Pan Jarosław pracuje w ogródku piwnym na Starym Mieście. W sobotę zamknął bar około północy. Wraz z dwoma kolegami wracał do domu. Szli ulicą 20 Stycznia. Na wysokości ul. Gryzla natknęli się na grupkę nastolatków.

– Chyba wracali z koncertu hiphopowego sprzed Hypernovej. Szli całą szerokością chodnika. Zachowywali się, jakby byli pijani – opowiada. - Szukali zaczepki. Widzieliśmy co się święci, więc próbowaliśmy ich ominąć.

Młodzi ludzie zaczęli wyzywać pana Jarosława i jego znajomych. Chwilę później poczuł silne uderzenie w tył głowy.

- Potem bili mnie kilka minut. Okładali pięściami po twarzy i głowie. Gdy się przewróciłem, zaczęli mnie kopać – opowiada zdenerwowanym głosem. – Tuż obok katowali mojego kolegę.

Trzeciego mężczyznę zostawili w spokoju, ale pilnowali, by nie ruszył przyjaciołom na pomoc. Zajściu spokojnie przyglądali się mieszkańcy okolicznych bloków. Wylegli na balkony i patrzyli, jak biją dwóch mężczyzn. Również grupa taksówkarzy z pobliskiego postoju nie próbowała pomóc. Nikt nie wezwał policji. Nikt nie krzyknął w stronę bandytów, żeby przestali. Gdy skatowany mężczyzna leżał na chodniku, oprawcy spokojnie odeszli. Na chwilę przystanęli na rogu Nawrockiego i 20 Stycznia. Głośno rozmawiali.

W tym czasie na ul. 20 Stycznia pojawił się policyjny ford focus.

- Krzyczałem, żeby się zatrzymali. Kolega wbiegł na ulicę, niemal pod maskę radiowozu. Ale policjanci ominęli go i nie zwalniając pojechali dalej – mówi pobity.

Przez telefon komórkowy pan Jarosław próbował wezwać inny patrol.

- Przedstawiłem się, powiedziałem co się stało i gdzie jestem. Mówiłem dyżurnemu, że ciągle widzę napastników, że jak się pospieszą, to ich złapią – opowiada. – Usłyszałem jedynie: „Zobaczymy, co da się zrobić".

Po chwili pobitych minął… kolejny policyjny radiowóz. Próbowali go zatrzymać. Bez skutku. Skatowani mężczyźni sami wezwali pogotowie. Ale przed karetką pojawił się kolejny patrol. Tym razem Zakładu Ochrony Mienia i Straży Miejskiej.

- Zauważyli, że jestem pokrwawiony. Stanęli. Podali mi tylko chusteczki – wspomina.

W końcu skatowanych chłopaków zabrało pogotowie. Pan Jarosław ma rozcięty łuk brwiowy, krwawe opuchlizny pod oczami, wybity ząb. Jego kumpel ma stłuczone żebra i obolały brzuch.

***
Wersje mundurowych

Mówi sierżant sztabowy Andrzej Baczyński, rzecznik prasowy pabianickiej policji:

- Dwadzieścia minut po północy dyżurny odebrał zgłoszenie od nieznanego mężczyzny o pobiciu. Policjant nie mógł posłać tam natychmiast radiowozu, bo wszystkie były zajęte. W tym czasie po koncercie hiphopowym w mieście było kilkanaście awantur i bójek. Dyżurny poinformował tego człowieka, co ma dalej zrobić, gdzie i do kogo zgłosić zawiadomienie o pobiciu. Około pierwszej policjanci byli w pogotowiu. Rozmawiali z poszkodowanym. Oświadczył, że nie wie kto go pobił.

Mówi Piotr Ledzion, szef Zakładu Ochrony Mienia:

- Tej nocy nasz pracownik ze strażnikiem miejskim patrolowali naszym samochodem Pabianice. Po północy jechali ulicą 20 Stycznia za radiowozem policyjnym. Widzieli trzech młodych ludzi, którzy próbowali zatrzymać radiowóz. Nie wiem dlaczego policjanci ich ominęli. Strażnicy rozmawiali z poszkodowanym. Proponowali, by wsiadł do samochodu i pojechał poszukać tych, którzy go pobili. Odmówił. Poczekali z nim na przyjazd pogotowia i odjechali.