Papirus przy ul. Kościuszki ma tradycję sięgającą 1965 roku. Od tak dawna można w nim kupić długopis, wieczne pióro, karton, zeszyt, bibułę, segregator. Od 41 lat interesu pilnuje Janina Szymczak - najpierw tylko kierowniczka, a od 16 lat właścicielka.

- Dobre zaopatrzenie, miła obsługa, uczciwość i uśmiech to przepis na utrzymanie się na rynku - mówi. - Ważne jest także fachowe doradzanie klientom, no i znajomość branży.

Janina Szymczak doradzała tak dobrze, że dziś obsługuje czwarte pokolenie klientów.

- Pamiętam wielu dzisiejszych lekarzy, gdy jeszcze chodzili do podstawówki i kupowali u mnie zeszyty - opowiada. - To miłe, gdy teraz po zeszyty przychodzą ze swoimi pociechami.

Szymczak nie boi się konkurencji marketów.

- Są ludzie, którzy potrzebują kontaktu z żywym człowiekiem, ekspedientem, który doradzi, zagada. Szukają rzeczy dobrej jakości. I tacy przyjdą do nas - cieszy się.

Sama do marketów nie chodzi.

- Byłam tylko raz. Czułam się nieswojo wśród ostrych świateł między regałami. Kupiłam słoik dżemu i wyszłam. To nie dla mnie - mówi.

W marcu wybiera się na emeryturę. Sklep oddaje pod rządy córki Ewy i zięcia Bogdana.

- Poradzą sobie, ale pewnie od czasu do czasu zajrzę do sklepu. Nie umiałabym bezczynnie siedzieć w domu.

Księgarnię braci Zdzisława i Jana Mikołajewskich zna każdy. Powód? Od 40 lat sprzedają książki przy ul. Łaskiej, "po schodkach".

- Najpierw była to księgarnia pod patronatem Domu Książki. Prywatyzacja nastąpiła dopiero w 1990 roku - wyjaśnia Zdzisław.

Ludzie lubią kupować u Mikołajewskich.

- Tu zawsze znajdę książkę, której szukam - mówi pani Maria. - Jeśli jej nie ma, to Mikołajewscy ją sprowadzą, wydobędą spod ziemi.

Taka opinia raduje księgarzy.

- Trzeba wiedzieć, gdzie książkę znaleźć, u jakiego wydawcy, hurtownika. To niełatwe zadanie - dodaje Zdzisław.

Jak utrzymać się na rynku tyle lat?

- Nie ma recepty, poza szacunkiem dla klienta - mówią księgarze. - Prawdę mówiąc, teraz wegetujemy. Ludzie kupują mało książek, sporo młodych klientów wyjechało za granicę, a starsi nie mają pieniędzy.

Zdzisław Mikołajewski wkrótce odejdzie na emeryturę. Ale najpierw wychowa następców. W księgarni praktykuje Wojtek Mikołajewski - bratanek Zdzisława. Na posterunku zostają też: młodszy brat - Jan Mikołajewski oraz Piotr Sobutkowski, pracownik.

Jadwiga Gilewicz od 31 lat sprzedaje ryby w niewielkim sklepie przy ul. Moniuszki.

- Najpierw pracowałam tu jako sprzedawca Centrali Rybnej. W 1991 roku wraz z synem Jackiem przejęłam sklep - opowiada.

Jej klienci to nie tylko mieszkańcy okolicznych bloków. Po świeżą rybkę przyjeżdżają też z Bugaju, centrum, Chechła.

- Ludzie lubią u nas kupować - cieszy się pani Jadwiga. - Łezka w oku się kręci, gdy widzę starszego pana, który z drugiego końca miasta przyjeżdża po rybę na piątkowy obiad.

Łatwo nie jest. Markety też sprzedają ryby. Zazwyczaj dużo tańsze. Do tego lato jest martwym sezonem. Ryby lepiej "idą" zimą.

- Niejeden dawno by to rzucił - uważa Jacek Gilewicz. - Na szczęście, pabianiczanie wciąż chcą do nas przychodzić.

Gdzie tkwi tajemnica?

- W markecie jest tylko półka i kasa, a u mnie jest jeszcze uśmiech - mówi Jadwiga Gilewicz.

