Była godzina 21.10, gdy mieszkańcy kamienicy przy ul. Kościuszki 29 (obok ZUS) zobaczyli dym na klatce schodowej. Mieszka tutaj około 45 osób. Lokatorzy z wyższych pięter wybiegli na korytarz i wezwali straż pożarną. Strażacy wezwanie dostali o 21.32.

- Dym wydobywał się zza drzwi mieszkania sąsiadki z trzeciego piętra - mówi jedna z kobiet.

Straż pożarna sprowadziła podnośnik, by wynieść z płonącej kamienicy 65-letnią Krystynę D. Ale nie był potrzebny. Ratownikom udało się ją znieść po schodach. Pogotowie zabrało ją do szpitala. Strażacy wyprowadzili też z budynku 60-letniego Jana Ś., ale mężczyzna odmówił przewiezienia do szpitala.

Część mieszkańców kamienicy wybiegła w piżamach. Jedni zdążyli narzucić na siebie kurtki, inni stali w swetrach i marzli. Urząd Miejski nie podstawił autobusu, żeby mogli się ogrzać. Przyjechała tylko administratorka i razem ze strażnikami miejskimi sprawdzała, kto z mieszkańców wyszedł z mieszkania i kogo brakuje. Strażacy sprawdzali mieszkania - w poszukiwaniu rannych.

- Całe mieszkanie mam zalane. Woda leci mi z sufitu - skarży się jeden z lokatorów.

Kobiety lamentowały i rozpaczały. Pod kurtkami kurczowo trzymały swe psy i złorzeczyły sąsiadce.

- Jak ja ją dorwę... - mówiła jedna z pań.

- Na razie nie będzie prądu i wody - poinformował ludzi strażnik miejski. - Kto chce, dostanie mieszkanie zastępcze na jakiś czas. Kto nie chce, ten musi iść do rodziny i u niej przenocować.

Dopiero około 22.30 ratownikom udało się wynieść z kamienicy właścicielkę mieszkania, w którym wybuchł pożar. 39-letnia Renata K. była nieprzytomna. Jej stan ratownicy określili jako poważny.

W akcji gaszenia brało udział 13 strażaków (cztery zastępy). Podali jeden prąd wody, ale mieszkania są zalane do parteru.

Przypuszczalna przyczyna pożaru: nieszczelność piecyka centralnego ogrzewania. Był opalany węglem. Akcja gaszenia i zabezpieczania kamienicy zakończyła się o godz. 23.30. Straty szacowane są na 50.000 zł. Uratowanie mienie strażacy wyceniają na 300.000 zł.

Prezydent Zbigniew Dychto odwiedził rano mieszkańców kamienicy.

-  Wszyscy zostali w swoich mieszkaniach. Rzeczywiście, są zalane i im bardzo współczuję. Ale nie są w tak złym stanie, żeby musieli je opuszczać - mówi prezydent. - Tylko jedna rodzina, ta, u której wybuchł pożar, będzie musiała dostać inne mieszkanie. 

Dziś kamienica znów powinna być podłączona do prądu. Gazu na razie nie będzie.

- Zostawiłem telefon w marynarce w szafie i nie mogli się do mnie wczoraj dodzwonić - tłumaczy swoją nieobecność prezydent. - Na stacjonarny zadzwonili do mnie dopiero wtedy, gdy pożar był już ugaszony. 

Dlatego nikt nie wpadł na pomysł, żeby mieszkańcom podstawić autobus. Nie było prezydenta, nie było też urzędników z ratusza. Poszkodowani musieli marznąć kilka godzin, stojąc na ulicy. Niektórzy szli ogrzać się do samochodów sąsiadów i znajomych.