Obaj autorzy są reporterami magazynu Newsweek. Opisanie słynnego trenera to wyczyn nie lada, bo Holender uchodzi za nieprzystępnego i małomównego. Koźlenko wyznał Życiu Pabianic, że z Leo udało mu się rozmawiać tylko kilka godzin. Dużo więcej czasu poświęcił na szukanie informacji o nim i rozmowy z ludźmi, którzy dobrze znają Beenhakkera. Potem usiadł przy komputerze i pisał przez 12 dni. Tak powstała 140-stronicowa opowieść o tym, jak Beenhakker odmienił Polaków.
Oto fragmenty książki „Leo Zawodowiec”:
„Beenhakker podpisał umowę do listopada 2007 roku, czyli do końca eliminacji do mistrzostw Europy 2008. Po naszym awansie termin obowiązywania kontraktu automatycznie zostanie wydłużony do końca czerwca 2008 roku. Trener otrzymał w Polsce pensję 600 tys. euro za 16 miesięcy pracy. Ponad 60 procent tej kwoty płaci związek piłkarski, resztę dorzuca Kompania Piwowarska - sponsor trenera i reprezentacji Polski.
PZPN wynajął dla Leo apartament w warszawskim hotelu Sheraton. Specjalnie dla niego jeden z włoskich menadżerów hotelu zwolnił zajmowany przez siebie lokal i przeniósł się do innego. Dzięki temu Beenhakker ma apartament z niewielkim aneksem kuchennym. Kiedy jest w hotelu, może jak każdy gość korzystać ze wszystkich usług: obsługa wypierze mu i wyprasuje koszule, przygotuje wykwintne śniadanie. Jedynie obiady i kolacje trener organizuje sam. Gdy wyjeżdża ze stolicy, zamyka pokój na klucz, jak własne mieszkanie i może być pewien, że gdy wróci, jego notatki na biurku będą czekać w takim porządku, jak je zostawił”.
„Jest wiosna 2007 roku, hotel Olimpic we Wronkach. Przed reprezentacją najważniejszy mecz eliminacji mistrzostw Europy. Pogoda niezła, raczej ciepło, zielona trawa na boisku treningowym. Beenhakker otwiera oko. Coś się zmieniło. Na boisku zamiast trawy śnieg.(...) Czas ucieka jak oszalały. a teraz jeszcze śnieg. Beenhakker nie ma czasu czekać aż śnieg stopnieje. Telefon do dyrektora Zakładu Karnego we Wronkach. Po południu przysyłają piętnastu osadzonych. Wytatuowani, z bliznami na nadgarstkach, chwytają za łopaty i zaczynają odśnieżać. Przed zmrokiem przychodzi ich opiekun. - Zabieram chłopaków, bo za chwilę będzie ciemno - oznajmia. - A wtedy, wiecie panowie, nie wiadomo, co im strzeli do głowy. Leo nic nie mówi. Nie ma czasu na gadanie. Bierze łopatę. Pomagają mu współpracownicy ze sztabu reprezentacji. Idzie im nie gorzej niż osiłkom zza krat”.
„Nie można go poklepywać po plecach ani traktować jak słonia w zoo. Kiedy po przyjeździe do polski zorientował się, że niektórzy chcą go zapraszać, by jego osobą uświetnić bankiet lub pochwalić się Beenhakkerem przed znajomymi, powiedział: „Dość tego”. A gdy na umówiony wywiad przyszedł pijany dziennikarz, selekcjoner oznajmił, że z tym panem w tym stanie nie będzie rozmawiał, bo to jest poniżej jego godności.
„Leo okazał się człowiekiem skromnym, całkowicie niezależnym i zupełnie nieuciążliwym. Sam organizuje sobie transport z lotniska i wyjazdy na ligowe mecze. Nie zawraca działaczom głowy drobiazgami, które łatwo może rozwiązać przy pomocy najbliższych współpracowników. Nie wydzwaniał do związku nawet wtedy, gdy okazało się, że trenuje naszą kadrę nielegalnie, bez pozwolenia na pracę”.

Darek Koźlenko - reportażysta, dziennikarz Nesweeka, urodził się w Pabianicach w 1963 roku. Chodził do Technikum Mechanicznego przy ul. Piotra Skargi. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracę dziennikarską rozpoczął w 1990 r. w naszym mieście. Od 1997 do 2003 r. był dziennikarzem Super Expressu, potem reporterem Faktu. W styczniu 2003 r. pojechał do Iraku. Opisywał skutki terrorystycznych zamachów i życie polskich żołnierzy. W 2006 r. Fakt wysłał go w Himalaje. Potem Koźlenko pracował w tygodniku Ozon i Dzienniku. Jest miłośnikiem sportów ekstremalnych. Latał na szybowcach, skakał ze spadochronem.