Po sąsiedzku handluje Jolanta Wołosz. Tu można kupić buty i ciapcie, a od niedawna także bieliznę.

- Nawet nie wiem, od ilu lat w tym sklepie sprzedaje się buty - zastanawia się. - Na pewno ponad trzydzieści lat, bo pamiętam, jak przychodziłam tu z mamą po pantofle.

Jolanta Wołosz prowadzi sklep od listopada 1990 roku.

- Braliśmy z mężem ten lokal od spółdzielni. Wtedy przepisy zabraniały zmienić branży. Dlatego zaczęliśmy żyć z butów. I tak zostało - wspomina.

W jej sklepie są wyłącznie dobre buty. Takie, które nie obcierają stopy, nie pękają. Nie sprowadza się najmodniejszych, lecz najzdrowsze dla stopy. Sklepowa pilnie słucha klientów, dlatego wciąż ich ma.

- Przychodzi pani, która kupiła u mnie buty pięć lat temu i mówi, że chce takie same. I u mnie je dostanie - opowiada.

Sklep jest jak konfesjonał. Niejeden klient zagląda tylko po to, by się wygadać.

- Starsza kobieta pokazała mi plik recept i poskarżyła się, że musi je wykupić, ale chciałaby mieć także wymarzone buty - mówi pani Jolanta. - Klienci opowiadają mi o dzieciach, które wyjechały do Szkocji, Irlandii. Z każdym rozmawiam jak spowiednik.

Krzysztof Jagusiak od 14 lat jest ekspertem od bielizny. Wraz z żoną Dorotą prowadzi sklep przy Starym Rynku 3. Pomysł na handlowanie bielizną podrzucili im znajomi.

- Koleżanka i szwagierka też sprzedawały bieliznę - opowiada pan Krzysztof. - Szło im dobrze. To nas ośmieliło.

Sklep okazał się strzałem w dziesiątkę.
- Bardzo się rozwinęliśmy - mówi z dumą właściciel. - Najpierw mieliśmy na półkach tylko trzy rodzaje staników, teraz wybór jest ogromny.

Przez 6 lat Krzysztof sam prowadził sklep, co budziło zdziwienie i nieufność klientek.

- No bo jak kupować stanik u mężczyzny?! - wyznaje z uśmiechem pan Krzysztof. - Szybko jednak przywykły klientki i przywykłem ja.

Wiele pabianiczanek dorastało w bieliźnie od Jagusiaka.

- Jako nastolatki kupowały u mnie pierwsze staniki - opowiada właściciel. - Teraz wpadają nie tylko po bieliznę. Lubią pogadać.

Jaka jest recepta na sukces?

- Dobre podejście do klienta - zapewnia Jagusiak. - Ważna jest atmosfera w sklepie. Dbam też o ceny i jakość towarów.

Alicja Jóźwiak i Janina Szczepka od 17 lat prowadzą sklep Lampart z galanterią skórzaną. Przez te lata zdobyły serca klientek nie tylko z Pabianic. Torby Lamparta noszą panie z Kolumny, Łasku, Ksawerowa.

- To miłe, gdy klienci mówią, że od lat kupują tylko u nas - wyznaje Alicja Jóźwiak. - A takich mamy sporo.

Gdy przed 17 laty Jóźwiak i Szczepka wprowadziły się do wynajętego lokalu przy Zamkowej, stanęły za starą ladą z łańcuchem. Płytki podłogowe były wyrwane. Gdy przejeżdżał tramwaj, drżały okna.

- Wtedy na półkach było tylko trochę torebek i skórzanych rękawiczek, a przed sklepem stały kolejki - wspominają. - Teraz jest odwrotnie.

Nowe płytki i panele, wymienione okna, drzwi i duża świetlna reklama podniosły standard sklepu. Klienci mogą przebierać w paskach, eleganckich portfelach, torebkach i teczkach.

- O każdego kupującego trzeba teraz walczyć - wyznaje Alicja. - I reklamować się, by zostać na rynku.

Panie postawiły na jakość.

- Tylko wtedy klienci przyjdą do nas ponownie - mówią.

Żeby zmniejszyć koszty prowadzenia interesu, same zajmują się księgowością, zaopatrzeniem i reklamą. Same sprzedają, same sprzątają sklep.