Ryby w stawach to sprawka opiekujących się terenem pasjonatów wędkarstwa z Klubu Wędkarskiego „Dobrzynka”.

- Ryby nie spadają przecież z nieba – mówi z uśmiechem Mieczysław Przystała, prezes klubu i pełnomocnik właściciela stawów. - Dlatego musimy systematycznie zarybiać stawy i dbać o to, żeby rybie towarzystwo stanowiło atrakcję dla naszych członków.

Bo ryby pływające w stawie to nie lada gradka dla wędkarzy i nie chodzi tylko o to, żeby znalazły się na talerzu, a o samą frajdę z wędkowania.

- Nie wszystkie ryby, które złowimy, zabieramy do domu – mówi pan Mieczysław. - Część zostaje w stawach. Wypuszczamy je. Mamy około dziesięciu osób, które łowią ryby dla sportu. Wszystkie złowione wypuszczają do wody, przedtem je fotografują.

Drugie życie dla wybranych

Jak zapewniają wędkarze, oprócz szoku, który ryby na haczyku niewątpliwie przeżywają, nic się im nie dzieje.

- Po umiejętnym wyjęciu haczyka niemal nie ma śladu – dodaje wędkarz. - Sytuacja może się jedynie skomplikować w przypadku ryb drapieżnych, łowionych na kotwiczki. Taka ryba, zanim wróci do stawu, trafia do siatki. Jeżeli po jakimś czasie dochodzi do siebie, wypuszczamy ją. Jeżeli jest mocno ranna, zabieramy ją do domu.

Każdy wędkarz należący do klubu ma określony limit dzienny i roczny ryb, które może zabrać ze sobą. Jeżeli ktoś chce, żeby ta liczba była większa, musi za to dodatkowo zapłacić.

- Każdy klubowicz płaci za swoje ryby – dodaje prezes. - Pieniądze wpłaca do kasy klubu, a my decydujemy, u jakiego producenta kupujemy ryby do zarybiania. Nie uzyskujemy żadnych dochodów jako klub wędkarski.

Niektórzy łowią, inni polują

Wiele ryb pływających w stawach stanowi pożywienie dla wyder, które zadomowiły się przy Grobelnej i przychodzą na stawy jak do baru. A wyder systematycznie przybywa. Najchętniej posilają się w nocy, gdy łowisko jest zamknięte.

- Jesienią ubiegłego roku jednocześnie widzieliśmy pięć sztuk – dodaje wędkarz. - Prawdopodobnie była to matka i już dorosłe młode. Być może niektóre się już odłączyły od matki i wyprowadziły. Mają u nas niezłe warunki, jest przecież drugi staw od strony ul. „Grota” Roweckiego i stawy na Lewitynie.

Innymi fanami połowów „na dziko” są bezpańskie koty. Przyczajają się przy brzegu i czekają, aż rybka sama do nich podpłynie, a takich nie brakuje.

- Zwłaszcza wieczorami i w nocy, gdy ryby pływają tuż pod powierzchnią, gdzie woda jest najcieplejsza – mówi pan Mieczysław. - Taki kot potrafi wyciągnąć z wody sporą rybę, nawet kilogramowego karpia.

Karp rządzi

To jedna z popularniejszych ryb w Polsce, która gości na naszych stołach nie tylko przy okazji wigilijnej kolacji.

- W stawach karpi jest najwięcej. Każdego roku kupujemy po około tysiąc kilogramów tej ryby i wpuszczamy do wody – mówi wędkarz.
Karpie nie nudzą się jednak w swoim towarzystwie. Pływają w doborowym zespole.

A na sezon zimowy, od stycznia do marca, dla chętnych i aktywnych wędkarzy stawy zarybiane są pstrągami tęczowymi.

- Kupujemy je już w listopadzie, a łowimy dopiero w styczniu, czasem spod lodu, jak jest ostra zima – opowiada wędkarz. - Ryby mają czas na aklimatyzację i „wyczyszczenie się” z paskudztw, które pochłonęły w hodowli. My ich nie karmimy. One jedzą to, co znajdą, czyli małe ślimaki, robaczki, małe rybki.

