- Wyjechałam 3 lata temu i wracać nie zamierzam - mówi Marzena. - Nie zmywam tu garów i nie pracuję w fabryce. Jestem dowodem na to, że odpowiednie wykształcenie i znajomość angielskiego pozwala osiągnąć dużo.

Marzena Adamczewska pracuje jako dyrektor departamentu historii w college. W Pabianicach była nauczycielką w Szkole Podstawowej nr 14. Z wykształcenia jest historykiem i anglistką. Uczyła w szkole języka angielskiego.

- Czytam w Internecie wypowiedzi Polaków, jak to są źle traktowani i wierzyć mi się nie chce - wyjaśnia. - W pracy każdy Anglik jest ostrożny w wypowiadaniu swoich poglądów. Mobbing tak popularny w Polsce tutaj nie ma racji bytu. Prawo jest tak skonstruowane, że bardzo łatwo złożyć skargę na pracodawcę. Z reguły szef ma wtedy problemy, a nie pracownik.

Pabianiczanka pracuje dodatkowo jako tłumacz policyjny. Jest też w Radzie Miejskiej w komisji do spraw migrantów.

- Bywa, że Polacy pokazują, co potrafią: rozboje, jazda po pijanemu, bijatyki, oszustwa - wylicza. - Ale nie ma dyskusji. Tutaj żyje się lepiej, łatwiej i przyjemniej. Bez stresów i bez ciągłego zmagania się z życiem jak w Polsce.

Marzena uważa, że w Wielkiej Brytanii ludzie są nastawieni bardziej przyjaźnie niż w Polsce. Nie spotkała się z wyścigiem szczurów, szaloną pogonią za pieniądzem.

- Do kraju na pewno już nie wrócę - zapewnia. - Osiągnęłam w dwa lata to, co w Polsce byłoby nierealne. Wszystkim, którzy zastanawiają się, czy wyjechać, radzę spróbować. Studentów anglistyki muszę zmartwić, bo język to nie wszystko. Trzeba być wykształconym jeszcze w innym kierunku i posiadać jakieś kwalifikacje lub umiejętności.

Adamczewska wyjeżdżała pełna obaw i niepokoju, ale nie jechała w ciemno. W Warszawie wzięła udział w rekrutacji urządzonej przez angielską agencję poszukującą nauczycieli z bardzo dobrą znajomością angielskiego. Na rozmowy kwalifikacyjne przywiozła "tonę" papierów, wszystkie dyplomy, kwalifikacje, podziękowania i referencje. Potem okazało się, że agencja sprawdziła każdy szczegół z jej życia, każdy dyplom. Przeszła przez sito i otrzymała pracę w szkole w przepięknym rejonie Anglii, w Kornwalii.

- Ale na miejscu okazało się, że wszystkie papiery, które zebrałam w Polsce, nie wystarczą, aby być pełnoprawnym nauczycielem w angielskiej szkole. Tutaj trzeba uzyskać Status Nauczyciela, który jest odpowiednikiem polskiego mianowania - wyjaśnia.

Nauczycielka z Pabianic nie poddała się. Wystąpiła o potwierdzenie swoich kwalifikacji i dyplomów ukończenia studiów do Ministerstwa Oświaty w Polsce. Na odpowiedź czekała aż... 8 miesięcy.

Przetłumaczoną wysłała do Ministerstwa Edukacji Wielkiej Brytanii.

- W styczniu ubiegłego roku otrzymałam Status Nauczyciela. Ponieważ moja pierwsza praca to nie był szczyt marzeń, szukałam innej - opowiada.

Zaledwie po roku pobytu stanęła do konkursu i pokonując kilku kandydatów, została dyrektorem Departamentu Historii i wykładowcą historii współczesnej w college w Kornwalii.

- Tutaj wszyscy są pod wrażeniem polskich kwalifikacji i wykształcenia i umiejętności Polaków - uważa. - Nigdy nie spotkałam się z wrogością i zawiścią. Zawsze mogłam liczyć na moich angielskich przyjaciół.


***
28-letnia Liliana Kalinowska wyjechała z Ksawerowa do niewielkiego miasteczka Ennis, które leży w hrabstwie Clare nad rzeką Fergus.

- Dokładnie rok temu w Wielkanoc rzuciłam pracę w przedszkolu i przyjechałam do Irlandii - mówi Liliana. - Tutaj na zielonej wyspie z nauczyciela mianowanego stałam się profesjonalną nianią. Powód? Pieniądze.

Kalinowska jest magistrem pedagogiki wieku dziecięcego. Przez 5 lat pracowała w przedszkolu.

- Zostałam nauczycielem mianowanym - dodaje. - Zawsze kochałam języki obce, więc z zapałem uczyłam się angielskiego.

Kiedy Liliana leciała z Polski do Irlandii, myślała, że trafi do wielkiej metropolii.

- Okazało się, że Ennis jest niewiele większe od Ksawerowa. Można je obejść wszerz i wzdłuż pieszo. Nie ma tutaj żadnej komunikacji miejskiej.

Uliczki są tak małe, że autobus nie zmieściłby się. Tymczasem małe Ennis daje pracę setkom Polaków i zarobki na miarę Unii Europejskiej.

- W przeciwieństwie do Polski, gdzie ceny mamy europejskie, a zarobki afrykańskie - dodaje Liliana. - To wielkie miasto, bo wielkie są serca mieszkających tutaj Irlandczyków, którzy cenią nas za solidność, pracowitość i uczciwość.

Irlandia kojarzyła jej się z dostatkiem i bogatymi, ogromnymi miastami.

- Dopiero na miejscu przekonałam się, że Irlandia to taka "duża wieś". Pełno tu zieleni i łąk, na których pasą się owce i krowy. Nie ma wielkomiejskich osiedli, wieżowców i milionowych miast - wylicza braki.

Ennis słynie z tradycyjnego tańca i muzyki irlandzkiej. W wolnych chwilach Liliana chodzi na "set-dancing". To nauka podstawowych kroków i figur tradycyjnego tańca irlandzkiego.

- Przy dźwiękach tradycyjnej muzyki irlandzkiej ludzie z różnych krajów próbują swoich sił na parkiecie - opowiada. - Nikogo nie dziwi, że komuś właśnie się krok pomylił, a ktoś nie ma poczucia rytmu.

Nauczycielce z Polski brakuje teatrów, kin i komunikacji miejskiej.

- Mieszkam tu od roku i uważam, że to miasto o ograniczonych możliwościach dla młodych ludzi - dodaje. - Jedyna rzecz, która jest tutaj wielka, to liczba Polaków. Na każdym kroku można spotkać rodaka.

W lokalnym supermarkecie jest polska żywność. Są polskie gazety, a w sklepie muzycznym można znaleźć płyty polskich wykonawców. Nawet w lokalnej bibliotece są książki pisane po polsku.

- Znikają z półek biblioteki jak ciepłe bułeczki - zauważyła Liliana.

Ennis to nie jest szczyt marzeń Kalinowskiej.

- Tutaj zarabiam pieniądze, ale marzę o kupieniu domu na greckiej wyspie - rozmarza się.