzo praktyczne - nie farbują sierści i łatwo je wyczyścić. Na smycze używa też antypoślizgowych taśm. Wzorów, jakie widnieją na jej wyrobach, nie znajdzie się nigdzie indziej. Grafikę projektuje na zamówienie profesjonalny ilustrator.

Kolorowe gadżety z „Zamerdam” zdobią psiaki w niejednym zakątku Polski. Na zajęciu „pańci” skorzystał też Rusty – wierny przyjaciel rodziny Kałużków. W swojej „szafie” ma całkiem pokaźną kolekcję rzucających się w oczy szelek, smyczy i bandanek.

- Zdarza się, że mijający nas na ulicy ludzie uśmiechają się pod nosem. Pewna pani zaczepiła mnie kiedyś i rzuciła: „Jakie ładne chomątko. Gdzie pani takie kupiła?” Odpowiedziałam dumnie, że sama zrobiłam - wspomina.

Ciągle w robocie

Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że prowadzenie firmy w domu jest wygodne i oszczędne. Sporo w tym prawdy, ale…

- Bywa to upierdliwe, bo praktycznie cały czas jestem w pracy i nie odpoczywam - stwierdza Karolina. - Często szykuję paczki siedząc wieczorem przed telewizorem i oglądając serial.

Mąż Karoliny dzielnie wspiera żonę, „ogarniając” sklep internetowy „Zamerdam” - jest informatykiem. Nawet jeśli przychodzi z pracy zmęczony, nie marudzi, tylko szykuje wysyłkę do klientów.

- Dlatego postanowiłam, że wynajmę lokal. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Pabianiczanka przyznaje bez ogródek, że mimo wszystko nie wyobraża sobie powrotu do pracy biurowej.

- Sama sobie ustalam harmonogram pracy, nikt nie stoi nade mną i nie wytyka błędów. To jest w tym wszystkim najfajniejsze. Dofinansowanie z urzędu pracy, bez którego nie byłoby „Zamerdam”, pozwoliło mi rozwinąć skrzydła. Te pieniądze, choć niełatwo je zdobyć, „leżą na ulicy”, wystarczy chcieć schylić się po nie – radzi.