Powierzchnia wody w stawach to 2,2 hektara, a średnia głębokość 2 metry. W najgłębszych miejscach jest to 2,40 metra.

- Stawy były głębsze, ale przez lata osady spowodowały, że się wypłycały - tłumaczy prezes klubu. - Co roku zarybiamy je dwoma tysiącami kilogramów ryb.

Wędkarze kupują średnio po 1000 kg karpi, 200 do 300 kg amura, około 200 kg lina, 100 kg szczupaka, 20–30 kg sandacza, 400 kg karasia, 100–150 kg płoci.

- Leszcza mamy własnego. Nasze podstawowe stado się rozmnaża – dodaje pan Mieczysław. – Niestety, już od ośmiu lat nie udało nam się kupić okonia, po prostu nie ma go na rynku. - W stawach rozmnażają się też leszcze, płocie, wzdręgi, karasie i sandacz, nawet szczupaki, ale szczupaki i sandacze to kanibale. Zjadają swój narybek.

Karpie się nie rozmnażają. Te hodowlane wymagają specjalnych warunków. Przede wszystkim płytkiej wody o temperaturze około 20 stopni Celsjusza. Na dnie zbiornika musi być trawa. Tarlaki, czyli karpie gotowe na tarło, to spore sztuki, ważące po 10-12 kg. Gdy złożą ikrę, a samce zapłodnią je mleczkiem, „rodzice” są wyławiani, bo zjadłyby swoje „dzieci”.

- U nas, nawet gdyby coś takiego się wydarzyło, a mamy duże sztuki, ikra nie przetrwa – zapewnia fachowiec. - Od trzech lat obowiązkowo wypuszczamy karpie mierzące powyżej sześćdziesięciu centymetrów, żeby każdy mógł je złowić i też wypuścić.

Nie ma sposobu na bobra

Te piękne i chronione zwierzęta też upodobały sobie stawy, a dokładnie drzewa rosnące wokół nich.

- Mocno przerzedziły nasz drzewostan – wyznaje ze smutkiem pan Mieczysław. - Co roku ubywa nam po kilka drzew. Kupiliśmy już siatkę i zabezpieczamy nią cenniejsze okazy.

Dodatkowo bobry kopią nory, bo żeremi u nas nie robią.

- Niedawno kolega wpadł po pas do takiej dziury – opowiada wędkarz. - One kopią je od strony wody. Robią komorę, niestety jej sufit pod ciężarem człowieka czasami nie wytrzymuje.

Bobry żerują w nocy, ale można je spotkać już wieczorem.

- Tak namierzyliśmy dwie sztuki – opowiada prezes Przystała. - Jednego bobra znaleźliśmy rozszarpanego prawdopodobnie przez psy wolno biegające na bulwarach. A drugi buszuje za dwóch, gryzie co się da. Jest spory i szybki. Raz spotkaliśmy się „face to face”, spojrzał na mnie, odwrócił się i wszedł do wody. Waży na oko około trzydziestu kilogramów.

Na teren przy stawach przychodzą również lisy i jenoty, ale one ryb nie łowią. To raczej gościnne wizyty.

W stawie od strony ul. „Grota” Roweckiego mieszkają błotne żółwie. Cała rodzinka. Co roku ich przybywa. Od czasu do czasu wędkarze złapią jakiegoś na wędkę. Przy Grobelnej wygrzewają się często dwa bardziej egzotyczne osobniki, najprawdopodobniej wypuszczone przez człowieka.

- Staw przy Grobelnej łączył się kanałem z fabryką wełny – opowiada wędkarz. - Od strony fabryki został on zasypany, od naszej nie. Zawsze jakieś zwierzątko schowa się tam na zimę. Wiem, o zimorodkach, które znalazły tam schronienie i najprawdopodobniej zimę przeczekują tam żółwie i pewnie też nasz pan bóbr.

