Przygody legwana-uciekiniera, które relacjonowaliśmy na naszym portalu, zainteresowały "Gazetę Wyborczą". Oto obszerne fragmenty artykułu Bartłomieja Dany, pod tytułem "Legwan Józio poszedł na wycieczkę":

Półtorametrowy jaszczur przeskoczył barierki balkonu, wskoczył na drzewo, poskubał czereśnie i zniknął. Znalazł się dwa dni później w schronisku dla zwierząt w Pabianicach.
Nic nie wskazywało na to, że sobota w Schronisku dla Zwierząt w Pabianicach będzie różniła się od pozostałych dni - dopóki w drzwiach nie stanęli dwaj policjanci. W rękach trzymali kartonowe pudło. - Zdziwiłam się, bo zwykle to Straż Miejska przywozi nam odłowione w mieście zwierzęta - opowiada Magdalena Alagierska, która w tym czasie miała dyżur.
Zdziwienie opiekunki było tym większe, gdy zobaczyła, że tym razem nie chodziło o bezdomnego psa czy kota, ale... prawie półtorametrowej długości zielono-czerwonego jaszczura. Policjanci znaleźli go na jednym z osiedli. Leżał na trawniku. Opalał się. Funkcjonariusze schwytali zwierzaka i przywieźli do schroniska.
- Raz trzymaliśmy kozę - mówi Andrzej Luboński, kierownik schroniska. - Kiedyś o mały włos, a trafiłby do nas struś, który uciekł z pobliskiej hodowli. Ale w ponad dziesięcioletniej historii schroniska jaszczurki jeszcze nie mieliśmy.
Zwierzę wyglądało naprawdę groźnie. Miało ostre zęby, długie, haczykowato zakrzywione pazury i umięśniony ogon. Wzdłuż jego grzbietu biegł piłkowany grzebień. Jednak strach minął równie szybko, co się pojawił. Zastąpiła go ciekawość. - Pomyślałem, że to w końcu nie krokodyl i mnie nie zje - wspomina opiekunka. - Zwierzę wymagało troski jak każde inne. Trzeba było znaleźć dla niego pomieszczenie, nakarmić.
Alagierska zaczęła przeglądać strony w internecie. Dowiedziała się, że jaszczur to w rzeczywistości legwan zielony, największy przedstawiciel rodzaju iguan. W naturze występuje w Ameryce środkowej i Meksyku. Jak informowały notatki w internecie, zwierzę było wszystkożerne. Dlatego pani Magdalena dała mu banana i mlecz. - Ale najbardziej przypadły mu do gustu mandarynki. I jeszcze coś - uwielbiał pieszczoty. Kiedy drapałam do pod brodą i po bokach, przymykał oczy ze szczęścia - śmieje się Alagierska.
W poniedziałek po południu okazało się, że legwan nie jest bezdomny. - Kiedy tylko dowiedziałem się, gdzie jest mój Józio, szybko po niego przyjechałem. Jeszcze pół godziny i znalazłby się w zoo w Pasażu Łódzkim - mówi Paweł Kudaj, właściciel jaszczura.
Okazało się, że Józio uciekł już w czwartek. I to pierwszy raz w życiu. - Najpierw wszedł na czubek sosny i nie chciał zejść. Później przeskoczył na czereśnię. Zjadł kilka owoców i zniknął - mówi Paweł.
Paweł opowiada, że Józio jest z nim od pięciu lat. I dziewięćdziesiąt pięć procent życia spędził na monitorze komputera. Czy broni domu? - Na szczęście nie było jeszcze okazji do sprawdzenia. Ale wśród dresiarzy sieje większy postrach niż stado rottweilerów. Raz widziałem, jak na widok Józia uciekali gdzie pieprz rośnie - mówi właściciel.
Józio i Paweł często wychodzą na spacer po parku. - Kiedy jest ciepło, pozwalam mu nawet popływać. Zakładam mu na szyję smycz, a on wskakuje do wody. Świetnie pływa. Podobno może wytrzymać pod wodą nawet pół godziny - mówi Kudaj. - Ale może być niebezpieczny. Czasami drapie i boje ogonem. Może tez ugryźć. A kiedy zacznie uciekać, nikt go nie dogoni.
Żeby odebrać legwana ze schroniska, Paweł musiał zapłacic 50 zł. Tyle co za psa. - To urocze zwierzę - przyznaje Magdalena Algierska. - Sama trzymam w domu dwa koty. Ale na pupila wybrałabym jakiegoś psa. Są bardziej kontaktowe - śmieje się opiekunka.

czytaj także: www.zyciepabianic.pl/article/show/legwan-juz-w-domu