Było kilka minut po 23.00 w piątek, gdy policjanci wpadli do drewniaka przy ul. Targowej 18. Tutaj w mieszkaniu na poddaszu ukrywał się morderca Jan C. Dwóch funkcjonariuszy weszło po drabinie przez okno. Ośmiu obstawiło drzwi. Żeby pojmać mordercę, musieli wyrwać je z zawiasów. Podejrzewali, że jest uzbrojony.

- Poszukiwany leżał na łóżku i niczego się nie spodziewał. Był zaskoczony, gdy zobaczył funkcjonariuszy - mówi komisarz Paweł Zarychta, zastępca komendanta pabianickiej policji. - To sukces naszej "kryminalnej". Tropili go dzień i noc przez 7 dni.

Schronienia mordercy udzielił znajomy zamiatacz z Nowego Rynku - 52-letni Piotr J. Jan C. przesiedział na Targowej kilka dni. Piotrowi J. za ukrywanie poszukiwanego grozi kara pozbawienia wolności do 5 lat.

- Boże, my tu przez ścianę z mordercą mieszkaliśmy - denerwują się sąsiadki z Targowej. - Nasze dzieci tu chodziły. Dzięki Bogu, że nic się nie stało.

- A tego co go przetrzymywał, już wypuścili. Nie wiadomo, co on jeszcze wymyśli. Aż strach tu mieszkać - dodaje sąsiadka z poddasza.

Tydzień temu w kamienicy przy ul. Moniuszki Jan C. zabił nożem Bogdana G. Prokurator rozesłał za nim list gończy. Policjanci urządzili obławę. Najpierw wpadli do domu przy ul. Skłodowskiej 19, gdzie mieszka sprawca zbrodni. Nie było go. Urządzili też zasadzkę w domu przy ul. Kościuszki. Też się nie udała.

- Sprawdzamy każdy adres i każdą melinę - zapewniał komendant Jerzy Padyk. - Dostaniemy go!

Na komisariat zadzwoniła mieszkanka Woli Zaradzyńskiej, która rozmawiała z poszukiwanym.

- Rano kręcił się wokół opuszczonego domu stojącego po sąsiedzku. Mówił, że jest z rodziny - opowiada kobieta. - Potem poszłam do sklepu i zobaczyłam jego twarz w gazecie. To był ten sam człowiek. Od razu zadzwoniłam na policję.

Kilka minut później do Woli Zaradzyńskiej przyjechała brygada z psami. Przetrząsnęli okolicę. Jana C. już tam nie było. Pies podjął trop, ale urwał mu się na ulicy. Tak, jakby poszukiwany czymś odjechał. Najprawdopodobniej rowerem.

Policja sprawdzała każdą informację. Nie mogła go namierzyć, bo poszukiwany nie kontaktował się ze swoim środowiskiem. Jakby zapadł się pod ziemię.

- W chwili zatrzymania był sam w mieszkaniu. Nie miał przy sobie broni - dodaje Zarychta.

Policjanci przetrząsnęli wszystkie komórki i zakamarki. Nic nie znaleźli.

- Na komendzie zasłabł. Uskarżał się na ból serca, więc wezwaliśmy pogotowie - mówi policjant. - Lekarz go zbadał, ale nie było powodu, by go zabrać do szpitala. Został u nas na komendzie.

W poniedziałek mordercę przewieziono do łódzkiego aresztu śledczego przy ul. Smutnej. Grozi mu dożywocie.