Ryby roślinożerne, takie jak karasie czy karpie, wpadają zimą w stan lekkiego odrętwienia, przy dennej warstwie wody, gdzie temperatura dochodzi do 4 stopni C. Leżą, najczęściej w stadach, w półśnie. Drapieżniki są cały czas aktywne. Im zimno nie jest straszne.

Nieproszeni goście

W naszych stawach najstarsze ryby mogą mieć nawet po kilkanaście lat i osiągają do 10 i więcej kilogramów.

- Niestety, te największe sztuki padły w ubiegłym roku, zaczęły chorować – opowiada wędkarz. - Jakieś dziesięć lat temu mieliśmy też „przyduchę”. Była wtedy paskudna zima, woda pokryła się lodem, później śniegiem i znowu lodem. Tak powstała 30-centymetrowa nieprzepuszczalna warstwa.

Zamarzła również Dobrzynka, był minimalny przepływ wody. Ryby zaczęły się dusić.

- Był z tego jednak mały pożytek – dodaje wędkarz. - Wyłowiliśmy wtedy ze stawu ponad sto tołpyg. To ryby pochodzące z Azji, żywią się planktonem roślinnym, zwierzęcym i małymi rybkami. My nigdy tołpyg nie wpuszczaliśmy do stawu.

Skąd się wzięły? Prawdopodobnie na Grobelną przypłynęły z prądem Dobrzynki, a w rzeczce znalazły się w czasie powodzi. Woda zabrała je z hodowlanego stawu, który był w górze rzeki.

- W czasie przyduchy one padły pierwsze. Były ogromne, ważyły od dziewięciu do osiemnastu kilogramów, a mierzyły nawet po 120 centymetrów – wspomina wędkarz. - Po tym wydarzeniu wędkarze odłowili jeszcze jakieś trzy sztuki, które przeszły na drapieżny styl życia. Tołpyga na ciasto nie bierze ani na haczyk, ani na kukurydzę. Nie wiedzieliśmy o nich. Ale podejrzewaliśmy, że coś niedobrego się dzieje, bo nie mieliśmy w ogóle narybku. Teraz mamy dużo drobnych rybek, jest plankton.

Najłatwiej w stawach przy Grobelnej złowić karpia – jest ich dużo. Amury też nie są rzadkością na haczyku. Nieco trudniej upolować lina, to skryta ryba, jak mawiają wędkarze - mruczek. Mistrz unikania haczyka to sandacz, bo żeruje nocą.

- Gdy łowimy, nie rzucamy do wody żadnych sztucznych zanęt – zapewnia pan Mieczysław. - Ryby po tym chorowały. Wabimy je kukurydzą z puszki, ziemniakami w różnych formach, robakami kupionymi w sklepie. Groch, pszenżyto, tylko namoczone.

Pierwsza sekcja wędkarska przy stawach została założona 1948 roku i działała przy Zakładowym Domu Kultury. Do sekcji mogli należeć tylko pracownicy Pamoteksu. Ryby łowili oni w „ciepłym” stawie, gdzie była chłodzona woda z elektrowni. Zimny staw był zanieczyszczony ściekami produkcyjnymi. Aż do 2006 roku sekcja była dotowana przez Radę Zakładową i Zakładowy Dom Kultury. Zakład finansował zakup ryb i płacił gospodarzowi stawów. W 2006 roku zakład zbankrutował, pieniądze się skończyły, a sekcja musiała się przeorganizować. Jej prezesem został wtedy Bogusław Oswald, a do sekcji zaczęto przyjmować ludzi z miasta za opłatą roczną 180 zł, wpisowe kosztowało 200 zł. W 2008 roku syndyk zakładu sprzedał oba stawy panu Antoniemu Jędraszkowi. Sekcja wędkarska przekształciła się w „Stowarzyszenie Ochrony Wód Rzeki Dobrzynki i Neru” i wydzierżawiła oba stawy od właściciela. W 2010 zmieniono statut stowarzyszenia i utworzono nowe o nazwie Klub Wędkarski „Dobrzynka”. Prezesem i pełnomocnikiem właściciela stawów został Mieczysław Przystała, który już od przeszło 12 lat prowadzi klub.