- Gdybym ją zabił, sam przyznałbym się na policji. Tak wyznał mi syn. Ja mu wierzę - mówi matka Dariusza B. - On tego nie zrobił. On od dawna kochał Arletę.

W winę oskarżonego nie wierzy też adwokat. To on domagał się przed sądem badania na prawdomówność - wariografem. Proces jest poszlakowy. Ewidentnych dowodów winy nie ma.

Dariusz i Arleta przyjaźnili się od lat. On dawał jej drogie prezenty, pamiętał o imieninach i świętach. Ona spotykała się z innymi.

- Latem mi mówiła, że ma jakiegoś "Kacyka" - zeznała przed sądem koleżanka Arlety. - Na Darka zawsze mogła liczyć. Pomagał jej. Myślę, że ją kochał.

Na Boże Narodzenie Darek kupił Arlecie komplet talerzy z duraleksu. Krótko przed śmiercią dostała pralkę automatyczną.

- Jej i bratu groziła eksmisja, bo oboje nie pracowali. Więc syn spłacił zadłużenie za czynsz - opowiada matka. - Pytałam dlaczego się z nią nie ożeni. Odpowiadał, że Arleta go nie chce, bo jest dla niej za dobry.

W śledztwie wyszło na jaw, że choć Dariusz B. mieszkał z Arletą i spał w jednym łóżku, nie był jej kochankiem. Ale dbał jak o żonę. Przynosił obiady, które gotowała matka. Dawał pieniądze na dom. Zabierał do sklepów i kupował ubrania.

- Gdy na miesiąc przed jej śmiercią stracił pracę, kupowałam im reklamówki chleba i coś do chleba - dodaje matka Dariusza. - Mnie się ona nie podobała, ale skoro ją wybrał, to co miałam robić. Zawsze chodziła ponura i smutna. Nawet w niedzielę nie chciała do mnie na obiady przychodzić.

Matka Dariusza wie, że Arleta kupiła telefon komórkowy mężczyźnie, z którym spotykała się latem. Widziała w kieszeni syna rachunek za rozmowy z tego telefonu, wystawiony na nazwisko Arlety. Do zapłacenia było 260 zł.

- I on, głupi, płacił - dziwi się matka.

Biegli psychologowie przygotowali rys mordercy. Według nich, jest to mężczyzna w wieku od 25 do 35 lat, który dobrze znał ofiarę. Łączyła ich więź uczuciowa i emocjonalna. Mężczyzna ten niedawno stracił pracę lub przeżył załamanie (stres).
Miał też od lat skryty żal do ofiary. Zakleił jej twarz, bo nie mógł na nią patrzeć. Z tego samego powodu zwłoki ułożył wygodnie na łóżku i przykrył kołdrą. Zabójca jest dość inteligentny, choć prawdopodobnie słabo wykształcony. Nawijając na głowę ofiary aż tyle zwojów taśmy, chciał wyładować napięcie emocjonalne.

Drugim podejrzanym jest brat zamordowanej, 33-letni Piotr Sylwester B. Prokurator oskarża go tylko o to, że zatarł ślady zabójstwa i nie wezwał policji.

- Obaj oskarżeni spełniają w tym przypadku wszelkie kryteria sprawcy morderstwa - przyznał przed sądem biegły psycholog Dariusz Piotrowicz.

Piotr B. znalazł zwłoki siostry nazajutrz po zbrodni - wszedł do mieszkania Arlety, bo drzwi były otwarte. Gdy zobaczył martwą siostrę, wystraszył się. Zamiast wezwać policję, wziął szmatę i starannie wytarł ślady na szklankach, kubkach.
Oczyścił z odcisków palców nawet butelkę po wiśniówce, którą znalazł w koszu. Przetarł wyłączniki prądu i umył podłogę. W ten sposób usunął wszystkie ślady zbrodni. Potem klucz Arlety włożył do zamka od strony mieszkania, a swoim kluczem zamknął drzwi na zewnątrz.

- Po co to robił, skoro jej nie zabił? - dziwi się matka Dariusza B. - Albo wie, kto jest mordercą, albo sam ją zabił.

Dopiero nazajutrz poprosił sąsiadów, by pomogli mu wyważyć drzwi do mieszkania siostry. Razem z kolegą wyważyli śrubokrętem okno. On pierwszy wskoczył na parapet i wszedł do mieszkania.

- Ja pobiegłem naokoło do drzwi. Jak mi Sylwek je otworzył od środka, zobaczyłem jak Arleta leży na łóżku i ma twarz zaklejoną taśmą. Zrobiło mi się niedobrze i nie wchodziłem dalej - zeznał przed sądem sąsiad z kamienicy przy ul. Pięknej 4.

Piotr B. najpierw przyznał się do wycierania odcisków, potem odwołał zeznania. Za utrudnianie śledztwa grozi mu 8 lat więzienia. W areszcie siedzi już rok. Z wypiekami i szklistymi oczami słuchał zeznań świadków.

- Badanie DNA wykazało, że na ciele i ubraniu Arlety nie ma śladów mojego syna - mówi matka Dariusza. - Pani prokurator wyjaśniła mi, że szukali śladów krwi, śliny i spermy. Skoro nie znaleźli, to syn nie jest mordercą.

Pytań bez odpowiedzi jest więcej.

- Tylko osoba bardzo sprawna fizycznie, potrafiąca posługiwać się taśmą klejącą, mogła tak dokładnie, czterdzieści razy, owinąć taśmę na ustach i nosie ofiary. Nie było załamań, nie było nacięć - twierdzi biegły psycholog.

Dariusz B. pracował w firmie robiącej znicze. Taśmą się nie posługiwał, bo obsługiwał maszynę, która robi tekturowe pudełka.

- Nawet ich nie zaklejał, bo paczki były wiązane sznurkami - tłumaczy matka. - W naszym domu policja zrobiła rewizję. Szukali szarej taśmy klejącej, ale nie znaleźli, bo syn z pracy jej nie przynosił.

W tej samej firmie pracował poprzedni narzeczony Arlety - Dariusz K. To ten, któremu Arleta miała kupić telefon komórkowy. Czasami na noc do firmy przychodziła też Arleta. Dorabiała, pakując znicze.

Śledczy udowodnili, że szara taśma, którą uduszono dziewczynę, jest taka sama jak ta, którą używano w firmie. Ale odcisków palców na taśmie nie było.

- Morderca mógł udusić Arletę rękoma, a potem owinąć taśmą usta i nos - sugeruje biegły psycholog Jan Gołębiowski. - Sprawca wiedział, że chciała popełnić samobójstwo, dlatego próbował je upozorować.

W dniu morderstwa Arleta była kompletnie zamroczona alkoholem. Według biegłych sądowy była nieprzytomna. Miała we krwi 2,2 promila.

- Dlaczego mój syn ma siedzieć tyle lat w więzieniu, skoro zabił kto inny?! - rozpacza matka.

Oskarżony Dariusz B. nie przyznaje się do winy. W areszcie bardzo wychudł. Podczas procesu trwającego 7 godzin był blady. Siedział zgarbiony między dwoma policjantami. Usta zasłaniał dłońmi.