Dziś (środa) przed godziną 10.00 pracownik przedszkola zadzwonił do Straży Pożarnej. Powiedział dyżurnemu, że w kuchni nastąpiło zwarcie instalacji elektrycznej i pojawił się ogień. Dyżurny przyjął zgłoszenie i dwa wozy strażackie natychmiast popędziły na ulicę Żytnią ratować dzieciaki. Przedszkole im. Misia Uszatka jest największe w Pabianicach. Chodzi do niego grubo ponad 200 dzieci.
Kiedy strażacy wparowali do budynku, przedszkolaki nie posiadały się z radości. I wcale nie cieszyły się z tego, że wreszcie przyszło wybawienie, tylko z tego, że pierwszy raz widzą strażaków w akcji. Strażacy natomiast zdziwili się, że ani dymu, ani ognia, ani żadnych objawów paniki nie było. Za to maluchy były zachwycone możliwością obejrzenia z bliska samochodów strażackich. Przyczyną zamieszania był jeden dokument. Dyrektorka przedszkola wysłała do straży pismo o planowanych ćwiczeniach przeciwpożarowych. Nie wiadomo dlaczego, ale nie dotarło ono do dowódcy i strażacy, nie wiedząc o co chodzi, potraktowali zgłoszenie poważnie. Ćwiczenia miały sprawdzić, czy pracownik przedszkola potrafi prawidłowo zgłosić zagrożenie.
– Gdybyśmy wiedzieli o tym, że to nie był prawdziwy pożar, nie wysyłalibyśmy tam wozów bojowych – tłumaczy dyżurny strażak. – W tej sytuacji potraktowaliśmy to jak fałszywy alarm w dobrej wierze.