Dochodziła północ, gdy zbudził mnie telefon.

- Pani uczyć polski? No, polski jenzyk, co? Ja się uczyć polski, dobra? - w słuchawce usłyszałam męski głos.

Byłam zła, że przerwał mi ciekawy sen. Pomyślałam, że to głupi żart.

- Pani śpi? To spać. Ja, Tum-Gu, dzwonię potem - powiedział "głos" i odłożył słuchawkę.

Zadzwonił nazajutrz. Umówiliśmy się na 17.00. Idąc na spotkanie, nadal myślałam, że ktoś mnie "wkręca". Ale to nie był dowcip. Przywitał mnie uśmiechnięty, skośnooki chłopak. Nazywa się Tum-Gu i pochodzi z Wietnamu.

- Pani mnie nauczyć sysko polski. Sybko i dobre, dobra - zaczął rozmowę.

Nie wiedziałam, że będzie to graniczyło z cudem.

Tum-Gu mieszka w Polsce od 8 lat. Jest kucharzem w orientalnej restauracji przy ul. św. Jana. Choć nie biega między stolikami, zbierając zamówienia klientów, postanowił nauczyć się naszego języka. Po to, żeby wiedzieć, co mówią do niego polskie kelnerki. I żeby nie śmiały się, gdy mówi: "sok troche pikantny", prosząc o… sok tropikalny.

- Ja siedzieć w dom cały czas, kiedy tu przyjechać, w Polska - opowiada Tum-Gu. - Ja nie umiem wtedy mówić polski nic, to dlatego ja siedzieć w dom.

Pierwsze lekcje były katorgą. Niewiele rozumiałam, bo mówił za szybko, śmiesznie przekręcał słowa. W najtrudniejszych chwilach dogadywaliśmy się na migi. Zaczęliśmy od liter i głosek. Gdy byliśmy przy "sz", odruchowo powiedziałam "sz" jak szyszka. To był błąd.

- A co to syska? - zainteresował się Tum-Gu.

Nie spodziewałam się, że tak trudno będzie mu wytłumaczyć. Na kartce rysowałam szyszki, las, drzewa… Wszystko na nic.

- My w Wietnam tego nie mamy - kręcił przecząco głową.

- Jutro przyniosę ci szyszkę - skapitulowałam. - A na dzisiaj wystarczy.

- Aaa! Sysko! Syska, sysko. Sysko tu, całe dużo - rozpogodził się Tum-Gu. Dość długo myślał, że "szyszka" i "wszystko" to ten sam wyraz.

Tum-Gu uczy się z książki dla dzieci. Jeśli czegoś nie rozumie, pokazuję mu obrazek. Teraz ćwiczymy proste zwroty: jak kupić chleb i bułki w sklepie, jak nadać na poczcie list do Wietnamu. Długo nie mógł zrozumieć określeń czasu.

- Ósma trzydzieści, czyli wpół do dziewiątej - pokazywałam na zegarze. - A wieczorem możesz powiedzieć, że jest dwudziesta trzydzieści.

- Nie wiem, Tum-Gu nie rozumieć - bezradnie kręcił głową.

Równie opornie szło wkuwanie polskich imion i nazwisk.

- Ja mam na imię Ola, a na nazwisko Tarczyńska - zaczęłam od siebie.

- Pani Ola Taczynka - uroczo przekręcił Tum-Gu.

Ja też nie potrafię wymówić jego nazwiska. Nazywam go Tum-Gu, choć w dokumentach ma napisane: Thanh Tung Nguyen.


*Autorka tekstu jest nauczycielką języka polskiego