- Jesteśmy znerwicowani. Żona bierze leki na uspokojenie. Tak nie da się żyć - irytuje się Robert Woźniak. - Ja wstaję do pracy o trzeciej rano, bo jestem kierowcą miejskiego autobusu. Wożę ludzi, a nie mam jak odpocząć. Boję się, że spowoduję wypadek…

Woźniakowie mieszkają w budynku przy ul. Zamkowej, po sąsiedzku z supermarketem Hypernova. Wielki sklep otworzył tu ogródek piwny dla swych klientów. Klienci rozmawiają głośno, śmieją się, pokrzykują, dudnią głośniki. Choć na razie nie ma upałów, w mieszkaniu Woźniaków jest duszno. Nie pomaga nawet duży wentylator pod sufitem.

- Żyjemy przy zamkniętych oknach. Inaczej nie da się wytrzymać hałasu - mówi Robert Woźniak, uchylając okno.

Teraz w ogródku piwnym Hyper jest zajęty tylko jeden stolik. Mimo to w mieszkaniu dobrze słychać, o czym rozmawiają klienci.

- I tak jest cicho, bo na chwilę wyłączyli muzykę - dodaje pan Robert. - Ogródek jest obudowany z każdej strony. To wielkie pudło rezonansowe.

Gehenna zaczęła się w zeszłym roku.

- Ogródek otwarto 13 czerwca. Od tej pory nasze życie stało się nie do wytrzymania - wspomina Woźniak. - Głośne balangi trwały do drugiej, trzeciej w nocy. A otwierali około siódmej rano. I tak przez cały tydzień.

Nie pomagały interwencje policji i Straży Miejskiej. Na obsługę i stałych bywalców działały jak płachta na byka. Aby zrobić na złość Woźniakom, klienci hałasowali jeszcze mocniej. Zdesperowany Woźniak próbował ich uciszać. Wtedy wyzywali go, grozili pobiciem. W końcu wniosek przeciwko dzierżawcy ogródka wpłynął do Sądu Grodzkiego.

- Dla nas oznaczało to tylko tyle, że zmieni się obsługa ogródka - mówi Robert Woźniak.

Nowym najemcą został Stanisław Bociąga, właściciel pizzerii w galerii Echo. Gdy wiosną otwierał ogródek, obiecał Woźniakom, że zadba o spokój i dobrosąsiedzkie stosunki. Dwa tygodnie temu znów interweniowali strażnicy miejscy.

- Zgłoszenie przyjęliśmy parę minut po dziesiątej wieczorem - mówi dyżurny Straży Miejskiej. - Rzeczywiście, było głośno. Gości wyprosiliśmy, a barman został pouczony.

Nowy najemca twierdzi, że był to pojedynczy incydent.

- Pan Woźniak jest przewrażliwiony - uważa. - Każdy ma prawo do spokoju, ale ja płacę wysoki czynsz i muszę na to zarobić. Chciałem się dogadać z panem Robertem. Wspólnie z szefami galerii Echo zaproponowaliśmy mu wstawienie dźwiękoszczelnych okien.

Woźniakowie się zgodzili.

- Pragniemy spokoju. Nawet kosztem życia przy zamkniętych oknach - mówią. - Ale umowa, którą dostaliśmy była nie do zaakceptowania.

W myśl umowy ogródek miał być czynny o dwa miesiące dłużej, a w weekendy aż do północy. Gdyby Woźniakowie nasyłali strażników miejskich, mieli zapłacić 2.000 zł kary.

- Prawnik w mojej firmie złapał się za głowę, gdy zobaczył tę umowę - opowiada Robert Woźniak. - Wspólnie sporządziliśmy nową. Ale galeria Echo jej nie zaakceptowała.

Szefowie galerii bagatelizują sprawę.

- Nie czujemy się winni. Wszystko jest legalne. Ogródek o 21.00 jest zamknięty, a klienci nie zachowują się głośniej niż w innych ogródkach i pubach - mówi Piotr Klatka, zarządca. - Rozumiem, że może to przeszkadzać, ale pan Woźniak trochę przesadza.

Zdesperowani Woźniakowie napisali kilkanaście pism z prośbą o pomoc: do prezydenta Pabianic, policji, wydziału gospodarki. Bez skutku.

- Nie domagam się zamknięcia ogródka. Wystarczy, że go zadaszą. Wtedy odetną nas od hałasu - mówi Woźniak, który sam wymienił okna w mieszkaniu.

- Są plany zadaszenia, ale na razie nic konkretnego nie mogę obiecać - odpowiada Piotr Klatka. - Budynek przy ogródku jest zabytkowy i na dobudowanie dachu potrzeba zgody konserwatora zabytków.