Paweł pochodzi z podkieleckiej wsi. Ma 26 lat, jest mechanikiem. Pracuje w salonie samochodowym. Zarabia za mało, by kupić mieszkanie. Banki odmawiały mu kredytu. Wreszcie trafił do Funduszu, który w nazwie ma dobrze brzmiące słowo „międzynarodowy".

- Dostałem ofertę, jaką tylko głupiec by odrzucił - wspomina. - Zaproponowali mi od ręki dziesięć tysięcy zł. W myślach już zacząłem urządzać przyszłą kawalerkę.

Jego obaw nie wzbudziło nawet to, że podpisując umowę, musiał wpłacić 500 zł.

- Tłumaczyli, że to połowa odsetek, które wynoszą zaledwie tysiąc złotych - wspomina. - Drugą połowę miałem wpłacić z pierwszą ratą i w ten sposób przez dalszych 10 lat spłacać tylko goły kredyt.

Umowy dokładnie nie przeczytał. Była spisana drobnym maczkiem na dwóch stronach. Pełna paragrafów i podpunktów. Prawie niczego nie zrozumiał.

- Kiedy poprosiłem o wyjaśnienie trudnych fragmentów, usłyszałem, że mam się nie przejmować, bo mnie nie dotyczą. Głupio się przyznać, ale podpisałem w ciemno - przyznaje.

Po tygodniu czekania jego konto w banku nadal było puste. Za to dostał z Funduszu ponaglenie spłaty rat. To obudziło jego podejrzenia. Pokazał umowę koledze z pracy.

- Stary, ale się wpakowałeś! - usłyszał. - Przecież to nie żaden bank, tylko regularna argentyna. Będziesz płacił w nieskończoność, a pożyczki nie dostaniesz. Najpierw muszą zebrać grupę takich frajerów jak ty, by uzbierać pieniądze na wypłatę dla kogoś innego.

Paweł postanowił zerwać umowę i odzyskać 500 zł. Razem z kolegą poszedł do siedziby Funduszu w Łodzi.

- Kumpel udawał, że też chce wziąć kredyt. Rozmowę z agentką nagrał na dyktafon. Wyszedł, a po chwili wrócił ze mną - opowiada Paweł. - Pracownica wyparła się, że z nami rozmawiała. Gdy powiedzieliśmy, że mamy wszystko nagrane, usłyszeliśmy: "I co z tego".

Zdenerwowany Paweł poskarżył się policjantom. Poradzili mu, aby założył sprawę w sądzie.

- Dałem za wygraną - przyznaje. - Machnąłem ręką na pięć stów, a rat nie płaciłem, choć przychodziły kolejne wezwania. Napisałem do głównej siedziby tej firmy, żeby rozwiązać umowę. Wreszcie wykreślili mnie z systemu.

Nie wszystkie sprawy kończą się tak dobrze. Od lutego filia Funduszu działa także w Pabianicach. Do jej lokalu codziennie pukają dziesiątki osób, zwabionych perspektywą szybkiej pożyczki.

Dziennikarze Życia Pabianic postanowili sprawdzić, jak szybko można dostać kredyt. Agentce Funduszu przedstawiliśmy się jako para narzeczonych, potrzebująca pożyczki na wesele: 10.000 zł.

- Myślę, że nie będzie problemu - usłyszeliśmy. - W ciągu 48 godzin sprawdzimy waszą wypłacalność, a pojutrze zapraszam do podpisania umowy.

Przez 10 lat mieliśmy płacić raty - 83 zł i 33 gr. Ale najpierw należało wpłacić odsetki: 1.000 zł w dwóch ratach.

- Dostaną państwo pieniądze najdalej za dwa, trzy tygodnie - zapewniono nas. - Tyle trwają formalności, ale za to cała suma wpłynie na państwa konto.

Ani słowem nie wspomniano, że nie mamy do czynienia z bankiem. Nikt nie powiedział nam, że nie podpiszemy umowy o kredyt, tylko o "przystąpienie do programu". Nie pozwolono nam zabrać do domu wniosku zgłoszeniowego. Wzór umowy widzieliśmy tylko wiszący na ścianie. W tekście umowy ani razu nie padają słowa "kredyt", "pieniądze", "bank", "klient". Za to pełno tam sformułowań typu: "gremium", "produkt", "program". Nic dziwnego, że żaden z przyszłych klientów nie zadaje sobie trudu, by dokładnie poznać warunki umowy.


