3 miesiące temu przyszło na świat dwóch zdrowych chłopców. Ich rodzice to Wietnamczyk i Polka - małżeństwo z Pabianic.

- Matka nie chciała się nimi w ogóle zajmować - mówi lekarka z pabianickiego szpitala. - Ojciec przychodził z tłumaczem. Dbał o nich. Opiekował się. Brał na ręce.

Dzieci były na oddziale noworodkowym ponad miesiąc. Opiekowały się nimi pielęgniarki. Teraz bliźniaki są w domu dziecka.

- Toczy się postępowanie w przedmiocie władzy rodzicielskiej - mówi sędzia Lena Durajska z Sądu Rejonowego.

Sąd długo nie mógł odnaleźć ojca. W końcu zgłosił się sam.

- Jeszcze nie był przesłuchiwany - tłumaczy pani sędzia.

Matka chce jak najszybciej podpisać dokumenty, by można było szukać dla nich nowej rodziny.

- Co to za matka, która nie chce swoich dzieci - irytują się pielęgniarki ze szpitala.

Po kilku dniach poszukiwań odnajduję matkę bliźniaków. Mieszka z trójką starszych dzieci w maleńkim mieszkaniu na Bugaju.

- Co, chce pani napisać, że jestem złą matką? - krzyczy i płacze młoda kobieta.

Zatrzaskuje drzwi. Na korytarzu słychać jak szlocha. Po chwili drzwi się uchylają.

- Niech pani wejdzie. Zrobię kawę i opowiem wszystko od początku - zaprasza, wycierając zlaną łzami twarz.

Mieszkanie ma tylko jeden pokój. Pod ścianą stoi poskładane łóżko polowe. Ogromny segment pęka w szwach - wysypują się z niego zabawki i ubranka dzieci.

Troje skośnookich maluchów obłapuje mnie za kolana i ręce. Każde do mnie coś mówi.

- A ja pójdę do zerówki - chwali się śliczna dziewczynka.

- Wczoraj byliśmy na Strzelnicy i jadłam watę cukrową - przekrzykuje następna.

Kilkuletni chłopiec przychodzi do mnie z klockami i zaczyna ustawiać mi na kolanach piramidy.

Pijemy w milczeniu kawę.

- Męża poznałam w 1996 roku - zaczyna mówić, jąkając się ze zdenerwowania. - Poszłam do niego ze znajomą. Ona miała mu za coś zapłacić i bała się iść sama. Potem zaprosił nas na kolację. Takich spotkań było kilka.

Dwa lata później handlujący na naszych rynkach Wietnamczyk i pabianiczanka wzięli ślub.

- Po ślubie zupełnie się zmienił. Chociaż nie. Na dzień przed ślubem uderzył mnie pierwszy raz. Potem było tylko gorzej - opowiada kobieta. - Życie z tym człowiekiem to był koszmar. On mnie bił, ja wzywałam policję. Ponad rok temu po kolejnej awanturze wystawiłam jego rzeczy na korytarz. Nie pozwolę, by moje dzieci wyszły za obcokrajowców. Ja jego nie rozumiałam. On na mnie tylko krzyczał. Tak się nie da żyć.

Wietnamski mąż się wyprowadził, a do sądu wpłynął pozew o rozwód. Od tamtej pory kobieta mieszka tylko z dziećmi. Są zadbane, ładnie i czysto ubrane. W domu pachnie zupą pomidorową. Dzieci wyciągają z lodówki arbuza.

- Jest za zimny. Poczekajcie jak się ociepli - gani ich mama i odkłada owoc na stół. - Wczoraj był rosół, to dziś zrobiłam na tym pomidorówkę - opowiada.

Na dworze zaczyna padać deszcz. Dzieci zdejmują z balkonu wyprane ubrania.

- Jedno pranie zdjęłam rano, drugie już suszę i tak na okrągło - tłumaczy się ze sterty rzeczy leżących na segmencie. - Prasuję tylko to, co muszę. Nie wyrabiam się. Czasami nie mam kiedy nawet usiąść.

Dzieci co chwilę przerywają nam rozmowę. Chwalą się zabawkami. Opowiadają o urodzinach. Pokazują pogryzienia po komarach.

- On mówi, że mnie kocha. Ale to nie miłość, skoro się drugą osobę tak krzywdzi. Był czas, że chciałam popełnić samobójstwo. Myślałam, by skoczyć z wieżowca, ale mam dzieci. Co się z nimi stanie? - zastanawia się nad swoim i dzieci losem.

Kobieta milczy. Pije kawę. Potem długo patrzy na fusy w szklance.

- Jak się okazało, że znów jestem w ciąży, chciałam się otruć - wyszeptała.

Znów zapada głuche milczenie. Dzieci widząc płaczącą matkę, wyniosły się na balkon.

- Gdy byłam w ciąży, mówiłam lekarce, że chcę oddać dzieci do adopcji. A ona na mnie tylko nakrzyczała, że jestem złą matką. A co ja mam zrobić? Jak wychować pięcioro, skoro nie pracuję? - denerwuje się.

Na chwilę przerywa. Nerwowo przełyka ślinę.

- Ich ojciec daje mi po 100 złotych na 4 dni. I nigdy nie wiem, kiedy znów się pojawi. A jak wyjedzie z Polski, to co ja zrobię - zastanawia się. - Czy ja jestem złą matką? Tak czasami o sobie myślę. Ale przecież te wychowuję dobrze. Dbam o nie.

Kobieta wyciera oczy trzymanym w ręku dziecięcym podkoszulkiem.

- Nie chciałam się w szpitalu do bliźniaków przywiązywać - tłumaczy. - Gdy je przynieśli, patrzyłam na nie jak na obce, a nie moje dzieci. To dla ich dobra nie wzięłam ich do domu. Przecież tu nie ma miejsca, by wstawić choćby łóżeczko lub wózek - mówi pokazując na pokój. - Oby znalazły dobrą i kochającą rodzinę - szlocha.

Dzieci są w Domu Dziecka w Rafałówce - ponad 50 kilometrów od Pabianic.

- Są zdrowe i bystre - mówi pracownik domu dziecka. - Ojciec regularnie przyjeżdża. Bierze je na ręce, przytula, mówi do nich. Jest troskliwy.

Raz w tygodniu wietnamski tata odwiedza bliźniaki.

- Mówi, że chce je zabrać i wychowywać, ale nie ma stałego pobytu w Polsce - twierdzą w domu dziecka.

O tym, kto będzie wychowywał wietnamskie bliźnięta, zdecyduje pod koniec lipca pabianicki sąd.