Doktor Bergiel brał udział w wyprawach płetwonurków. Organizował je Uniwersytet Łódzki i klub Trylon z Łodzi.

- Przywoziliśmy okazy fauny i flory dla uczelni - wspomina. - A ja miałem pieczę medyczną nad ekipą.

Przed wyprawami doktor Bergiel czytał, jakie choroby i stworzenia mogą im zagrozić. Potem pytał, na co chorują członkowie ekipy i "hurtowo" ich szczepił. Do apteczki wrzucał leki na wszystkie możliwe choroby.

- Mogłem wyposażyć spory szpital polowy - uśmiecha się.

Wiedzę i zimną krew doktora los sprawdził już podczas pierwszej wyprawy do Turcji.

- Kolegę ukąsił skorpion. Wybuchła panika - opowiada Bergiel. - "Nic mu nie będzie", wydałem szybką diagnozę. To był żółty skorpion. Wiedziałem, że jego ukąszenie nie jest wiele groźniejsze niż ukłucie osy.

W 1978 r. Bergiel i jego ekipa spędzili 3-miesiące na Morzu Karaibskim. Zwiedzili Kubę, Meksyk, półwysep Jukatan. Przygoda zaczęła się już na lotnisku w Montrealu, bo kanadyjska policja wzięła pabianiczanina za terrorystę.

- Zaniepokoił ich harpun, który miałem ze sobą - opowiada doktor. - Moi koledzy od razu podchwycili temat. Kazali mnie zamknąć jako niebezpiecznego bandziora.

Piękno i bogactwo przyrody Morza Karaibskiego urzekło naukowców. Ale było niebezpieczne. Pod nogami snuły się jadowite pająki i węże. W morzu pływały barrakudy, krwiożercze rekiny i gigantyczne płaszczki.

- Widywaliśmy walki węży morskich z wielkimi rybami - opowiada Bergiel. - Rekiny na dużych głębokościach wcale nas nie atakowały. Podpływaliśmy pod ich brzuchy.

Schodzili na głębokość 50 metrów. Przyroda raz po raz ich zaskakiwała.

- Nawet nasi biolodzy byli zdziwieni, gdy ustrzeliliśmy murenę, która miała dwa metry trzydzieści centymetrów długości. To było o dziesięć centymetrów więcej niż podawały ówczesne podręczniki zoologii. Raz na dnie odnaleźliśmy figurę Matki Boskiej - opowiada doktor.

Na początku lat 80. pan Andrzej wyjechał na trzyletni kontrakt do Libii. Kierował oddziałem chorób zakaźnych w szpitalu w Bengazi.

- Pierwszy rok był ciężki. Z moim kulawym angielskim trudno było dogadać się z Arabami, którzy mówili po angielsku jeszcze gorzej niż ja - wspomina. - Ale po roku mówiłem płynnie i po angielsku, i po arabsku.

Mieszkał w trzypokojowym mieszkaniu. W wolnych chwilach nurkował z harpunem w dłoni. Dla miejscowych był omnibusem.

- Kiedyś przyszła do mnie pakistańska przełożona pielęgniarek z diagnozą napisaną po hiszpańsku - opowiada. - Myślała, że skoro Polska i Hiszpania leżą w Europie, to nasze języki są identyczne.

Doktor Bergiel po kilku minutach oddał przetłumaczoną kartę informacyjną.

- Ni w ząb nie znałem hiszpańskiego, ale część diagnozy była po łacinie. Pielęgniarka pewnie do tej pory myśli, że polski i hiszpański są podobne - dodaje doktor.

Na ostatnią wielką wyprawę płetwonurków wyruszył dwadzieścia lat temu.

- Kilka miesięcy nurkowaliśmy w Morzu Południowochińskim - opowiada.

Zwiadowcy Uniwersytetu Łódzkiego przemierzyli wtedy Indie, Singapur, Malezję.

W Delhi mieszkali w pobliżu największego indyjskiego targowiska. Wszędzie wałęsały się krowy i… małpy.

- Spaliśmy w hotelu Venus. Materace były tak brudne, że po tygodniu wyrzuciłem piżamę, bo nie mogłem jej doprać - wspomina.

Gdy w Bangkoku zabrakło im pieniędzy na hotel, spali w schronisku. Singapur olśnił ich czystością ulic i domów. Jeszcze większym zaskoczeniem były wioski w malajskiej dżungli.

- Miejscowi zabierali mnie tam, żebym leczył. Ich chaty były prawie tak czyste, jak szpitalne sale - opowiada.

Z podróży doktora Bergiela oprócz wspomnień zostało kilka opasłych albumów ze zdjęciami i kilkaset okazów podmorskiej fauny.

- Większość sam ustrzeliłem harpunem lub wyłowiłem - mówi.

Dziś ze zgrozą patrzy na to, co się dzieje w zatoce Oceanu Indyjskiego.

- Już dwadzieścia lat temu były tam modne rajskie kurorty - wspomina. - Z tej tragedii płynie nauka dla turystów. W podróż trzeba zabierać dobrze wyposażoną apteczkę. Nawet prosty antybiotyk przedłuża szansę, gdy się czeka na pomoc ekip ratowniczych.


***
Andrzej Bergiel - pochodzi z Warszawy. Od 15 lat mieszka w Pabianicach. Był adiunktem w klinice chorób zakaźnych, a potem 20 lat ordynatorem oddziału chorób zakaźnych szpitala im. Biegańskiego w Łodzi. Dziś jest konsultantem pabianickiego sanepidu i biegłym sądowym.