***
CO TO JEST KREDYT ARGENTYŃSKI I JAK SIĘ GO USTRZEC

- rozmowa z Elżbietą Jabłońską, powiatowym rzecznikiem praw konsumenta:

Na czym polega ten proceder?

- Konsorcjum finansowe ogłasza się w prasie, obiecując szybki kredyt bez poręczycieli i zbędnych formalności. Tyle że w Polsce kredytów mogą udzielać wyłącznie banki, SKOK lub pośrednicy współpracujący z bankiem. A ludzie o tym nie wiedzą. Podpisują umowę i wpłacają pieniądze. Od tej pory co miesiąc muszą płacić raty. Kredyt przyznawany jest w drodze losowania lub specyficznej licytacji jednemu z klientów. Teoretycznie czeka się na niego parę tygodni. Praktycznie - w nieskończoność. Wszystko może wziąć w łeb w każdej chwili. Jeśli jeden z klientów się wycofa, konsorcjum może się rozpaść. Firma w każdej chwili może też zmienić obowiązujące zasady, bo w umowie zrzekamy się naszego pełnomocnictwa.

Czy można się z tego wyplątać?

- To bardzo trudne. Mamy tylko dziesięć dni na zerwanie umowy, ale na umowie często widnieje wsteczna data. Nie można też bezkarnie odmówić płacenia rat. Wyjściem może być proces sądowy. Trzeba jednak udowodnić, że podpisując umowę byliśmy wprowadzeni w błąd i nieświadomi jej treści. A to jest skomplikowane, bo pod umową widnieje przecież nasz własnoręczny podpis. Niektórzy rezygnują z procesu w sądzie, licząc, że kiedyś dostaną wymarzony kredyt. Wszystko najczęściej kończy się tak, że firma zwija żagle, zmienia szyld i przenosi się do innego miasta, a nam zostaje puste konto.

A jak się nie dać w to wciągnąć?

- Zawsze uważnie czytajmy umowy. Jeżeli ktoś utrudnia lub nie pozwala przeczytać, jest to sygnał ostrzegawczy. Nigdy nie podpisujmy niczego w ciemno, ufając słowom agenta. Czujność powinien wzbudzić też zawiły język umowy, brak terminu wypłaty kredytu, hasła "gremium", "program", "zestaw", "produkt". Ważnym sygnałem ostrzegawczym jest obowiązek wpłaty pieniędzy jeszcze przed pozyskaniem kredytu.

Dlaczego ten sposób zawierania umów nazywa się "argentyńskim"?

- Bo narodził się w Argentynie. Z biedy ludzie wymyślili sobie, że gdy zbiorą się w dziesięcioro i zaczną regularnie oszczędzać, to jedenasty dostanie potrzebne pieniądze. Tylko, że to nie było sprawiedliwe.

Czy Fundusz, o którym napisaliśmy, działa w systemie argentyńskim?

- To firma ogólnopolska. Działa we wszystkich większych miastach, a siedzibę ma we Wrocławiu. Od lutego, czyli od momentu pojawienia się ich w naszym mieście, mam kilkadziesiąt skarg na metody werbowania nowych klientów. Codziennie zgłaszają się kolejni poszkodowani.

***
Z OSTATNIEJ CHWILI

Sejm zakazał organizowania konsorcjów działających w systemie argentyńskim. Gdy ustawa wejdzie w życie, za złamanie zakazu będzie grozić kara więzienia (od 3 miesięcy do 8 lat). Posłów zmobilizowała tragedia sprzed miesiąca, gdy jeden z oszukanych klientów wtargnął do siedziby Funduszu Rozwoju Budownictwa w Katowicach i postrzelił dwoje pracowników.

W Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów toczy się 45 postępowań przeciwko 36 firmom „argentyńskim". W sądach są tysiące spraw z powództwa cywilnego.